weekend
dodane 2012-11-19 09:53
Sobota upłynęła pod hasłem J.K. Rowling
spowiedź uratowała to, że dzień nie był całkowicie przegrany.
Niedziela zaczęła się o 2.30 - żołądek bolący po porażkach poprzedniego dnia, myśli krążące cały czas wokół akcji książki.. - wzięłam się za różaniec - w niedzielę zawsze mam z nim problem.. tu trwała już od ponad 2h.. "liczyło się". Tempo miałam zabójcze jak zwykle w nocy.. 5 tajemnic.. 2,5 godziny.. - wyjątkowo porządnie rozważone :|
W efekcie wstanie o 6 poszło się gwizdać.. obudziły mnie dzwony o 6.45 więc o ulubionej Mszy o 7 też mogłam zapomnieć.. "skoro tak to chrzanię wszystko idę spać dalej.." - obudziłam się o 9.30.
Może czasem trzeba...
Dzień upływał mi na sprzątaniu (Basi i przestrzeni duchowo-pokojowej - zdecydowanie nie podchodziło pod kwestię "spraw niekoniecznych") i czytaniu zaległych GN.. w końcu dzwony o 15 przypomniały o zbliżającej się Mszy..
Szykując się myślałam, jak i kiedy odezwać się do Solika, żeby tych neobierzmowańców dogadać, na kiedy się z nim umawiać i w ogóle jak rozegrać dzisiejszy wieczór i jutro.. Chodziła za mną Adoracja.. tak masakrycznie zaniedbana ostatnio.. ale lenistwo i pare innych "misiów" dość mocno było przy głosie..
Gdy doszłam do kościoła, nie byłam pewna, czy już mam majaki z "tęsknoty" czy pod zakrystią naprawdę stoi jego Punto.. - procesja wejścia rozwiązała wątpliwości - oto przede mną, w jasnej oddali prezbiterium znajdował się ON (tym razem nie Jezus, choć też).
[Swoją drogą fascynuje mnie Dobroć Boga, który wie, że jeśli chodzi o sprawowanie liturgii to zdecydowanie bliższa mi Jadwiga, a moja parafia stanowi pewien bolesny krzyż.. i który od pewnego czasu "nagradza" niedzielny wybór Mszy w parafii, jadwiżańskimi kapłanami.]
Obecność Solika miała dodatkowo te dobre strony, że oznaczała możliwość pogadania o neobierzmowańcach bez konieczności jutrzejszych spotkań i.. dawała możliwość podwózki do Jadwigi, na tę Adorację utęsknioną..
Jadwiga nie zawiodła. Kościół ciemny. Kaplica, niestety nie, ale za to poza Nim żywej duszy nie było.. Jezus był sam..
Po 5 minutach chciałam wyjść. Każda kolejna była męczarnią nerwów, poczucia bezsensu i ogólnym poczuciem "kurwa co ja tu robię, chcę wyjść!"
Zawzięłam się, że nie będę się modlić.. tzn modlitwami Kościoła.. to można wszędzie.. do Niego przyszłam być.. nie zagadywać.. być..
Tak bardzo brakuje mi bycia z kimś.. tak bardzo brakuje czasu, przestrzeni na mnie.. tak bardzo chciałabym zadzwonić do przyjaciela "przyjdź do mnie.. puścimy spokojną muzykę, wypijemy piwo.. posiedzimy w ciszy.. ciszy, która wydobywa z głębi słowa.."
Gdzieś w tym nerwie właśnie o tym pomyślałam.. że tu jesteśmy sami.. że wreszcie mam tę przestrzeń.. że mogę mówić, być.. - i chęć ucieczki stała się jeszcze silniejsza.
Zostałam.
Klęczałam wpatrując się w Niego.. szukając odpowiedzi.. potem szukając właściwego pytania.. nie było.. "panika" to zbyt mocne słowo.. ale niemożność, nieumiejętność zatrzymania się przy sobie samej.. nie tyle nawet chęć ucieczki, co trwająca ucieczka, w sercu, w myślach.. męczyła coraz bardziej..
W końcu zaczęłam Mu o tym mówić.. "widzisz, że nie chcę tu być.. nawet nie wiem czy jak na mnie patrzysz to sprawia Ci to przyjemność, czy jestem tą odrazą na którą nie możesz patrzeć.. bo chce jedno, mówi o drugim a idzie za trzecim.. chciałabym posiedzieć, z przyjacielem.. ale.. wiesz, że nie mam przyjaciół.. że lider to ktoś od kogo się oczekuje, a nie wspiera.. że czuję się samotna.. i że nie rozumiem swojego życia.. chciałabym z kimś posiedzieć.. mieć odwagę powiedzieć co czuję, co myślę.. spotkać się z sobą samą.. ale z człowiekiem.. chciałabym mieć przyjaciela.."
Odwróciłam wzrok.. spojrzałam z głupia frant na "Dzień Pański" leżący na ławce..
"Pan mówi: Myśli Moje są myślami pokoju, a nie udręczenia. Wzywać Mnie będziecie, a Ja was wysłucham i sprowadzę do domu ze wszystkich krajów waszego wygnania"
myślami pokoju a nie udręczenia...
wysłucham..
sprowadzę do domu..
ze WSZYSTKICH krajów
wygnania..
Nie wierzyłam.. kilka razy czytałam ten tekst, żeby zobaczyć, że tam jest..
poczułam, że.. poczułam się jak ktoś ważny.. komu warto odpowiedzieć..
"wymiękam.. okej.. nie wiem co dalej.. ale zostawiam Ci to.. zrobisz to lepiej.. wiesz czego pragnę.. wiesz czego mi brakuje.. rób co chcesz.. wiesz lepiej.. Niechaj będzie pochwalony.. chwała Ojcu.. nara, do zobaczenia."
W drodze do domu Koronka.. też za siebie.. miała być Msza w tej sprawie.. mógł być cały dzień.. w międzyczasie myślałam, do kogo mogłabym się odezwać.. ot tak "nie masz ochoty wpaść?" pomyślałam o Magdzie.. jej dobrej, neopogańskiej duszy.. jedyna osoba w której towarzystwie czuję się naprawdę swobodnie.. i może nie pogadamy o mnie.. ale można być..
Gdy po ostatnim "Jezu ufam Tobie" doszłam do domu, w telefonie czekał sms "bejotku, znajdziesz dla mnie czas..?" - od niej właśnie..
W drugim telefonie czekał drugi "to co prawda jeszcze dwa tygodnie, ale idziemy w czwartek?" - idziemy. Staszek, a co z naszym piwem? - "masz czas jutro?" - mam..
Magda przyszła niecałe pół godziny później.. wyszła po północy..
Piwko dzisiaj o 14.30..
"nie bój się, Maleńka, zaufać.."