Kościół naszym domem
dodane 2012-03-25 20:59
- Ks. J.M. Rokosz: - Wiele się dzisiaj mówi o tym, że Kościół jest wspólnotą. Co wobec tego ma zrobić chrześcijanin, którego obecność innych ludzi wokół męczy, który nie lubi wspólnych modlitw, a swoją wiarę wolałby ograniczyć wyłącznie do osobistej relacji z Bogiem. Czy powinien obawiać się o swoje zbawienie ktoś, kto nie chce utrzymywać bliższych więzi z tymi, z którymi dzieli tę samą wiarę w Jezusa Chrystusa?
- Ks. M. Kozak: - Lekki niepokój o swoje zbawienie jeszcze nikomu nie zaszkodził. Myślę, że mówiąc o cudzie Kościoła, musimy uważać, by nie zatrzymać się tylko na powierzchni, lecz otworzyć serce na całą głębię jego misterium. To, czy ktoś kogoś lubi, czy nie, czy lepiej czuje się w grupie, czy w samotności, czy lepiej śpiewa mu się w niedzielę na Mszy czy rano przy goleniu, mówi więcej o naszych uczuciach, cechach osobowości i wyrobieniu towarzyskim niż o przeżywaniu tajemnicy jedności we wspólnocie wierzących. Dla opisania tej tajemnicy Kościół posługuje się raczej słowem communio niż wspólnota, i może czyni tak m. in. dlatego, aby ustrzec nas przed jej spłyconym rozumieniem.
- Czy jest to jedynie kwestia językowa? Nie tracimy chyba zbyt wiele, zastępując nieco obce słowo „communio“ swojsko brzmiącym określeniem „wspólnota“. Tym bardziej, że to pierwsze kojarzy nam się raczej z „przyjmowaniem komunii“ niż z jakąś więzią spalającą Kościół.
- Niestety, tracimy bardzo wiele, co gorsza, wydaje nam się, że tracimy to co najistotniejsze. Kościół oczywiście jest „wspólnotą“, ale wspólnotą można również nazywać plemię Indian, grupę mieszkańców jednego osiedla, ludzi związanych wspólnym interesem, mamy tuż obok Wspólnotę Niepodległych Państw, a na naszym podwórku np. Europejską Wspólnotę Energii Odnawialnej. Można wymienić mnóstwo różnorodnych zgromadzeń określających się mianem wspólnoty; opierają się one na jakimś wspólnym, przyjętym przez wszystkich fundamencie. Kościół, choć w zewnętrznych przejawach podobny do innych ludzkich organizacji, to jednak w istocie jest kompletnie odmienny. Jest wiele wspólnot ożywianych różnymi ideałami, i jest jeden Kościół, którego sercem jest communio, oparty na fundamencie nie z „tego świata“.
- Chodzi o to, że został założony przez Chrystusa i zmierza do domu Ojca?
- To prawda, ale nie tylko początek i cel jest tutaj istotny. Kościelna więź miłości jest darem przychodzącym z góry, udziałem w jedności Trójcy Przenajświętszej. To Duch Święty wszczepia w nas Chrystusa i czyni dziećmi Ojca, On spaja Kościół i sprawia, że jest to więź dająca życie i zbawienie. To nie harmonia uczuć, wzajemna sympatia, wspólne spędzany czas czy towarzyska ogłada są znamienne dla wspólnoty Kościoła.
