Dalej i w głąb...
dodane 2014-03-17 18:47
Wracając z uczelni autobusem zaczęłam rozmyślać o Drodze Krzyżowej. Z racji, że byłam nieco znurzona po zajęciach z psychologii przymknęłam oczy przez co lepiej mi się myślało.
Dotarłam do trzeciej stacji (Jezus upada pod krzyżem po raz pierwszy) i na niej zakończyłam, bo moje rozważania na jej temat sięgnęły nieco głębiej (dzień wcześniej byłam na Seminarium Odnowy Wiary) i dotarłam do pewnego sedna, którego tak długo gdzieś szukałam (Myślę, że z dwa lata brakowało mi tego elementu układanki, żeby puzzle życia ułożyć na nowo). Już wyjaśniam (może obraz "Pasji" Mela Gibsona pomoże wam w wyobrażeniu sobie tej sytuacji)
Jezus kroczy. Opada z sił. Już widać, że słania się pod ciężarem krzyża. W końcu upada. Korona cierniowa wbija się w Jego świętą twarz, a krew spływa po zmiażdżonej twarzy. Niespodziewanie dźwiga swoją twarz i spogląda jakby w dal. Tak na prawdę patrzy na Ciebie. Patrzy na Ciebie wzrokiem pełnym Miłości, choć nie było tam Ciebie, bo jeszcze się nie narodziłeś/nie narodziłaś. Ale On już wiedział. Podparł się na osłabionych ramionach i wstał, bo wiedział, że ma dla kogo oddać swe życie.