medytacje
Łk 1,57-66.80
dodane 2012-06-24 09:03
„Dla Elżbiety zaś nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna.”
Wszystko ma swój czas. Jest też czas związania i czas rozwiązania tego, co było związane, co było tajemnicą, niezrozumieniem (w sensie braku pojmowania).
Przychodzi i w moim życiu czas rozwiązania tego, co związał grzech, moja słabość.
To, co zakryte, staje się odkryte – głównie dla mnie.
Więcej rozumiem, lepiej widzę, głębiej sięgam sercem.
Kiedy poczyna się nowe życie w kobiecie, jest ono jak ziarno, ukryte w glebie. Tam spoczywa i ma czas, by się przemieniać w ukryciu.
Każdy z ludzi był (jest) takim ukrytym nasionkiem, które wykiełkowało: urodziło się dziecko.
Rodzi się człowiek: to, co było ukryte, związane, staje się jawne, rozwiązane.
A jednocześnie zawiązuje się coś nowego.
Dziecko to nadal tajemnica i to, co ukryte.
Rosnąc, dojrzewając tajemnica, którą jest człowiek, jednocześnie jest rozwiązywana i zawiązywana.
Człowiek jest wielką tajemnicą.
Często sam dla siebie.
Im dłużej żyje, tym mocniej przekonuje się, że wiele już wie (co czasem powoduje swoistą pewność siebie i zamknięcie na nowość, inność), ale wiele jeszcze nie wie, nie rozumie (to leczy ze zbytniej pewności siebie i prowokuje do poszukiwań, badań, dociekań).
Tylko Bóg wie wszystko o człowieku.
Tylko w Bogu można siebie najlepiej poznać i rozwiązać to, co związane.
Wtedy pojawia się radość. Ona zawsze towarzyszy Bożej Obecności.
„... cieszyli się z nią razem.”
A jednak lękam się jej. Nie zawsze potrafię współweselić się z drugim człowiekiem.
W jego życiu pojawia się coś radosnego, a we mnie jest dystans lub nawet torpedowanie tej radości, umniejszanie jej.
Bo przecież życie to głównie krzyż i cierpienie.
Nie potrafię żyć chwilą – cała jestem w przyszłości, która z reguły ma czarne barwy.
Ta niewiara, brak ufności w Obecność Boga i Jego miłość i ochronę sprawia, że nie dostrzegam Jego działania w moim życiu.
Jeżeli nie ma we mnie radości, to oznacza, że nie ma zaufania i wiary w Opatrzność Bożą (wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!)
Boję się radości, ponieważ boję się życia.
Brak radości (nie – wesołkowatości!) to objaw strachów i lęków, jakie siedzą we mnie i skutecznie niszczą wszelkie najdrobniejsze kiełki radości.
Elżbieta urodziła Jana, gdy była już starą kobietą. Radowała się tymi narodzinami, tym, co dokonało się w jej życiu, zamiast zamartwiać się, czy da sobie radę z pracą przy niemowlęciu; czy dożyje chwili, gdy będzie on dorosły i samodzielny.
Żyła tu i teraz. Bo to, co będzie w przyszłości, dzisiaj jest zawiązane. Będzie rozwiązywane stopniowo, dzień po dniu. I Bóg w tym pomoże.
„A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga.”
Urodzenie dziecka to rozwiązanie nie tylko dla kobiety, ale i dla mężczyzny.
Kiedy poczyna się dziecko, kobieta staje się świątynią. To w niej, w jej ciele dokonuje się cud stworzenia. Bóg stwarza nowe życie, stwarza człowieka – w ciele kobiety. Powierza jej tę tajemnicę, ten cud.
To tajemnica, wobec której mężczyzna winien zamilknąć, by ją rozważać.
Tylko rozważając, zgłębiając tę tajemnicę mężczyzna wzrasta w swojej męskości. Dojrzewa do wzięcia na siebie odpowiedzialności, czuje swoją siłę i moc, którą Bóg go obdarza po to, by tym nowym życiem mężczyzna się zaopiekował, ochronił je.
Zgłębianie tej tajemnicy prowadzi do uwielbienia Boga: za cud życia.
Także mojego życia.
Elżbieta się cieszy, raduje. Zachariasz wielbi Boga.
Radość to uwielbienie Boga.
Nie ma uwielbienia Boga bez radości.
Nie można – radując się – nie wielbić Boga.