Cena Miłosierdzia - skrucha i dobra wola
dodane 2013-04-07 15:54
Wielu ludzie ma problem z rozwiązaniem dylemtu Sprawiedliwości Bożej z Bożym Miłosierdziem. Inni znowu atakują Kościół i Boga za zbytnią pobłażliwość dla grzeszników. Tymczasem ani Miłosierdzie nie jest sprzeczne ze sprawiedliwością, a tym bardziej ani Bóg ani Kościół nie jest zbytnio pobłażliwy. Miłosierdzie bowiem, chociaż nieograniczone ma jednak swoją cenę. Skruchę i dobrą wolę.
Zasada ta pośrednio rozwiązuje dylemat sporu pomiędzy Bożą Sprawiedliwością a Miłosierdziem. Wyjaśnia bowiem znaczenie miłości Boga do człowieka, nawet grzesznego, nie usprawiedliwiając samego grzechu. Mówiąc o tej zasadzie pamiętamy o słabości człowieka, której konsekwencją jest uwikłanie w grzech, a jednocześnie czujemy się zmobilizowani do ciągłej walki ze swoją słabością pomimo nieustannych upadków. Pamiętając o tej zasadzie unikamy dwóch pułapek szatana, które na lekcjach Małego Katechizmu w szkole podstawowej określano nawet jako grzechy przeciwko Duchowi Świętemu. Z jednej strony rozpatrzy z powodu grzechów powodującej powątpiewanie o prawie do Bożego Miłosierdzia, z drugiej zuchwałego grzeszenia w nadziei przebaczenia.
Chcieć nie grzeszyć... cóż to oznacza ?
Oznacza dobrą wolę człowieka, opanowanego słabością. Człowiek, który ma dobrą wolę, chociaż jest słaby, chociaż ciągle popada w te same grzechy, zasługuje na Boże Miłosierdzie. Zasługuje, jeśli pomimo upadków, całe życie pracuje nad poprawą swojego charakteru. Bóg nie na darmo dał człowiekowi relatywnie długie życie. Bo wie, że w konsekwencji grzechu pierworodnego, obdarzony wolną wolą człowiek, bardziej jest skłonny do zła niż dobra. Dlatego też, nie wymaga, aby człowiek od razu był doskonały. Ważne jednak, aby tej doskonałości pragnął. Dobry jest ten, kto dobrym chce być. I dlatego podejmuje wszelkie wysiłki, aby stać się doskonałym . Bóg sam będzie pomagał.
Nie należy, tego co napisałem rozumieć, jako bagatelizowania zła grzechu. Jako przyzwalania na nawrócenie na raty. W miarę możliwości powinniśmy dążyć, do jak najszybszego osiągnięcia jak najgłębszej doskonałości w pokonywaniu słabości i pokus. Tym bardziej, nie należy odczytywać w tym zachęty do tego, co nieraz niewierzący krytykują w istocie sakramentu pojednania. Często bowiem spotykam się z zarzutem, że według Kościoła można kraść i mordować, byle się potem wyspowiadać i już można iść do nieba. Takie rozumienie tajemnicy Miłosierdzia Bożego wynika z całkowitego niezrozumienia jego istoty. Warunkiem przebaczenia grzechów jest i żal za grzechy i postanowienie naprawy. Jest to, aby przy z konfesjonału wyszedł ,,inny człowiek”. Choćby tylko pragnący stać się innym. Spotkałem się kilka razy pytanie,. Czy można się wyspowiadać na zapas ? Pytanie to, choć naiwne doskonale pokazuje jednak, co znaczy brak dobrej woli w relacji z Bogiem. Mówiąc bowiem o dobrej woli unikania grzechu mam na myśli uwikłanie człowieka w słabość. Ale nie o grzechu popełnianym z pełną premedytacją. Zwłaszcza przez człowieka, mieniącego się wierzącym. Ktoś, kto popełnia grzech z pełną premedytacją, kroczy prostą drogą na zatracenie, nawet jeśli się potem spowiada. Taka, świętokradcza spowiedź jedynie pogarsza jego sytuację.
Nieco innymi słowy, możnaby powiedzieć, że grzesznik może być dobry i zły. Dobry grzesznik, to taki, który grzeszy. Ale jednocześnie chciałby porzucić drogę grzechu. Ubolewa nad swoją słabością, szczerze jej żałuje i pragnie poprawy. I nie ma nawet znaczenia, że ta poprawa nie nadchodzi. Ważne, że chcemy się zmienić. Że chcemy nie być źli.
