Z woli samego Boga ciało jest niezwykle istotną częścią człowieczeństwa i naszej natury.
Ciało nie jest stworzone przez szatana, czyli nie jest źródłem nieszczęść.
Ciało jest czymś bezcennym, bo sam Bóg stał się Ciałem.
Od postawy wobec ciała zależy los człowieka.
Przede wszystkim zapomina się dzisiaj, że ciało nie jest człowiekiem, bo człowiek jest nieskończenie większy niż jego ciało. Z tego powodu to człowiek winien kierować ciałem, a nie ciało człowiekiem. Ale jeżeli nie kierujemy dojrzale naszym ciałem, nie rozumiemy naszego ciała, to wtedy ciało przejmuje kontrolę i zaczyna nami kierować. Stajemy się wtedy – jak mówi Biblia – człowiekiem cielesnym. A przecież ciało nie rozumie, kim jest człowiek. Ciało nie jest w stanie kochać, jest tylko w stanie spontanicznie szukać przyjemności.
Ciało może być źródłem błogosławieństwa lub źródłem przekleństwa, ale to nie zależy od ciała, tylko zależy od człowieka, który tym ciałem kieruje, lub pozwala, by ciało nim kierowało.
W każdej sferze: psychicznej, moralnej, duchowej, religijnej, społecznej, także w sferze cielesnej, potrzebujemy pracy nad sobą. Po grzechu pierworodnym nie ma sfery, której nie musielibyśmy wychowywać. W sferze cielesnej ten brak samokontroli i wychowania jest bardzo widoczny. Bardzo łatwo można dostrzec uzależnienie od ciała. Przejawia się ono m.in. w hedonizmie, czyli wyznawaniu poglądu, że przyjemność, rozkosz to najwyższe dobro, cel życia, a oddawanie się przyjemnościom zmysłowym przynosi prawdziwą satysfakcję i szczęście. Od ciała uzależnieni są też erotomani, ludzie leniwi, egoiści.
Człowiek, który się uzależnił od ciała, staje się wrogiem samego siebie. Niby staje się wielkim sprzymierzeńcem ciała, prawie ubóstwia ciało. Skoro jednak ciało to tylko jedna z cząstek człowieka – bo przecież człowiek nie jest ciałem - to ubóstwienie tej cząstki sprawia, że staje się ona rodzajem nowotworu, tzn. „rozwija się” kosztem reszty człowieczeństwa. Prowadzi to do zniszczenia człowieczeństwa. No i w rezultacie tego samo ciało też zginie, bo beze mnie moje ciało nie może przetrwać. Kiedy decyduję się popełnić samobójstwo, bo sobie nie radzę z życiem, to moje ciało też ulegnie śmierci.
(… )
Ciało pozostawione samo sobie nie wie, kim jest, po co jest, nie wie, jaki jest sens tego ciała. Ciało nie może tego wiedzieć, gdyż ciało nie jest człowiekiem. Ciało nie myśli, można powiedzieć, że jest „głupie”. Ciało nie ma cielesnego rozumu, cielesnej duchowości. Miłość, wolność, rozumność jest w człowieku, a nie w cielesności.
(… )
Żeby ciało było błogosławieństwem, żeby było elementem naszej drogi do szczęścia, potrzebny jest duch, tzn. człowiek musi respektować całego siebie.
Sfera duchowa jest niezwykłą sferą w człowieku, jedyną, w której człowiek może zrozumieć samego siebie i całego siebie. Tylko dzięki sferze duchowej, tchniętej bezpośrednio przez Boga, mogę zrozumieć, kim jestem, skąd się wziąłem, po co żyję, w oparciu o jakie więzi, jakie wartości i jakie zasady moralne mogę zrealizować ten sens życia, który w sferze duchowej odkrywam. W żadnej innej sferze nie mogę zrozumieć samego siebie. Tylko duch wie, kim jestem!!
Wszystkie inne sfery są niejako „ślepe” na tajemnicę całego człowieka. Moja emocjonalność, cielesność, umysł, wolność same z siebie nie wiedzą, kim jestem. Ja jestem większy, niż moje ciało, emocje, rozum czy wolność, którą Bóg mnie obdarzył. Bo to mnie, człowieka, obdarzył Bóg tymi zdolnościami i elementami natury i każdy z tych elementów jest ślepy i bezradny wobec mojej tajemnicy.
Jakaś cząstka mnie nie może przecież zrozumieć całego mnie.
(… )
Dzięki duchowi możemy zrozumieć, jaki jest sens ciała i jaki jest jego sens w miłości małżeńskiej. Tylko dzięki duchowi możemy zrozumieć, że jesteśmy powołani do miłości, do szczęścia, a nie do czegoś mniejszego. Nie jesteśmy powołani jedynie do współżycia. Człowiek może być szczęśliwym, nie współżyjąc z nikim – jeśli kocha. Jeśli jednak nie kocha, to może współżyć dzień i noc i nie da mu to szczęścia.
