medytacje

Flp 2,6-11

dodane 10:00

„... ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi...“

Jezus sam podjął decyzję o rezygnacji z Boskości, o swoim ogołoceniu, porzuceniu tego, Kim był – Bogiem całego wszechświata. Stał się Człowiekiem: sługą Boga Ojca (bo każdy czlowiek jest Jego sługą, powinien Mu służyć) – Jezus uznał wyższość Ojca.

To moja droga – ogołocenie.

Pierwszy krok na niej to podjęcie decyzji, wyrażenie zgody, by tą drogą iść.
A kolejne kroki to uświadamianie sobie, co to znaczy być człowiekiem: poznawanie i akceptacja własnych słabości i niemocy; poznawanie i zgłębianie własnej zależności od Ojca, od Tego, który mnie stworzył.

Kolejnym krokiem jest ogałacanie siebie z tego wszystkiego, co do Niego nie prowadzi, co ma na uwadze jedynie sprawianie mi przyjemności i zadowolenia.

Są różne rodzaje przyjemności.
Jest przyjemność grzechu, która kończy się niesmakiem w ustach i nienawiścią do samego siebie.
Jest przyjemność związana z ciałem: smaczny, obfity posiłek, dobra herbata, ekskluzywna potrawa lub przyprawa. To także cielesna przyjemność, płynąca ze współżycia małżeńskiego. To zadowolenie z mężowskich komplementów, słów i gestów, obrazujących jego miłość i pożądanie. To zadowolenie, dowartościowanie z dobrze wykonanej pracy, pochwały, zauważenia.
Tylko że te przyjemności przeważnie umacniają mój egoizm, uzależniają mnie od siebie.
Ponad tymi „przyziemnymi” przyjemnościami jest coś więcej: przyjemność związana z Panem Bogiem.

Zaznać mogę jej jedynie poprzez ascezę: wyrzeczenie, ogołocenie.
Mogę podjąć decyzję, że z odczuwania pewnych przyjemności rezygnuję dla Niego, np.:
od tej pory moje posiłki w tygodniu staną się skromniejsze, bardziej  proste, a w niedzielę także posiłkiem wyrażę radość święta; również zaoszczędzone w ten sposób pieniądze oddam bardziej potrzebującym;
gdy w małżeństwie pojawią się problemy z okazywaniem przez męża, że mnie kocha, że mu się podobam lub jakiekolwiek inne – te braki, niedobór postaram się przyjąć spokojnie, bez gniewu i obrażania się, bez cichych dni, skarżenia się i przedstawiania męża w złym świetle, a swoje smutki i trud przyjęcia tej sytuacji oddam Panu Bogu w intencji małżeństw, przeżywających kryzysy, a będących z daleka od Boga;
gdy zamiast przyjemności związanej z oglądaniem ciekawego filmu lub przeczytaniem ciekawej książki wejdę w trud mało widocznej, cichej pracy w domu lub dla bliźniego; itd.itp.

Gdy zacznę świadomie rezygnować z wielu dotychczas doświadczanych przyjemności bez walki o ich odzyskanie, wówczas stopniowo pojawi się w moim sercu przyjemność największa: Jezusowa radość i pokój serca.

Przyjemności same w sobie nie są złe. Są również stworzone przez Boga.
Dobry smak posiłku, przyjemność małżeńska, ciekawa książka czy film – one także są dziełem Stwórcy (czasem pośrednim – poprzez talent kulinarny czy pisarski). On dał je człowiekowi w prezencie, ale człowiek nie umie już tego daru przyjmować właściwie. Przywiązuje się do niego dla niego samego i dar – doświadczenie przyjemności uznaje za najważniejszy w życiu.

Ta mentalność króluje w naszym społeczeństwie, ale dlatego, że króluje ona w moim sercu.

Przekonać się, że tak rzeczywiście jest, że jestem w pewnym stopniu (mniejszym lub większym) uzależniona od doświadczania przyjemności, można jedynie na drodze wyrzeczenia, ascezy, ogołocenia, rezygnacji z siebie – ze względu na Niego i dla bliźniego.

