Co ma wisieć - nie utonie /cz.1

dodane 22:27

(poniższy wpis w formie notatki powstał w Poniedziałek Wielkanocny w czasie podróży do Krakowa)

Czasem bywa tak, że najlepsze momenty na przemyślenia trafiają się akurat, gdy trafić się nie powinny. Przyznam się szczerze, że niektóre z wpisów zanim trafią tutaj muszą trochę leżakować w szufladzie z notatkami. Po pierwsze: aby nabrać swoistej "mocy prawnej"; po drugie: myśl pisana jest jak wino - im starsze tym lepsze; po trzecie i ostatnie: bo zwyczajnie giną w gąszczu innych kartek albo po prostu się o nich zapomina. Aż któregoś pięknego dnia nagle się znajdują.

Ten wpis pewnie też sobie trochę poleży. Ale aby coś mogło leżeć to wpierw musi stać.

Skąd taki tytuł wpisu? I dlaczego dzielony? Proste i banalne: temat jest dość skomplikowany i dla mnie nieco nowy, więc aby go dobrze choć, mówiąc kolokwialnie, "liznąć" - potrzeba czasu. A co ma wisieć i nie tonąć? Miłość. Tak - Miłość przez duże "M".

No właśnie: czym właściwie jest Miłość? Ostatnio wkroczyłem w etap dla mnie nowy, a mianowicie związałem się z pewną dziewczyną. Niby nic - a jednak. Sprawa jest następująca i dość skomplikowana - poznaliśmy się trochę ponad rok temu a przez ten rok wielokrotnie się mijaliśmy - a właściwie mijałem Ją ja. Ci, którzy mnie znają z Forum.Wiara wiedzą, że chciałem zostać kapłanem - gdy Ją poznałem, byłem na etapie wstępnej formacji jaką sam sobie narzuciłem we własnym życiu - zrozumiałe więc było, że dziewczyna nie wchodziła w rachubę. Czasem jakaś mi się spodobała, ale wtedy rodziły się myśli: "chłopie- otrząśnij się! Masz być księdzem a nie kawalerem na wydanie". I dusiłem w sobie wszelkie zalążki "miłości".

Przez ten rok wiodło mi się różnie i zdążyłem skosztować różnych chlebów według różnych przepisów i z różnych pieców. Aż tu ostatnio do akcji wkroczyła nasza wspólna znajoma, z którą pewien czas temu rozmawiałem o mojej obecnej (i jedynej!) dziewczynie. Powiedziała jej w chwili szczerości, że jej kiedyś wspomniałem o moim zauroczeniu - potem poszło efektem domina: Dziewczyna się nieco wściekła, że czeka na mnie od roku (wierna jak Penelopa) i nie wie, co myślę na Jej temat, a tymczasem dowiaduje się tego od wspólnej koleżanki. W końcu zaryzykowałem - zachowały się we mnie jakieś niedobitki kultury, więc umówiwszy się z Moim Skarbem jadąc na spotkanie kupiłem różę (błogosławione symbole!). Czerwona róża mówi wiele o tym, kto ją wręcza - zwłaszcza, gdy ten ktoś nie potrafi ubrać myśli w słowa.

Długo by opowiadać dalej - a poza tym chciałbym zachować wiele dla siebie (egoista się we mnie odezwał :P ). Poza tym nie o to chodzi w tym wpisie, aby się rozgadywać na temat życia emocjonalnego i uczuciowego - to było tylko wprowadzenie :)

Prawdziwy problem do dyskusji padnie za jakieś 2 zdania - wyraźnie go zaznaczę i zostawię na dzień lub dwa, aby każdy, kto tu zagląda (a którym dziękuję) mógł to przemyśleć. Problem ważny i aktualny tym bardziej, że czasy mamy głupie i sprzyjające zacieraniu się pewnych granic. A teraz problem numer 1: Czy współczesny człowiek potrafi odróżnić Miłość od pożądania? Czy są to dwa różne światy, czy może zachodzą na siebie zachowując swoją autonomię?

Zapraszam do przemyśleń.

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 25.11.2024

Kategorie