Małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci...
dodane 2013-01-07 18:43
W sobotę wieczorem byliśmy w kinie obejrzeć „Hobbita”. Ponieważ film trwa ok. 3 godzin, w niedzielę rano nie chciało nam się wstać na poranną Mszę św., w związku z tym po rodzinnym śniadaniu, późno zjedzonym, poszliśmy wyjątkowo 11.30 na Mszę dla dzieci.
Nasze dziecko, najmłodsze, które się z nami wybrało, to już licealistka. To już „młodzież”, a nie „dziecko”.
Koło nas w ławce usiadła pani z córką i pan z córką. Wokół też było dzieci więcej niż zazwyczaj na niedzielnej Mszy św. Przypomniały mi się czasy, gdy i my chodziliśmy na Msze dla dzieci z naszymi dziećmi. Teraz dwoje jest już pełnoletnich. Trzecia niedługo też będzie.
Ogarnęła mnie tęsknota za tymi czasami, gdy problemem dla rodzica było gadanie dziecka lub wiercenia się na Mszy św. Teraz problemy są dużo bardziej poważne, a rodzic ma coraz mniej możliwości ich rozwiązania. Bo dzieci chcą je rozwiązywać same.
Rodzic nie jest już tak bardzo potrzebny do pomocy. Od tego dziecko ma swój rozum, ma przyjaciół, znajomych (wg dziecka).
Rodzic teraz jest już tylko od kochania.
Ale na czym właściwie ma to kochanie polegać, gdy dziecko nie chce żadnej pomocy, gdy nie potrzebuje rodzica w sposób bardziej wymierny, bardziej namacalny?
To kochanie to teraz przeważnie słuchanie i bycie – obok, z wyciągniętą ręką, nawet gdy dziecko wcale nie chce jej ująć. To modlitwa i błogosławieństwo – zawsze i wszędzie. I cierpliwe, nieustanne przypominanie o Bogu, o wartościach, nawet gdy dziecko żyje w sposób, który pokazuje, że się nimi nie przejmuje, że je odrzuca.
To bardzo trudna miłość, bo wydaje się jałowa, nie owocująca.
Ale ta właśnie miłość jeszcze głębiej wprowadza rodzica w rodzicielstwo Boga samego.
Przecież i ja także często chcę „sama”. Nie „zauważam” Jego wyciągniętej ręki, podpowiedzi.
A jednak cały czas nieustannie potrzebuję Jego obecności, tego, by mnie wysłuchał – choć nie zawsze jest we mnie gotowość do słuchania Go...
A potem przychodzi czas, gdy dziecko, obite i potrzaskane przez życie i swoje wybory, wraca. Rodzic staje się partnerem, współ-towarzyszem. Wtedy znowu dziecko słucha słów rodzica, chce razem z nim coś robić. Odkrywa niejako na nowo wartość obecności mamy i taty.
To nie jest dla mnie łatwy czas, ale otrzymałam od Pana niesamowitą łaskę sakramentu małżeństwa z mężczyzną, który przy mnie jest, który mnie kocha (nasze dzieci także), który mnie lubi, jest moim przyjacielem. A przecież nie wszystkie kobiety mają obok siebie takie wsparcie w rodzinnych zawirowaniach.
Mądry, dobry mężczyzna (na dodatek z poczuciem humoru) jest ogromnym wsparciem w każdym momencie kobiecego istnienia.
Jakże więc skupiać się na trudnościach i problemach z dziećmi, gdy serce i myśli pełne są wdzięczności i radości z powodu obecności męża? :-)
PS. A film wart tych 3 godzin uwagi :)