Rzym-kanonizacja Jana XXIII i Jana Pawła II (27.04.14)
25.04.2014r. - W stronę Adriatyku
dodane 2014-06-16 21:05
Kiedy w czwartek wyjeżdżaliśmy na pielgrzymkę, pogoda dopisywała. Znaczy to tylko tyle, że nie było gorąco, nie było bardzo słonecznie i że deszcz mocno nie padał. To najlepsza pogoda do podróżowania.
Natomiast w piątek rano w Hluboce powitała nas mgła. Niesamowite było spoglądać w stronę pobliskiego wzgórza – i nie widzieć go z powodu mgły.
Na placu, gdzie „nocował" nasz autokar, widzieliśmy największe w życiu mlecze. Lub coś mleczopodobnego.
Niesamowite (i bardzo wygodne) jest to przemieszczanie się z jednego państwa do drugiego bez żadnej kontroli, zatrzymywania, sprawdzania i przepytywania. Zmieniały się tylko napisy nad przydrożnymi barami i restauracjami. No i teksty na billboardach, o których już wspominałam.
Pierwsze miejsce u mnie zajął tytuł „Super wapku za babku", a u Piotra „Chytry telefon" ;-) No i przecudowne „Grilovaci klobasy" :D
A potem pojawiły się góry:
Cóż można powiedzieć o górach, czego by już o nich nie powiedziano? ;-)
Dlatego zamiast słów, lepiej popatrzeć żałując, że to tylko zdjęcia.
W czasie drogi pan Jacek opowiadał nam o Włoszech i o Włochach. W pewnym momencie pojawił się temat pracy we Włoszech. Pan Jacek powiedział m.in., że praca przy zbiorze oliwek jest nieopłacalna i że iluś tam Włochów od urodzenia jest tak niewyobrażalnie bogatych, że nie muszą w ogóle pracować.
Dlaczego o tym piszę? Bo od jakiegoś już czasu zastanawiam się nad tym, jak bardzo zmienił się nasz świat, gdy dzięki zmechanizowanej produkcji pojawiło się tak wiele stosunkowo łatwo dostępnych produktów. Jak bardzo ugrzęźliśmy w świecie rzeczy materialnych, które nas po prostu „zalewają". Mam tu na myśli choćby to, że obecnie z reguły nie opłaca się naprawiać zepsutej rzeczy, gdyż naprawa jest prawie tak droga, że bardziej opłacalne jest kupno rzeczy nowej. I jest to stała praktyka producentów, mająca na celu zmuszanie do kupowania ich produktów.
Teraz nie produkuje się rzeczy trwałych, bo jest to nieopłacalne.
Albo książki. Kiedyś jedna książka kosztowała dwie wsie ;-) A teraz? W naszym domu stoi tyle nieprzeczytanych książek, kupionych w ramach promocji ;-) Niby nieopanowany zakup książek jest troszkę lepszy od nieopanowanego zakupu np. kosmetyków (albo tylko lepiej to „wygląda"), ale faktem jest to, że wiele dóbr stało się stosunkowo łatwo dostępnych dla dużej ilości osób (jak zawsze – nie dla wszystkich).
Podobnie jest z żywnością. W pewnym stopniu żywność stała się tak tania, że większość społeczeństwa europejskiego jest syta. W historii było inaczej – wtedy stała sytość była przywilejem mniejszości.
Być może dlatego też człowiek zaczął funkcjonować w takim myśleniu, że to wszystko mu się należy. Należy mu się nowy telefon, sprzęt, meble, pełna lodówka, wczasy, nowa książka itp. itd. Należy mu się nawet szczęśliwe małżeństwo i dobre dzieci, znajomi, przyjaciele i dobre życie. Może dlatego pojawia się idea „wypróbowywania" się przed ślubem, wspólnego mieszkania, wspólnego życia – bez trwałych zobowiązań i wzięcia odpowiedzialności za siebie i drugiego człowieka. A w sytuacji, gdy dzieje się źle, gdy coś/ktoś nie spełnia naszych oczekiwań i wymagań, pojawia się łatwość wyrzucenia z domu, z serca, z pamięci.
Myślę, że nawet sobie nie uświadamiamy w pełni, jak bardzo rozpleniło się w nas takie właśnie konsumpcyjne podejście do spraw duchowych, relacyjnych. Często albo w ogóle nie zdajemy sobie z tego sprawy. Czasem nie chcemy tego dostrzec.
A przecież ma to ogromny wpływ na nasz stosunek do Pana Boga. Od niego też nam się wszystko należy. Tak łatwo zapomnieć i przestać postrzegać całej otaczającej nas rzeczywistości w kategorii daru i łaski. A stąd prosta droga do braku wdzięczności. Bez wdzięczności jednak nie pojawi się pokora.
Słuchając słów pana Jacka stwierdziłam, że nie chciałabym być tak bogata, by nie musieć pracować. Ja nie umiem „obfitować", jak nazywał to św. Paweł.
Dziękuję Bogu Ojcu, że oboje z Piotrem mamy pracę i pieniądze w ilości wystarczającej na nasze potrzeby (nie zawsze na nasze pragnienia i zachcianki). Ale i tak co jakiś czas muszę sobie przypominać, by dziękować wtedy, gdy pieniędzy brakuje, gdy muszę się ograniczać.
Zanim najstarsze dziecko poszło na studia, Piotr akurat pracował na pół etatu i było wiadome, że nie będzie nas stać na to, by Kajtek mógł studiować na studiach dziennych. Nie mieliśmy wtedy środków finansowych, by zapewnić mu utrzymanie i wynajem miejsca w pokoju w mieście,w którym chciałby studiować. Mieliśmy wprawdzie jeszcze rok do jego matury, ale problem powoli stawał się palący. Pełna takich myśli 01.11, gdy stałam nad grobem mojego ziemskiego ojca, w duchu wyżaliłam się mu na tę całą sytuację. I poprosiłam o pomoc. Dwa tygodnie później w naszym domu zjawiła się znajoma z propozycją pracy dla Piotra i zaoferowała mu cały etat z wynagrodzeniem większym o taką kwotę, jakiej potrzebowaliśmy na studia syna.
Przypadek? Dla nas nie.
Kiedy dzieci były małe, co jakiś czas zdarzało się, że „wpadały" nam dodatkowe pieniądze. Kiedyś przy takiej okazji powiedziałam Piotrowi, że bardzo tego nie lubię, bo to oznacza, że pewnie niedługo ktoś się rozchoruje i wydamy te pieniądze na lekarstwa. Nie umiałam wtedy zrozumieć, że było to uprzedzające działanie ze strony naszych niebieskich opiekunów ;-)
Nie chciałabym mieć dużo pieniędzy, bo wiem z całą pewnością, że nie umiałabym nimi mądrze, pobożnie zarządzać. Pobożnie, czyli zgodnie z wolą Pana Boga. A to oznacza, że posiadanie pieniędzy raczej by mnie zniszczyło, niż pomogło wzrastać.
Pieniądze to w ogóle trudny temat, zwłaszcza w małżeństwie, w rodzinie. Ale chyba w każdej ludzkiej relacji. Dlatego przerażeniem napełniają mnie takie informacje jak ta, o bogatych Włochach.
Inna rzecz to sprawa pracy. Ale o tym może w innym wpisie ;-)
Do hotelu w Bellaria Igea Marina (niedaleko Rimini) dojechaliśmy bardzo późno. Czas był jedynie na króciutki spacer w okolicach hotelu, obiadokolację i Mszę św., sprawowaną o 23.15.