małżeństwo
Dzieci i wiara
dodane 2011-05-10 08:49
Rodzice chrześcijańscy powinni mieć tyle dzieci, ile mają w sobie wiary, a nie środków finansowych – mówił bp Zbigniew Kiernikowski podczas Diecezjalnego Dnia Rodziny w Parczewie.
Biskup nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo negatywnie przez katolików zostanie odebrane to jedno zdanie. Co też jest pewnym symptomem naszych czasów: wszelkie pouczenia o jakimś stopniu uogólnienia bardzo trudno nam przyjąć. Zaczynamy szukać „wymówek”, „usprawiedliwień”, byle tylko nie dostrzec prawdy, zawartej w jakimś stwierdzeniu.
Przede wszystkim – moim zdaniem – ważne jest, że biskup swoją katechezę poświęcił małżeństwu, a nie rodzicielstwu.
„Jak mówił biskup siedlecki „małżeństwo chrześcijańskie to zawierzenie się dwojga wierzących mocy Boga z ufnością, iż to On uczyni ich jednym ciałem w Chrystusie”. - Partnerami przymierza małżeńskiego są: z jednej strony Bóg, a z drugiej mężczyzna i kobieta w ich wzajemnej relacji. Jest to jedyne w swoim rodzaju związanie się z drugim człowiekiem dla przeżywania sakramentu jedności, przekraczające ludzki rozum i tylko ludzkie siły – tłumaczył.”
Od dwóch lat posługujemy z mężem przy parafii, przygotowując narzeczonych do przyjęcia sakramentu małżeństwa. Dzielimy się tym, co sami przeżyliśmy, co zaobserwowaliśmy u innych, czego się dowiedzieliśmy z różnych źródeł. Te nauki, udzielane innym, dla nas samych są nieustannymi katechezami. Słowo, wypowiadane wobec drugiego człowieka, często konfrontuje nas z tym, jak jest faktycznie w naszym małżeństwie, w nas. Dzieląc się swoją wiarą i wiedzą, nieustannie nawracamy samych siebie. I coraz wyraźniej dostrzegamy prawdę zawartą w słowach św. Pawła, że małżeństwo to „wielka tajemnica”, zwłaszcza przeżywana w odniesieniu do Jezusa, do Jego relacji z Kościołem.
Jest wiele prawdy w słowach biskupa, że ilość dzieci w rodzinie zależy od wiary małżonków. I nie jest to wartościowanie niczyjej wiary. Bo wprawdzie są małżeństwa, w których jest tylko jedno dziecko, gdyż ze względów zdrowotnych nie może być ich więcej, ale... Czemu tak mało dzieci jest adoptowanych? Czemu tak niewiele chorych dzieci jest adoptowanych w Polsce? Małżeństwo, które z różnych przyczyn nie może mieć dzieci swoich, biologicznych, może przecież rodzinę „powiększyć”, przyjmując i wychowując, obdarzając miłością „jedno z tych najmniejszych”.
Wiele par, mierząc się z planowaniem rodziny, mówi o jednym bądź dwojgu dzieci. I zawsze pada argument ekonomiczny. Chowamy się za tym argumentem z naszym strachem przed biedą, zależnością, trudnościami finansowymi, koniecznością cięższej i większej pracy, by utrzymać rodzinę. Chowamy się za tym argumentem ze swoim lenistwem i z zaufaniem, które pokładamy w pieniądzu, a nie w Bogu.
Mamy troje dzieci. Nie mamy ich więcej właśnie z powodów ekonomicznych, z wygodnictwa i lenistwa – i z małej naszej wiary i ufności. A przecież nie jesteśmy biedni i moglibyśmy mieć jeszcze jedno, dwoje... Tylko że wymagałoby to od nas pracy, wysiłku, rezygnacji z własnych planów – czyli tego, o czym biskup również mówił: „Mocą Jezusa Chrystusa mogą oni wejść w sferę umierania i tam składać Bogu dziękczynienie za dar nowego życia, które tworzy się w tajemniczy sposób, mocą Boga, gdy człowiek traci swoje życie dla drugiego.”
Patrzę na znajome małżeństwa – i nie znam ani jednego, które nie mogłoby mieć więcej dzieci, gdyż popadłoby przy tym w biedę i nędzę. A nie są to ludzie – krezusi. Ot, zwykłe polskie małżeństwa, dla których jednak nie dziecko jest w życiu ważne. Choć mam też świadomość, że są małżeństwa dużo bardziej uboższe niż te, które znam.
Ktoś zapyta, czy dziecko powinno być najważniejsze? Nie. Najważniejszy powinien być Jezus Chrystus – ale dla nas przeważnie najważniejsi jesteśmy my sami.
I sądzę, że biskup właśnie na to chciał ludziom zwrócić uwagę. Bo wolność nie polega na czynieniu tego, co nawet najlepiej i najrozsądniej rozeznamy. Wolność to pełnienie woli Bożej. A ona idzie często zupełnie pod prąd naszym kalkulacjom i obliczeniom, naszemu racjonalizmowi i rozumności. I nagle okazuje się, że życie bez odrobiny szaleństwa, związanego z zaufaniem Bogu, jest życiem przegranym, mimo że przeżytym spokojnie i bez wstrząsów ekonomicznych.
Choć może słowo „przegrane” to zbyt duże słowo. Czasem takie życie nie jest po prostu pełne szczęścia. Nie jest nieszczęśliwe, ale szczęście w nim jest ograniczone – przez nas samych.
Zaufanie Bogu jest ogromnie trudne. Oddanie swojego życia w ręce Kogoś, kto jest zupełnie Inny, niż ja, nie może przychodzić łatwo. Chyba że Bóg obdarza szczególną łaską ufności. A jednak nie ma innej drogi dla człowieka wierzącego, jak nieustanne ogałacanie siebie z siebie, by zrobić miejsce dla Boga.
Tak sobie myślę, że wszyscy ci, którzy poczuli się mocno dotknięci słowami biskupa, tym mocniej powinni się nad nimi pochylić i szukać w sobie źródła tego poruszenia. Bo w życiu duchowym jest tak, że słowo, które nas najmocniej porusza, wskazuje często bardzo precyzyjnie, jak wiele prawdy w sobie niesie. Prawdy, której w danym momencie nie chcemy bądź nie potrafimy przyjąć. No, ale to już sprawa sumienia każdego człowieka.