Oderwanie

dodane 12:31

Ludzie dążący do świętości są prędzej czy później narażeni na cierpienia, wynikające z konfliktów czy z niezrozumienia ze strony krewnych i przyjaciół. Można sobie nawet wyobrazić, że doskonalsze oderwanie osiąga nie dziewczyna, wstępująca do klasztoru (pozostawiając swoich bliskich kochających i pełnych szacunku dla jej decyzji), ale taka, która — nie żegnając się uroczyście z nikim — wybiera pracę dla Boga w świecie i dzięki temu jest niezrozumiana przez otoczenie, uważające ją za dziwaczkę i nie pojmujące stylu jej życia.

To samo dotyczy stosunków z rodziną. Można być od niej oderwanym żyjąc razem, ale w wewnętrznym oddzieleniu, ponieważ ma się inne ideały — zupełnie tak samo, jakby się od niej odrywało, wstępując do klasztoru.

Wszystkie niezrozumienia i raniące sądy — nieuniknione, jak się zdaje, w stosunkach ludzkich — mogą wywoływać wspaniałe oderwanie u świeckich, a zwłaszcza u tych, którzy są specjalnie wrażliwi. Faktem jest, że ludzie nas ranią dlatego, iż nie jesteśmy oderwani od nich. Szukamy w nich zadowolenia i przyjemności, i dlatego czujemy się dotknięci, jeśli nam nie dają tego uczucia oraz wymaganej sympatii. Pewna bardzo mądra i święta zakonnica powiedziała mi kiedyś: „Jeśli twoje uczucia są zranione, to znaczy, że one tego potrzebują”.

To bardzo prawdziwe słowa. Jeśli jesteśmy zranieni przez ludzi, to znak, że jesteśmy do nich przesadnie przywiązani, że nie nauczyliśmy się jeszcze szukać szczęścia w samym Bogu. Spodziewamy się od ludzi więcej niż oni mogą nam dać.

Nie kochamy ich tak jak trzeba, ponieważ gdybyśmy ich kochali tak jak Chrystus, to zajmowanie się nimi i służenie im tak bardzo by nas absorbowało, że nie zauważylibyśmy, czy są oni wystarczająco wdzięczni i czy nam okazują należytą sympatię.

W żadnym razie nie unikniemy ran otaczając się ochronnym murem – powinniśmy się raczej starać o zwalenie muru (dzielącego nas od ludzi) przez oderwanie, przez uwolnienie się po to, żeby kochać. Ilekroć jesteśmy dotknięci czyjąś postawą, powinniśmy się zwrócić ku Bogu i uznać, jak bardzo nam daleko do kochania Sercem Chrystusowym. I zawsze na nowo próbować szukać nie tego, żeby być kochanym, ale żeby samemu kochać, nie zrozumienia przez innych, ale rozumienia innych; próbować dawać, a nie brać.

To jest szczególnie istotne dla ludzi żyjących w trudnych warunkach: dla młodej żony w domu teściowej, dla małżeństw mieszkających w zagęszczonych  mieszkaniach z używalnością wspólnej kuchni. W tych niekorzystnych z natury warunkach napięcie wzrasta, spokój ulega zakłóceniu i trwałość małżeństwa jest zagrożona.

Jedynym środkiem do przemienienia tych okoliczności na korzystne jest zdecydowanie się na przeżywanie tych warunków tak, jakby Chrystus je przeżywał. Musimy się tak podnieść na duchu, żeby się nie dać wciągnąć w kłótnie, żeby z dystansem móc patrzeć na wady ludzi, żeby się na tyle oderwać od ludzi, których z natury ciężko znosimy, żeby móc ich zrozumieć i pomóc im. (Trzeba tu zaznaczyć, że troska o oderwanie dotyczy nie tylko tych, których kochamy, po to, żebyśmy się nauczyli kochać ich tak jak trzeba — ale także tych, których nienawidzimy: po to, żebyśmy mogli nauczyć się ich kochać).

Nie ma wątpliwości, że w naszych staraniach o oderwanie odniesiemy niezliczone porażki. Nasze serca są tak uparte, że nie jest im łatwo nauczyć się kochać. Ale musimy ufać, że łaska dokona tego, co dla nas jest niemożliwe, że ona dokona w nas tej zamiany serc naszych na Chrystusowe. Jednakże nie osiągnie tego bez wielkiego cierpienia. Utrata serca jest śmiercią, ale umrzeć dla siebie jest konieczne, jeśli naprawdę pragniemy, żeby w nas żył Chrystus.

Dorothy Dohen „Powołani do miłości”

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024

Ostatnio dodane