Refleksje po-urodzinowe
dodane 2013-01-30 14:54
Kiedy człowiek broni się, tłumaczy i wyjaśnia swoje postępowanie: dlaczego tak zareagował, powiedział, zrobił, co i kto z przeszłości wpłynęło na jego zachowanie, to tak naprawdę ciągle jeszcze nie stanął w prawdzie o sobie i nędzy swojego grzechu, swojej słabości. Nie chce dostrzec obrzydliwości i ohydy tego, co zrobił czy powiedział.
Ciągle jeszcze stara się wybielić, wyprostować, przedstawić w lepszym świetle.
Ciągle jeszcze zabiega o aprobatę tego, kto słucha lub czyta takie wyjaśnienia.
Czasem w ten sposób powiększa swoją winę, bo w ferworze obrony siebie, atakuje Innego: kogoś z rodziny, ze znajomych lub nawet przypadkowo spotkanego człowieka. Czasem tego atakowania zupełnie się nie dostrzega, a wszystkie te słowa i wyjaśnienia usprawiedliwia się koniecznością przedstawiania „prawdy”. Tylko że przedstawić można jedynie swoją wersję tego, co się za „prawdę” uważa, a kto zweryfikuje, czy ta „prawda” nie jest czasem jednym wielkim kłamstwem, iluzją?
Takie sytuacje najlepiej mogą uświadomić, jak wielka odległość dzieli człowieka od pokory, w której widzi się swoją własną nędzę w całej okazałości. Bez wybiegów, bez szukania odpowiedniego tła, bez pisania scenariuszy.
Czysta, naga prawda o obrzydliwości dokonanego zła. Zła, które zraniło, dotknęło, zadało ból i cierpienie. I co z tego, że uczyniło to komuś, kto skrzywdził pierwszy? Oko za oko, ząb za ząb?
Trudno jest zatrzymać na sobie zło, którego się doświadczyło, i które obecnie wpływa na postępowanie, na słowa, na gesty – i wejść w ascezę braku wyjaśnień, braku tłumaczeń samego siebie.
To swoiste ogołocenie i uniżenie przed drugim człowiekiem. Dlatego tak rzadkie, bo rzadko radykalnie i na serio bierze się słowa św. Pawła: „w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie” Flp 2,3.
Dla zła nie ma wyjaśnień i wytłumaczeń. Jedyne, co można zrobić, to dostrzec zło, które się samemu uczyniło, przeprosić drugiego (jeśli można) i nie robić tego więcej.