Co zrobić ze swoimi zranieniami?
dodane 2013-01-10 17:20
W necie można znaleźć mnóstwo ciekawych artykułów na ten temat, które mierzą się z nim przeważnie od strony duchowej lub psychologicznej. Problem w tym, że nawet zgadzając się z czytanymi treściami, trudno je wprowadzać w swoje własne życie, w swój sposób myślenia.
W duchowości ważne jest, by swoje zranienia i ból oddać Panu Bogu. Takie oddanie też nie jest łatwe, bo mimo słownego „oddania” Panu tego, co boli, ciągle wracają do człowieka uporczywe niechętne wobec bliźniego myśli, pojawiają się negatywne uczucia. Myślę, że pojawianie się takich myśli i uczuć nie tyle świadczy o nieprawdziwym „oddaniu” swojego zranienia Panu Bogu, ale może być m.in. pokusą. Trzeba wtedy ćwiczyć się w ciągłym, wytrwałym odwracaniu się od nich, nie pogłębianiu ich, nie roztrząsaniu, nie rozwijaniu.
Jezus wzywa swoich uczniów do przebaczania zranień i krzywd. Wzywa do oddawania Jemu tego wszystkiego, co jest dla człowieka ciężarem i co przygniata go do ziemi.
Ciekawe, że tak niewielu z nas to robi: chce to robić i umie to robić, tzn. że świadomie i dobrowolnie oddaje swoją krzywdę Bożej sprawiedliwości, nie chce sam jej wymierzać.
Jezus chce dla człowieka jak najlepiej, dlatego nawołuje do przebaczania. On wie, że brak przebaczania, hodowanie swojego poczucia krzywdy i zranienia ogromnie niszczy tego, kto w tej logice żyje. Udzielenie przebaczenia jest ogromnie potrzebne temu, kto został zraniony, skrzywdzony.
Bez tego człowiek staje się nieszczęśliwy, przeklęty, czyli bez błogosławieństwa. Gromadzi się w nim uraza i zgorzknienie. Roztrząsa w pamięci bolesne doświadczenia braku miłości, niesprawiedliwości, niewierności, zdrady i nie widzi, że sam często nie daje miłości, jest niesprawiedliwy, niewierny. Że zdradza i rani drugiego człowieka swoim milczeniem, słowem, gestem i brakiem gestu. Że on też sprawia przykrość i rozczarowanie, że gniewa się, zazdrości, jest mściwy i egoistyczny, zawzięty i pełen goryczy.
Pojawia się swoiste perpetuum mobile: im mniej we mnie przebaczenia, tym więcej złości i urazy, tym mniej wokół mnie dobrych ludzi, tym więcej poczucia zranienia i krzywdy z tego powodu, tym mniej przebaczenia, tym więcej złości i urazy... swoiste staczanie się w dół.
Człowiek ślepnie do tego stopnia, że swoją własną nędzę uważa za bogactwo. Sam będąc grzesznikiem, krzywdzicielem i surowym, niemiłosiernym sędzią, uważa się za kogoś mniej grzesznego, mniej krzywdzącego od tego, kto go zranił i skrzywdził. Jednocześnie daje sobie niczym nieograniczone prawo do takiego właśnie surowego osądu.
Podobno im mniejsze poczucie własnej wartości, tym większy upór w trwaniu przy swojej złości i gniewie, przy decyzji o braku przebaczenia.
Może też dlatego nie jest łatwo dostrzec swoją własną słabość, grzeszność, niewystarczalność i brak doskonałości. Pojawia się lęk, że skoro ja je widzę, to wszyscy wokół patrzą na mnie przez ich pryzmat. Zapomina się o jednym, że człowiek nie chce przebywać z cyborgiem, „lalką Barbie”, ale z żywym człowiekiem, z krwi i kości, który właśnie ma słabości i ułomności. Nasza słabość i niedoskonałość to jedyne atuty, by drugi człowiek mógł stawać się przy nas człowiekiem. A tak naprawdę to tego właśnie oczekujemy po każdej relacji. By można było w niej być człowiekiem.
Długo przychodziło mi zrozumienie i przyjęcie tego, że jestem kochana nie za coś, ale dlatego, że jestem.
Długo borykałam się z prawdą, że to, o co oskarżam innych, jest także i moim problemem – moją wadą, słabością, grzechem. Czasem myślę sobie, że najwięcej złości we mnie rodziło się wobec tych ludzi, którzy mi to najmocniej uświadamiali, kładli przed oczami – a ja tego nie chciałam zobaczyć. Stąd pojawiała się ucieczka w złość, oskarżanie, gniew odtrącenie.
Bogu dziękuję, że zmienił moje myślenie, moje rozumienie pewnych spraw. Daleka droga przede mną, ale teraz, ilekroć przyłapuję się na negatywnych uczuciach, gdy zaczynam roztrząsać coś, co mnie zabolało i zraniło, pierwsze, co robię, to modlę się za danego człowieka. "Omadlam" całą sprawę i w ten sposób "oddaję" ją Bogu.
Drugi człowiek niesie swój ciężar, czasem przeogromny, którego ja nie znam. Nie wiem, czemu coś powiedział, czemu coś zrobił, jedyne, co ja mogę zrobić, to prosić Wszechmogącego, by z tego, co mnie boli i rani, wyprowadził dobro – dla mnie i poprzez mnie – dla tego człowieka.
To modlitwa zawsze wysłuchiwana – ale musiałam nauczyć się cierpliwości. Pan słucha, co mówi człowiek, ale człowiek musi nauczyć się czekać na Bożą odpowiedź.
Boże milczenie nie jest bezruchem – podczas tego oczekiwania dzieje się bardzo wiele – jak z ziarnem, obumierającym w ziemi od jesieni do wiosny. Zima to bardzo dobry czas dla ziarna. I dla duszy.
PS. Do tych przemyśleń zainspirował mnie ten artykuł.