Gdy chcę zrezygnować z jakiegoś dobra w imię dobra wyższego, od razu pojawią się we mnie „głosy” przeciwko. Znajdę mnóstwo argumentów, by na tę drogę nie wejść. I często rezygnuję. A w zamian pojawia się smutek bogatego młodzieńca, który także nie skorzystał z zaproszenia Jezusa do podjęcia drogi wyrzeczenia i ogołocenia z tego wszystkiego, co posiadał.

Nawet człowiek, który posiada niewiele, jeśli idzie o środki finansowe, materialne, może posiadać wystarczająco wiele, by sprawiać sobie przyjemności. Mówimy: drobne, ale z tych najtrudniej zrezygnować, bo często to jedyne dobro, które mamy. Jeśli nie doświadczę, że ono także może mnie ograniczać i zamykać mi drogę do większej przyjemności, Bożej, wówczas za tą Bożą nie zatęsknię. I wszystko pozostanie po staremu, bez zmian.

Paradoksem jest, że wybieram ziemskie przyjemności, które szybko mijają, a nie chcę wybrać tej największej, Bożej, która nie przemija.

Jezus zrezygnował ze swojego Bóstwa, sam siebie ogołocił dla zbawienia człowieka.
Jego Bóstwo było dla Niego mniej ważne od mojego zbawienia.

I to jest też moja droga – jeśli chcę iść za Jezusem: ogołocenie z egoizmu, pragnienia przyjemności, dowartościowania, ważności. Przyjęcie postawy sługi: totalnej zależności od Pana, nieważności swojej i moich planów, przyjęcie ich ograniczenia i małości, pełnienie Jego woli – dla zbawienia innych ludzi. Jak On to wykorzysta – nie wiem, to Jego sprawa. Ale to droga, po której szedł Jezus, a jej owoce znam i doświadczałam wielokrotnie.

„... uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej.“

Moje uniżenie nierozerwalnie wiąże się z posłuszeństwem Bogu, poddaniem się Mu we wszystkim.

Jeśli nie ma we mnie wiary w Jego dobroć i mądrość, i miłość do mnie; jeśli Mu nie ufam i Go nie kocham, to nie wytrwam długo na tej drodze. Bo posłuszeństwo nie jest łatwe samo z siebie.

A tu dochodzi też problem rozpoznawania, czego Bóg ode mnie oczekuje.

Potrzebuję czasu i cierpliwości, by nauczyć się rozpoznawać te delikatne tchnienia Jego woli i odróżniania ich od tego, co podsyła mi zły duch, czy moja poraniona psychika i osobowość.

Potrzebuję przewodnika na tej drodze – kogoś, komu całkowicie zaufam, że jest od Boga i od kogo nie odejdę, gdy będzie mówił mi coś, z czym się nie zgodzę, co mnie będzie uwierało.

Muszę ćwiczyć się w tym rozeznawaniu, bo tylko w ten sposób poznam Głos Pana – i wytrwam w drodze, gdy On będzie milczał.

„Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię.“

Moje uniżenie i ogołocenie nie pozostawi Bóg bez nagrody. On wywyższa pokornych, a ja, pozbawiając się przyziemnych przyjemności, automatycznie wejdę na drogę samopoznania, doświadczenia swojej słabości i siły, czyli na drogę pokory.

Moje wywyższenie to coraz głębsza świadomość bycia Jego umiłowanym dzieckiem; córką, w której będzie miał upodobanie.

Dzięki Jezusowi otrzymałam niewiarygodną godność dziecka samego Boga, wszechmocnego Mocarza i Króla, Stwórcy całego wszechświata, Dawcy wszelkiego życia.

Jestem Jego córką – to moje największe wywyższenie. Ale i zobowiązanie. Dla Niego mam stawać się coraz piękniejsza – Bóg pragnie mego piękna, On moim Panem, Jemu mam się kłaniać i Jemu służyć...

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 05.11.2024

Ostatnio dodane