Powróćmy na chwilkę do „chrześcijanina odludka“ z początku naszej rozmowy. Jeśli modli się razem ze swoim sąsiadem na Mszy św., mimo iż ciężko mu znieść to, że tamten fałszuje; jeśli nosi w sercu ducha wybaczenia i pojednania, chociaż zbytnio by nie płakał, gdyby ów sąsiad przeniósł się o trzy ulice dalej; jeśli modli się o błogosławieństwo Boże dla niego, mimo iż są zwolennikami innej partii, kibicują innej drużynie piłkarskiej i nigdy w życiu nie pogadają ze sobą przy piwie, to istnieje między nimi prawdziwa communio, więź płynąca z „krwi i ciała“, ale wyrastająca z wszczepienia w Chrystusa, budowana przez Ducha Świętego. Nasz odludek może być głębiej zanurzony w misterium Kościelnej jedności niż grupa przyjaciółek, które śpiewają w kościelnym chórze, od lat spotykają się na tej samej Mszy św., zawsze w tym samym gronie, modlą się tylko za siebie, a każda nowa chórzystka, która nie podziela ich ocen i poglądów, po trzech próbach chóru nie wytrzymuje i odchodzi.
- Sugeruje Ksiądz, że można niewiele interesować się ludźmi, a mimo to w jakiś duchowy sposób być „zanurzonym po uszy“ w jedności Kościoła?
- Nie, taka sytuacja jest raczej niemożliwa. Bardziej chodziło mi o wyraźne zaakcentowanie natury tej duchowej więzi decydującej o istnieniu Kościoła. Doskonale ukazuje to biblijny obraz krzewu winnego i latorośli. Jeśli gałązki trwają w winnym krzewie, to żyją i są ze sobą połączone, nawet jeśli jedna rośnie w prawą stronę, a druga w lewą, a ich listki stykają się w niewielu punktach. Suche latorośle, bez życia, odcięte od krzewu, nawet jeśli są tak splątane, że trudno je rozdzielić, pozostają jedynie kupką gałęzi przeznaczonych na spalenie. Owszem, człowiek pozostający w głębokiej więzi z Chrystusem, prowadzony przez Ducha Świętego, może mieć trudności w budowaniu relacji z innymi ludźmi. Przebaczanie, nadstawianie drugiego policzka, znoszenie wad i przypadłości drugiego człowieka może dla niego stanowić problem i wymagać wewnętrznych zmagań. Nigdy jednak drugi człowiek nie może być mu kompletnie obojętny, nie wspominając o nienawiści. Chrystus oddał życie za wszystkich ludzi, Duch, ktory nas ożywia, jest duchem miłości. Myślę, że każdy chrześcijanin może uznać za swoją zasadę rozróżniania, którą podał Rabbi Mosze Leib z Sasowa: „Jeśli chcecie wiedzieć, czy to, co czynicie, jest sprawiedliwe, zapytajcie, czy to przybliża was do ludzi. Jeśli nie, zmieńcie kierunek, ponieważ to, co nie zbliża was do ludzi, oddala was od Boga. Jeśli miłość Boga oddala was od ludzi albo umniejsza waszą miłość do ludzi, to musi ona być fałszywa“.
- Jeśli „communio“ jest darem, to czy można mówić o roli człowieka w budowaniu tej kościelnej jedności? Czy wystarczy jedynie otworzyć sie na tchnienie Ducha Świętego i czuwać nad miłością i otwartością w relacjach z ludźmi?
- Jestem przekonany o tym, że głęboka więź z Chrystusem i uległość Duchowi Świętemu ma tu fundamentalne znaczenie. Jeśli ich zabraknie, to mnożenie grup, spotkań, ćwiczeń w komunikacji itp. jest trochę jak toczenie po płycie lotniska samolotu, któremu odcięto skrzydła. Musimy również pamiętać o tym, że przyjmowanie Bożych darów to także spora praca i wysiłek, podobnie jak czuwanie nad miłością i otwartością, które mają objąć także ludzi dalekich i różnych od nas. Inny człowiek to nie wróg, nieprzyjaciel to ukochany, a ten, co mnie rani, może być posłańcem Boga. Myślę , że obecnie szczególnie ważne jest zaakceptowanie i umiłowanie też prawdy, że wspólnota Kościoła ma strukturę hierarchiczną. Dzisiaj nie kocha się biskupa, raczej się go krytykuje, atakuje i odrzuca. Święty Ignacy, biskup antiocheński, wieziony do Rzymu na męczeńską śmierć, na jednym z postojów napisał w liście do Polikarpa: „Trwajcie w łączności z biskupem, aby i Bóg był z wami. Moje życie ofiarowuję za tych, którzy są posłuszni biskupowi, kapłanowi, diakonom; obym wraz z nimi miał udział w Bogu“. Chyba sporo nam brakuje do takiego zrozumienia i umiłowania kościelnej jedności.
