medytacje
J 3,14-21
dodane 2012-03-18 13:13
„... potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne.“
Kiedy Mojżesz wywyższył węża na pustyni, Izraelici musieli spojrzeć na niego, by zostać uzdrowionymi. Żeby na tego węża spojrzeć, musieli uwierzyć, że im to pomoże odzyskać zdrowie.
Wiara. Tu chodzi o wiarę.
Łatwiej jest człowiekowi uwierzyć w pomoc i siłę kogoś, kogo się wszyscy boją, kto ma władzę i ją okazuje, kto ma znaczenie.
Uwierzyć w Boga, który jest Ukrzyżowany, jest trudne.
Co to znaczy: „wierzyć w Jezusa“ i to ukrzyżowanego?
Uwierzyć to przyjąć, że to, co On robił i mówił, ma sens. Że naprawdę przyniesie mi pokój serca i głęboką radość wprowadzanie w życie Jego poleceń, wskazówek, czasem upomnień. Że brak w moim życiu spektakularnych cudów nie oznacza nieobecności w moim życiu Bogu. Że mój krzyż i cierpienie nie są na darmo, z czyjegoś (Bożego) kaprysu czy po to, bym się źle czuła (źle – jako gorsza, niepotrzebna).
Tak naprawdę jest we mnie duża niezgoda na krzyż: problemy, cierpienie, odrzucenie, niezrozumienie, ból, rozmaite straty.
Jezus mówił jednak, by swój krzyż brać i Go naśladować.
Żeby to zrobić, muszę uwierzyć, że wzięcie swego krzyża (tzn. m.in. pogodzenie się z tym, że on jest w moim życiu) i naśladowanie zachowania i myślenia Jezusa w Jego Drodze Krzyżowej jest dla mnie dobre. Najlepsze!
Muszę uwierzyć Jego słowu, a nie patrzeć na swoje życie w sposób fatalistyczny.
Owocem tej wiary i wynikającego z niej postępowania będzie życie wieczne.
„Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony.“
Człowiek nie chce cierpienia i krzyża, a zły duch to natychmiast wykorzystuje i, przekręcając rozumienie Słowa Bożego, fałszuje obraz Boga Ojca w człowieku.
„Co to za Ojciec, który Syna posyła na śmierć krzyżową? Syn to robi, bo Ojca kocha, ale... co to za Ojciec, który nic nie robi, gdy Syn cierpi, i pozwala, by Syn umarł? W twojej sprawie Ojciec też nic nie zrobi i nie ulży ci w cierpieniu...“
A przecież Ojciec nie posłał Syna na śmierć, ale po to, by Syn zbawił ludzi.
To człowieka – nie Ojciec – ukrzyżował Syna.
Gdyby Ojciec przedwcześnie interweniował, nie dopuszczając do męki i śmierci Syna, nie mógłby pokazać człowiekowi, że jest Panem śmierci. Że śmierć nie stanowi końca. Nie jest ostatecznością. A w związku z tym życie ludzi nie kończy się po kilkudziesięciu latach.
Gdyby Jezus nie umarł, nie mógłby zmartwychwstać i przez to pokazać ludziom, że jest coś więcej poza śmiercią. Bez swojego zmartwychwstania nie mógłby złamać lęku człowieka przed śmiercią.
Nie pokazałby siły Miłości mocniejszej od zła, od grzechu, od śmierci.
To dopiero byłoby zwycięstwo szatana.
Skoro szatan przegrał tę walkę, wmawia teraz ludziom nieczułość Ojca na cierpienia Syna!
To ja krzyżuję Jezusa, moje grzechy, ale odpowiedzialność z Jego Mękę chcę od siebie oddalić, szukając „winnego“. Gdybym bowiem w pełni chciała zmierzyć się ze swoją odpowiedzialnością za Mękę i śmierć Jezusa, nie trwałabym w swoich grzechach, natychmiast odwróciłabym się od nich i służyła Bogu, a nie sobie i bożkom.
Bóg chciał zbawić ludzi, tzn. chciał i chce być z nimi zawsze i na wieki. Syn chciał Mu w tym pomóc – i nawet śmierć, cierpienia nie zdołały Im w tym dziele przeszkodzić.
Człowiek myślał w swojej pysze (i nadal tak myśli), że pokrzyżuje Boże plany, ale mu się nie udało.
„Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu.“
Ci, co Jezusa skazali na mękę ukrzyżowania i śmierć myśleli, że działają dobrze, że służą Bogu w ten sposób.
Pismo jednak nie mówi nic o ich modlitwie i zmaganiu się z Bogiem, o pytaniu się Go, czy to naprawdę jest Jego wola.
Zbliżanie się do światła to takie ciągłe, nieustające weryfikowanie własnych myśli, pragnień i dążeń i konfrontowanie ich z Bożymi myślami, pragnieniami i dążeniami, zapisanymi w Piśmie Świętym, w przykazaniacj, w nauce Kościoła.
Jeśli zaczynam kwestionować tę naukę i Boże Słowo, by wytłumaczyć i usprawiedliwić swoje postępowanie – to wskazuje, że oddalam się od światła. Staram się w ten sposób pomniejszyć Jego blask, by nie dostrzec zła, często zakamuflowanego i ukrytego.
Ale w moim sumieniu nie ma pokoju. Jest nieustanny cień niepokoju, który zmusza mnie do myślenia i dalszego zajmowania się danym problemem.
Często więc zagłuszam go dalszymi słowami, jeszcze mocniejszymi i donośniejszymi, bardziej dosadnymi, skierowanymi przeciwko.
Tylko pełne odwagi zbliżenie się do światła może mi pokazać, czy moje uczynki są, czy nie są dokonane w Bogu, zgodne z Jego wolą.