Zły grzesznik natomiast to taki, któremu w bagnie grzechu jest po prostu dobrze. Obrazują to modne w Europie i od niedawna Polsce parady równości, de facto parady homoseksualistów. Czy u ludzi, którzy biorą w tym udział, można mówić o dobrej woli ? Niestety. Ci ludzie akceptują zło, grzech, w którym żyją. Co więcej. Są ze swoich grzechów dumni, publicznie obnosząc się z nimi. To niestety droga prowadząca na zatracenie.
Złymi grzesznikami, będą również chrześcijanie, koncentrujący swoją religijność jedynie na obrzędach, na pustych deklaracjach swojej religijności, jednak wewnętrznie przesiąknięci nienawiścią, żądzą bogactwa i pogardą dla drugiego człowieka. Choćby w śród spełnianych przez nich obrzędów występowała częsta nawet spowiedź. Już lepiej, żeby się nie spowiadali.
To również droga na zatracenie.
Oczywiście, Pan Bóg jest otwarty na każdego. Prawo do Jego Miłosierdzia mają nawet grzesznicy z dwóch powyższych kategorii. Jednak w tych przypadkach owe Miłosierdzie jest niejako w zawieszeniu. Oni będą mogli z niego czerpać dopiero, gdy zmieni się postawa ich serca wobec Boga i Jego przykazań. Dobry grzesznik już czerpie z Bożego Miłosierdzia. Zły grzesznik być może dopiero będzie.
W Dzienniczki św. Faustyny znajdujemy częste wezwania do modlitwy za biednych grzeszników. Oraz takie dość tajemnicze stwierdzenie, że ci, którzy będą odmawiali Koronkę do Miłosierdzia Bożego, dostaną szczególne łaski w godzinę śmierci.... na pierwszy rzut oka, mogłoby to wyglądać na zachętę do tego, co katecheci w podstawówkach nazywali zuchwałym grzeszeniem w nadziei Miłosierdzia, które jednocześnie kwalifikowali jako grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Z drugiej strony możnaby się obawiać jakiegoś ograniczenia wolnej woli. Myślę jednak, że o nic takiego w tym chodzić nie mogło. Moim zdaniem autorka miała na myśli, że jeśli będziemy odmawiać Koronkę... a jednocześnie starali się walczyć z pokusami, to po prostu w godzinę śmierci Pan Bóg pomoże nam wzbudzić w sercach doskonały żal za grzechy. Że Pan Bóg pomoże nam odpierać pokusy. Być może przez jakiś czas przed śmiercią nie będziemy ich doświadczać. Że łatwiej będzie trafić do nas spowiednikowi. Nie musi to oznaczać pozbawienia odmawiających Koronkę... daru wolnej woli, ani nawet bezwarunkowego przebaczenia. Myślę, że możemy liczyć na podobny stan, w jakim żyli Adam i Ewa przed upadkiem. Oni nie byli przecież pozbawieni wolnej woli, o czym świadczy fakt, że zgrzeszyli. Skoro jednak nie byli jeszcze splamieni grzechem pierworodnym, ani nawet jego konsekwencjami łatwiej niż nam było im odeprzeć pokusę. Ale to, że ich wolna wola bardziej skłaniała się do dobrego niż złego, nie oznaczało, że nie mogli wybrać zła. I jak wiemy, właśnie zło wybrali . Myślę, że podobny stan woli człowieka miała na myśli św. Faustyna, pisząc o łaskach, jakich doświadczą w godzinie śmierci odmawiający Koronkę... Byle nie odmawiali jej w sposób mechaniczny, w nadziei uzyskania jakiegoś glejtu przedśmiertnego, który miałby zapewnić im szczęśliwość wieczną po długim i niegodziwym życiu.
Z pewnością nie o to chodziło. A jeśli ktoś tak to rozumie, to raczej nie mieści się w kategorii dobrego grzesznika.