- Czy dałby Ksiądz jakąś radę tym chrześcijanom, którzy nie należą do żadnej konkretnej wspólnoty – na jakich drogach mogą głębiej przeżywać misterium Kościoła „communio“?
- Zawsze należą do wspólnoty parafialnej, no i warto się trochę rozejrzeć, posłuchać, czy Bóg nie zaprasza do jakiejś konkretnej grupy...
- Tak, ale są ludzie chorzy, w podeszłym wieku, bardzo zaangażowani zawodowo i tacy, którzy z różnych innych względów nie są w stanie uczestniczyć w dodatkowych spotkaniach...
- Wszystkich wiernych Kościół wzywa do rozwijania i krzewienia „duchowości komunii“. To oczywiście badzo szeroki temat, wart osobnej rozmowy. Chciałbym zasugerować dwie proste praktyki, które mogą być wielkim krokiem w stronę „communio“. Po pierwsze warto szeroko otworzyć swoją modlitwę wstawienniczą. Jest sprawą oczywistą, że modlimy się za te osoby, z którymi jesteśmy związani, i za te sprawy, które nas dotyczą. Istnieje jednak także odwrotna zależność: modlitwa podjęta w intencji jakiejś sprawy czy osoby buduje więź i odpowiedzialność. Po drugie spróbujmy postrzegać i budować nasze religijne praktyki jako relacje osobowe. Bardzo dzisiaj tego brakuje w naszej pobożności. Ktoś, kto spowiada się z nieobecności na niedzielnej Mszy św. , najczęściej widzi w tym tylko złamanie przykazania, a nie to, że opuścił grono najbliższych mu osób i zlekceważył zaproszenie Jezusa, który oddał za niego życie. Często nasze przeżywanie grzechu i nawrócenia nie ma niemal żadnego odniesienia do Boga. Kręcimy się wokół naszego pępka. Zrobiliśmy coś, co nie odpowiada naszemu wyobrażeniu porządnego chrześcijanina, wiec idziemy do spowiedzi, żeby znowu się nim poczuć. Tymczasem grzech to zerwanie komunii z miłującą nas osobą i otwarcie się na relację z demonem. Nawrócenie to powrót do miłości, to pogłębienie lub ponowne nawiązanie naruszonej lub zerwanej relacji, a nie przywrócenie nam dobrego mniemania o sobie. Popatrzmy na naszą modlitwą. W rozmowie z drugim człowiekiem rzadko pozwalamy sobie na tak niski poziom wsłuchania się i uwagi i na tak wielkie lekceważenie i niedbałość, jakie towarzyszą naszej codziennej modlitwie, gdy stajemy z Bogiem twarzą w twarz. Przykłady można mnożyć, wszędzie brakuje żywej relacji między osobami, a ona właśnie jest podstawą komunii.
- Podsumowując, możemy stwierdzić, że każdy z nas mógłby uczynić wiele, aby Kościół stawał się rzeczywiście domem i szkołą komunii.
- Tak, więcej niż czynimy, i więcej, niż przypuszczamy, że możemy zrobić.
- Dziękuję za rozmowę.
artykuł z kwartalnika "Z Niepokalaną" 1 (69) 2012
Ks. Michał Kozak, ur. 1961 r., marianin, doktor teologii. Jest członkiem zarządu Polskiej Prowincji Zgromadzenia Księży Marianów, dyrektor domu rekolekcyjnego „Betlejem“ w Sulejówku, rekolekcjonista i spowiednik. Łączy dwie pasje: teologię i wędkarstwo.