Rzym-beatyfikacja Jana Pawła II (28.04-04.05.2011)
Dzień trzeci, część trzecia
dodane 2011-07-13 11:38
Pogoda w sobotę nas nie rozpieszczała. Co chwilę albo rozkładaliśmy, albo składaliśmy parasole. Kiedy weszliśmy do Panteonu, akurat przestało padać. Ale dzięki temu, że dzień był deszczowy, mogliśmy sami zobaczyć, że na środku Panteonu jest zagrodzony teren w kształcie koła. W suficie Panteonu jest otwór, dlatego w momencie, gdy pada, zamyka się tę część podłogi, na którą leci woda.
Zachwyciłam się Panteonem, a zwłaszcza ludźmi, którzy potrafili zbudować takie cudo w czasach, gdy nie znano dźwigów, podnośników i innych urządzeń mechanicznych. Panteon to jedyna wielka budowla starorzymska, jaka dotrwała do naszych czasów w całości.
Jest to okrągły budynek, niezwykle masywny, jednak nie przytłaczający. zbudowany zostal na Polu Marsowym na polecenie cesarza Hadriana. W latach 118 – 125 r. n.e. W miejscu tym stały wcześniej dwie inne świątynie: pierwsza z nich powstała na zlecenie Marka Agrypy ok. 25 r. p.n.e. i została doszczętnie zniszczona przez pożar Rzymu w 80 r., druga natomiast, którą wybudowano w 110 r. n.e. na polecenie cesarza Domicjana, została zniszczona przez uderzenie pioruna.
Nowa budowla powstała na planie koła z fasadą wzorowaną na świątyniach greckich. Na fasadzie widnieje ogromna inskrypcja z liter wykutych w brązie: m.agrippa.l.f.cos.tertium.fecit; z czego wynika, że budowniczym świątyni był właśnie Marek Agryppa. Z ogromnego pożaru zachował się jedynie portyk, który wkomponowano w nowy projekt. Do wnętrza świątyni (bo papież Bonifacy IV z Panteonu zrobił chrześcijański kościół Santa Maria ad Martyres – Marii od Męczenników) prowadzą wielkie, 20-tonowe drzwi odlane z brązu.
Rotundę pokrywa betonowa kopuła o średnicy 43 metrów i grubości ok. 7 metrów u podstawy, która staje się coraz cieńsza i przy samym sklepieniu ma już grubość 1 metra. Niesamowite i pomyśleć, że stworzono ją blisko 2 tys. lat temu. Ściany mają grubość 6 m, dzięki czemu mogą dźwignąć tę potężną kopułę.
Na szczycie kopuły znajduje się centralny otwór, o którym już wspominałam, tzw. oko (oculus) o średnicy 9 metrów, oświetlający wnętrze kościoła. Otwór nie jest przykryty, dlatego też marmurowa posadzka Panteonu jest wklęsła i posiada specjalne rowki, co pozwala na odpływ wody deszczowej wpadającej do środka.
Niesamowite wrażenie sprawia to jedyne źródło światła w tej wielkiej budowli. Wprawdzie ogromna liczba turystów nie pozwalała nadmiernie rozkoszować się grą światłocieni, ale od czego wyobraźnia? Teraz dodatkowo świątynię mogą oświetlać lampy, ale gdy ich nie było, pewnie paliły się świece. One także stwarzały niesamowity klimat.
No cóż, nie potrafię oddać słowami piękna Panteonu. Przywieźliśmy „z niego” m.in. zdjęcie dwóch gołąbków, unoszących się nad grobem Rafaela Santi. Niedaleko jest grób jego narzeczonej, Marii Bibbieny, która zmarła 3 miesiące przed ślubem.
A to znalezione w necie ciekawostki o Panteonie i jego losach:
Mimo piękna Panteonu długo się nim nie cieszyliśmy, bo jednej z pań przydarzyła się tam przykra historia. Została okradziona z dokumentów i pieniędzy. Zanim wyjaśniło się, że nie ma potrzeby zgłaszania na policji kradzieży polskiego dowodu osobistego (a paszportu nie miała), minęło trochę czasu, gdyż wiązało się to z zaangażowaniem krewnego tej pani z policji w Polsce. Nie ma to jak telefon komórkowy i znajomość człowieka, który zna odpowiednie przepisy. Świat staje się coraz mniejszy, coraz bardziej ciasny – przynajmniej w dziedzinie informacji ;-)
Po wyjaśnieniu sprawy poszliśmy na przystanek autobusowy, by dojechać na Lateran. Na godzinę 15ą zaplanowana była Msza św. w Sanktuarium Świętych Schodów. Znajduje się ono po drugiej stronie bazyliki katedralnej Najświętszego Zbawiciela i św. Janów na Lateranie.
Sanktuarium Świętych Schodów przez kilka wieków było jednym z najsłynniejszych miejsc pokutnych świata. Święte schody, o których mowa w nazwie Sanktuarium, to 28 marmurowych stopni, które pojawiły się w Rzymie w przededniu Roku Świętego 1450, i które zostały zaprezentowane wiernym jako domniemane schody z pałacu Piłata w Jerozolimie, zbroczone krwią samego Jezusa Chrystusa. Od kilku wieków, rokrocznie miliony i miliony wiernych przemierzają te schody wyłącznie na kolanach. Kolejka do uklęknięcia na tych schodach była, niestety, tak długa, że do kaplicy, gdzie odbyć się miała Msza św., weszliśmy bocznymi schodami, na nogach.