Klamrą spinającą Tajemnicę Miłosierdzia Bożego są słowa Ewangelisty – Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który [go] uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy ( J. 15,1-2 ). Te słowa Pana Jezusa uczą nas, że celem Boga jest pomoc człowiekowi ku dobremu, nawet gdy pozostaje w jakieś cienie uwikłany. I że Bóg jest chętny tę pomoc okazać każdemu, kto podejmuje choćby najmniejsze wysiłki, aby zachować Jego naukę, nawet jeśli do końca mu to nie wychodzi. Jednak ci, którzy nie są otwarci na żaden wysiłek ku dobremu, którzy z pełną premedytacją trwają w grzechu, bo zło umiłowali przeznaczeni są na zatracenie. Innym ewangelicznym wzorem dobrego grzesznika, zasługującego mimo permanentnego nawet uwikłania w grzech jest celnik ze słynnej przypowieści, który przychodząc do synagogi modli się o wybaczenie licznych grzechów. Podobnie naucza nas św. Jan w Listach Apostolskich. Z jednej strony ukazuje nam zło i ohydę grzechów, przeciwstawiając ją czystości Boga - Jeżeli mówimy, że mamy z Nim współuczestnictwo, a chodzimy w ciemności, kłamiemy i nie postępujemy zgodnie z prawdą. Jeżeli zaś chodzimy w światłości, tak jak On sam trwa w światłości,
wtedy mamy jedni z drugimi współuczestnictwo, a krew Jezusa, Syna Jego,
oczyszcza nas z wszelkiego grzechu. Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu,
to samych siebie oszukujemy
i nie ma w nas prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą nie ma w nas Jego nauki ( I J 1, 5-10 ). Na pierwszy rzut oka możnaby stwierdzić, że w tym krótkim tekście są sprzeczności. Z jednej strony, czytamy z pewną grozą, że chodząc w ciemności, nie możemy mieć współuczestnictwa z Bogiem. Z drugiej zaś możemy wyczytać, że właściwie to wszyscy w tej ciemności i tak chodzimy.
Może ta sprzeczność jest jednak tylko pozorna ? Może ciemność oznacza tu coś więcej, niż wynikać mogłoby z pobieżnej lektury tekstu ? Nie odnosi się do pojedynczego, czy nawet sumy pojedynczych aktów ludzkiej słabości, ale do całkowitej degeneracji systemu wartości, która zdaje się odrzucać w ogóle myśl, o istnieniu słabości, prowadzących do grzechu ? Dlatego pisze dalej Apostoł - Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Zdanie to ukazuje nam dwie prawdy. Jedną – że wyznanie grzechu w sakramencie pojednania jest środkiem do przebaczenia przez Boga najcięższych nawet grzechów. I z drugiej strony – że Bóg na to przebaczenie jest zawsze otwarty. Więcej, że jedyne na co czeka to na skruszone serce grzesznika. I jeszcze, że w ukazaniu skruchy łaską pomaga, o czym wspominaliśmy już pisząc o zbawiennych skutkach odmawiania Koronki s. Faustyny. Albowiem już ze Starego Testamentu wiemy, że Bóg nie chce potępienia grzesznika, ale żeby się nawrócił i żył ( por. Ez. 33, 11 ). Nasza postawa powinna być taka, jaką prezentuje podmiot liryczny Psalmu 51, kwalifikowanego przez Kościół jako tzw. Psalm pokutny. Autor wyznaje tam grzechy, modli się o przebaczenie, oraz o pomoc łaskawego Boga w powstrzymaniu się od grzechów w przyszłości. Zmiłuj się nade mną Panie, według miłosierdzia twego, zgładź nieprawości moje, obmyj mnie całkowicie z winy mojej i oczyść mnie z grzechu mego ( Ps 51, 3-4 ), dalej zaś modli się – odwróć oblicze swoje od grzechów moich i wymaż wszystkie moje winy. Stwórz mi o Boże serce czyste i ożyw mnie nieugiętym duchem ( tamże 9-12 ).
Jakaż szkoda, że pomimo tak wyrozumiałego, pobłażliwego, rzec by można współczesnym językiem - liberalnego Boga, jakiego przedstawia nam Pismo Święte i Tradycja Kościoła Katolickiego tak wiele dusz idzie na zatracenie. Że tylu ludzi dziś brnie w ciemności sądząc, że nie mają grzechu, albo co jeszcze gorsze, że grzech w ogóle nie istnieje, w każdym razie, że nie istnieje w tym, co czynią. Tymczasem Pan Jezus, choć tyleż razy mówił, że przychodzi nie po to, żeby świat potępić, ale żeby go zbawić, jednocześnie ostrzega - ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie ( J. 15, 6 ).