Ewangelizacja
dodane 2011-05-25 12:58
Dzisiejszy komentarz na portalu skłonił mnie do zastanawiania się, jak to z tą ewangelizacją jest. Choć domniemuję, co Autorka chciała powiedzieć, to jednak dwa fragmenty spowodowały, że nie zgadzam się z ogólną tezą zawartą w tym komentarzu.
A oto te dwa fragmenty:
Mamy żyć tak, by przez nas (nie przeze mnie!) można było zobaczyć Boga, który jest wspólnotą Osób.
Czemu się z tym nie zgadzam? Bo w takim razie – zgodnie z zawartymi w zacytowanych fragmentach „tezami” - Karol de Foucauld nie miał nic wspólnego z ewangelizacją. Żył sam, na pustyni, wśród muzułmańskich plemion. Ani wspólnoty, nawet najmniejszej, ani Kościoła – w sensie wspólnoty dużo większej. Nic.
No i faktycznie ;-) Nikogo nie nawrócił, ergo nikt nie zobaczył w nim Boga ;-)
Ważne, że Bóg zobaczył w nim człowieka :-)
Zastanawiające jednak, że papież tę ewangelizację w jego działalności zobaczył:
Bo czym jest ewangelizacja? To dzielenie się Dobrą Nowiną o Jezusie Chrystusie. Dzielenie się na wielu poziomach – nie tylko tym największym, wspólnotowym, ale też tym najmniejszym – pojedynczym. Nie uważam, by sensowne było oddzielanie jednego od drugiego.
Bo co to znaczy, że „rzeczywistość wewnętrzna skrzeczy”? To, że we wspólnocie są słabi, grzeszni ludzie? Czy to, że nie wierzą w Jezusa Chrystusa? Jeśli są ułomni, słabi, nie umieją kochać, czy to znaczy, że nie ewangelizują, czyli nie przekazują Dobrej Nowiny o tym, że Bóg właśnie takich popaprańców sobie upodobał i za nich oddał życie?
A co to znaczy, że nigdy nie ewangelizuje pojedynczy człowiek, zawsze Kościół? Jak to ma wyglądać na misjach? Przecież tam ten Kościół odbierany jest przez pryzmat pojedynczego człowieka. Zawsze Kościół jest tak odbierany – przy czym tym człowiekiem nigdy nie jestem ja (ochrzczony), a raczej ten drugi, np. ksiądz, katecheta, sąsiad. Na misjach ten podział (ja nieochrzczony – Kościół) jest czytelniejszy. W krajach, które dawno temu przyjęły chrzest i które od nowa trzeba ewangelizować, ten podział się rozmywa. Może właśnie to trzeba ludziom uświadamiać – że z racji włączenia podczas chrztu w Kościół – już dają świadectwo, już ewangelizują – bądź nie.
A znowu wyrażenie „by do wspólnoty mogli się przysiąść ludzie i ogrzać” - hmmm, owszem,w grupie, gdzie panuje radość i szczęście, dobrze jest przebywać, ale i tak kontaktuję się z pojedynczym człowiekiem i jeden będzie mi bardziej odpowiadał, a drugi mniej. Czasem w danej wspólnocie będę ze względu na tego jednego człowieka i to kontakt z nim będzie mnie „ogrzewał” - ale czy to ewangelizacja? Czy może raczej szukanie zaspokojenia różnych głodów, jakie w sobie nosimy? A wspólnotę ludzi, którzy są ze sobą szczęśliwi, można zakwestionować i przypisać im cechy towarzystwa wzajemnej adoracji, gdy jakieś głody zaspokojone nie zostaną.
Często „wina” za brak „zewangelizowania” nie leży we wspólnocie, a w tym, kto do niej przychodzi. Bo jeżeli nie szuka Chrystusa, to wtedy najmniejsza rzecz będzie mu przeszkadzała. Jeżeli zaś przyjedzie do wspólnoty ze względu na Niego, mimo wielu wspólnotowych niedociągnięć – zostanie.
„Wezmą i Boga, jeśli będzie dla nas ważny.” - no właśnie. Ten Bóg to tak jakby na doczepkę. Nic dziwnego, że gdy skończą się dobre dni, gdy lepiej pozna się ludzi i dostrzeże się ich wady i błędy, które mają wszyscy i które w pewnym momencie zawsze zaczynają uwierać, wówczas zaczynają się pretensje i niesnaski. „A myśmy się spodziewali...”
A swoją drogą, czy mogę uznać siebie za osobę „zewangelizowaną”? Czy jest we mnie silna, mocna świadomość Boga i Jego zbawczego działania w moim życiu? Znam mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa, ale czy ten fakt mnie przemienił? Hmmm, jeśli ewangelizacja ma prowadzić do nawrócenia, to na pewno jeszcze do końca mnie nie „zewangelizowano” :D
Właśnie, jaka jest zależność między ewangelizacją a nawróceniem? Muszę się nad tym zastanowić ;-)
PS. Wyłączyłam komentowanie tego wpisu, ponieważ nie mam ochoty na dyskusję w tym temacie :-) jeśli ktoś poczuł się tą decyzją dotknięty - trudno, musi jakoś z tym żyć :D