Dzięki duchowi człowiek odkrywa, że sensem jego życia jest miłość: wielka, wierna, nieodwołalna – czy to w małżeństwie, czy w kapłaństwie, czy też w życiu konsekrowanym.
(… )
Sfera duchowa pozwala nam też zrozumieć, czym w takim razie jest miłość.
Otóż miłość to najpiękniejszy sposób odnoszenia się osoby do osoby: Boga do człowieka i człowieka do człowieka i do Boga. A największa miłość między kobietą i mężczyzną, jaka występuje na tej ziemi, to miłość małżeńska.
Miłość to najbardziej niezwykła postawa całego człowieka, a nie popęd czy spontaniczność, cielesność. Jest to postawa całego człowieka do całej osoby. Czyli nawet jeśli podoba mi się twoje ciało, to kocham nie twoje ciało, ale całego ciebie. Inaczej nie kocham w ogóle, tylko pożądam.
Tylko, jeśli doświadczam takiej postawy drugiego człowieka wobec samej siebie, chcę stale wzrastać, zmieniać się, dojrzewać. Sama sobie stawiam wymagania. Człowiek, doświadczając takiej miłości, rozkwita. Czuje się bezpiecznie i nie żyje w lęku, bo miłość uwalnia od lęków.
(… )
Ciało w tej niezwykłej miłości małżeńskiej jest potrzebne po to, by miłość małżeńska była widzialna. To jest cały sens ciała.
Ciałem mam w sposób widzialny wyrażać miłość.
To nie ciało kocha, to ja kocham. Ciało może pożądać, zadręczać. Kochać mam cały, włącznie z moim ciałem, całą ciebie/całego ciebie (łącznie z twoim ciałem).
Dzięki temu, że mam ciało, ty możesz zobaczyć moją miłość na 3 sposoby:
(… )
Można więc powiedzieć, że tyle kocham, ile mam czasu dla bliskich, zwłaszcza dla współmałżonka.
Nie ma miłości bez obecności. (… )
Poza tym tyle miłości, ile pracowitości i czułości. Ważnym elementem tej czułości w relacji mężczyzna – kobieta jest cierpliwość. Mężczyzna najbardziej okazuje czułość żonie, matce, siostrze, córce, gdy jest cierpliwy, zwłaszcza w obliczu zmiennych kobiecych nastrojów, irracjonalnych lęków.
Ciało jest nam więc potrzebne, byśmy mogli zobaczyć, że ta druga osoba nas kocha, bo jest dla nas cieleśnie obecna, pracowita, czuła i by ta druga osoba mogła zobaczyć, że my ją kochamy.
Potrzeba nieustannej pracy nad ciałem, bo jeżeli ktoś z ludzi fatalnie kieruje ciałem, ulega pożądliwości, lenistwu, gdy kobieta przesadnie skupia się na wyglądzie, na odchudzaniu, a mężczyzna na popędzie, czyli gdy mamy problemy z ciałem, to nie jest to problem ciała, ale człowieka. To nie ciało źle kieruje naszym ciałem, ale to my źle kierujemy naszym ciałem.
Największym przyjacielem ciała jest człowiek ducha. Taki człowiek nie ucieka od ciała, nie zapomina o ciele, nie myli człowieka z aniołem.
Człowiek duchowy to ktoś, kto najbardziej ceni ciało i ktoś, kto najmądrzej kieruje ciałem. Taki człowiek najpiękniej wyraża czystą miłość za pomocą ciała, aż do seksualności w małżeństwie włącznie, bo wie, jak wielkim skarbem jest ciało. Potrafi więc dbać o ciało poprzez zdrowe odżywianie czy prowadząc zdrowy tryb życia. Im zdrowsze jest moje ciało, tym więcej miłości mogę od tego ciała wymagać. Tym więcej mam siły, żeby być obecnym, pracowitym, czułym.
Człowiek duchowy osiąga pełnię integracji w swoim człowieczeństwie i jest najwspanialszym przyjacielem własnego ciała, bo tylko człowiek duchowy może mądrze kierować ciałem. Aż tak mądrze, żeby ciało wyrażało miłość i nic więcej.
- lubię słuchać ks. Marka Dziewieckiego; nazywa po imieniu wiele zjawisk, które sama obserwuję, a wnioski, jakie wyciąga, są logiczne i spójne.
- najtrudniej w życiu o umiar i powściągliwość - także jeśli idzie o cielesność. A chodzi o to, by nie przeginać ani w kierunku sprawiania sobie przyjemności, ani w kierunku umartwiania się. Jak mówi Kohelet - wszystko ma mieć swój czas: przyjemność i post, radość i umartwienie. Dopiero gdy w życiu są oba te skrzydła, człowiek leci, a nie tylko podskakuje, nieudolnie machając jednym ze skrzydeł i dziwiąc się, że nie wznosi się wzwyż...