A w kaplicy znowu „uśmiech” od Pana Boga – na jednym z witraży widniał herb pasjonistów :-)
Po Mszy św. mieliśmy czas wolny (pół godziny), podczas którego mogliśmy na ustawionych obok straganach kupić jakieś pamiątki. Nic nie kupiliśmy, bo wszystko było strasznie tandetne. Niestety, dopiero teraz wiem o dobrze zaopatrzonym w piękne pamiątki sklepiku na Lateranie (w którym z wielkimi bólami zakupiłam kartki pocztowe, bo były zaraz przy wejściu do sklepiku – całe pomieszczenie wypełniali pielgrzymi z Polski ;-) nie można było nic innego zobaczyć, pozostawało jedynie dopchać się do kasy).
Czekając na zwiedzanie bazyliki, niesamowicie mokliśmy na rzęsistym deszczu, który właśnie w tym czasie postanowił rozpadać się na dobre.
Dopiero teraz, czytając te słowa, dotarło do mnie, gdzie byłam... To jest ten wielki minus zwiedzania zorganizowanego, że na wszystko brak czasu. A najmniej go na zadumę i wyciszenie się. Dlatego do Rzymu też musimy wrócić ;-)
Prawdziwa nazwa bazyliki jest bardzo długa: Arcybazylika Najświętszego Zbawiciela, św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty na Lateranie (Archibasilica Sanctissimi Salvatoris). Skrótowo mówi się na nią Bazylika św. Janów, ale ludzie skrócili tę nazwę jeszcze bardziej i jednego świętego wyrzucili. Często mówi się o niej jako o Bazylice św. Jana na Lateranie, co jest nazwą zdecydowanie zbyt mocno okrojoną.
Lateran początkowo był rezydencją papieży. W wyniku różnych kolei losu przeniesiono tę siedzibę na Watykan.
Tutaj można zobaczyć parę zdjęć. Przy tej postaci Konstantyna I Wielkiego nasza grupa dwukrotnie się przeliczała, bo ciągle ktoś się tracił i nie zgadzała się suma. Podziwiałam w tym momencie naszą przewodniczkę – widać było, że irytuje ją ta sytuacja, gdyż nieustannie prosiła nas o punktualność i pilnowanie grupy, a co jakiś czas ktoś „znikał”. Mimo swojej irytacji nie przenosiła tego zdenerwowania na nas. Potrafiła zapanować nad tonem głosu, nad swoimi słowami, by nie wprowadzać w grupę jeszcze większych niesnasek, niż te, które wynikały z czekania.
Kiedy w końcu wszyscy się odnaleźli, wróciliśmy do autokaru i do Tarquini na obiadokolację.
Obiadokolacja to też ciekawy pomysł ;-) To posiłek, który tak naprawdę ma za zadanie bycie obiadem i kolacją w jednym. Już z samego założenia widać, że to niemożliwe i że jest to po prostu bardzo obfita kolacja. Na którą podano nam wówczas makaron w kilku wersjach ;-)
Tak się akurat złożyło, że podczas tego posiłku razem z wszystkimi już wcześniej znanymi ludźmi usiedliśmy przy większym – 9-o osobowym stole. To prawda, że wspólne jedzenie łączy ludzi. Tak samo jak wspólnie wypite wino ;-) A raczej wina. Myślę, że właśnie dzięki tym posiłkom we Włoszech i temu wypitemu do kolacji winu zmieniło się we mnie spojrzenie na ten alkohol.
Ja z reguły mało piję i rzadko. Czasem mam ochotę na zimne bądź grzane piwo. Wino zawsze kojarzyłam z czymś słodkim. Wino plus kawa. I to się zmieniło. Teraz częściej kupujemy wino, by wypić je do obiadu czy ciepłej kolacji. Faktycznie, podróżowanie zmienia człowieka :-)
Po kolacji z przyjaciółką zrealizowałyśmy nasz tajny plan. Otóż umyśliłyśmy sobie zrobić zakupy w sklepiku spożywczym, niedaleko naszego hotelu. Znalazłyśmy go, gdy szukałyśmy tabacchi (kiosku z papierosami), by zakupić znaczki pocztowe (francobollo – l.poj., francobolli – l. mn.). Znaczki kupiłyśmy (z tym zresztą też związana była niesamowita przygoda ze zbieżnością brzmienia niemieckiego słówka „dziesięć” – zehn (czyt. cejn) i włoskiego słówka „sześć” - sei. Na szczęście dla kupującej wyjaśniło się, że jej chodzi o 10 – czyli po włosku „dieci”), ale do sklepiku nie zdążyłyśmy wejśc, bo spieszyłyśmy się na kolację.
Gdy przyszłyśmy później, okazało się, że sprzedawczyni już sprząta. Jednak na nasze zapytanie, pozwoliła nam wejść i mimo późnej pory (21a) zrobić zakupy spożywcze. Czy bardzo zaoszczędziłyśmy? Nie wiem, ale dzięki temu mogłam spróbować włoskich ciasteczek, oliwy i makaronów, a Agata pasty z karczocha. Patrząc na pozostałe dni, nie było czasu na takie zakupy.
W tym dniu już o 22ej poszliśmy spać, bo pobudkę zapowiedziano na 24.30. O 1.30 w nocy wyjeżdżaliśmy do Rzymu na Mszę beatyfikacyjną.
PS. Zapomniałam jeszcze wspomnieć o Fontannie Czterech Rzek na Piazza Navona. Proszę doczytać ;-)