Akceptacja siebie
dodane 2011-03-08 13:14
Życie duchowe wymaga akceptacji siebie, swego życia, historii, powołania. Wbrew pozorom nie jest ona wcale procesem łatwym. W głębi nas jest wiele buntu przeciwko życiu, przeciwko sobie. Jesteśmy niezadowoleni z darów i z braków. Pragniemy więcej, inaczej, lepiej. Chcielibyśmy posiadać inny charakter, wygląd, więcej inteligencji, zdolności, inne warunki, środowisko, lepszych przyjaciół, przełożonych, mieć więcej czasu, zdrowia...
Niezgoda na siebie wyraża się w skłóceniu i buncie przeciwko innym i Bogu. Czasami marnujemy swoje życie, obwiniając innych i zamykamy się w świecie iluzji. Innym razem wstydzimy się braków, staramy się je kamuflować, przyjmować pozory, nakładamy maski, by upodobnić się do innych, lub ich oczekiwań; co z kolei rodzi zakłamanie, konflikty, napięcia. Usuwanie napięć wymaga dodatkowej energii, sił, które mogłyby zostać wykorzystane w pozytywny sposób.
Możemy również nie doceniać otrzymanych darów. Dla różnych racji zaniżamy obraz, ocenę siebie, pomniejszamy swoje talenty, pozując biednego i pokornego. Jest to fałszywa pokora. Prawdziwa pokora nie jest umniejszaniem siebie ani własnych darów. Jest raczej stawaniem w prawdzie, właściwym poznawaniem siebie, swoich możliwości, darów i ich akceptacją.
Przyjęcie siebie wymaga zgody na własne powołanie i misję życiową. Każdy z nas dokonuje w życiu wyborów: zasadniczych i drugorzędnych. Zasadniczy wybór dotyczy relacji z Bogiem, a w konsekwencji powołania i misji. Każdy stan życia jest środkiem do celu i nie może być nadrzędny, ostateczny. Poza tym intencje, motywacje powinny być jasne, czytelne. (... )
Wybory podjęte bez właściwej motywacji wcześniej czy później będą się mścić i będą źródłem wielkiego cierpienia, napięć i frustracji.
(... )
Wybory, jakich dokonujemy mogą być niezgodne z wolą Bożą, a nawet grzeszne. Istnieje wówczas potrzeba ich weryfikacji.(... )
Jeżeli podejmiemy niewłaściwe wybory jednorazowe (małżeństwa lub kapłaństwa), nie mogą one podlegać później zmianie, weryfikacji. Należy wówczas przyznać się do błędu, zaakceptować swój stan oraz pozwalać Bogu, by uzdrawiał stopniowo tę bolesną sytuację.
O wiele łatwiej przychodzi zaakceptować wybory zwyczajne związane z pracą, zawodem, sytuacją materialną, społeczną, przyjaźnią, relacjami... Gdy nie ma możliwości natychmiastowej zmiany warto pozwolić działać czasowi i Bogu. Czas jest sprzymierzeńcem akceptacji. Również Pan Bóg działa cierpliwie.
Jeden z moich współbraci zakonnych zwykł mawiać: Opatrzność Boża jest precyzyjna. (... )
Akceptacja woli Bożej, którą odczytujemy w decyzjach przełożonych, pozwala przyjąć nieraz trudne wybory, powołanie i życiową misję. Ostatecznie prowadzi ona do pokoju ducha i wewnętrznej równowagi. Brak zgody na niepomyślną lub trudną wolę Bożą jest źródłem wewnętrznego cierpienia i marnowania wewnętrznej energii na bezskuteczną walkę. Gdyby konfesjonały mogły mówić, potwierdziłyby moje obserwacje.
Akceptacja siebie ma swe źródło w miłości Boga, który nie kocha nas za to, kim jesteśmy. Jego miłość jest czystym, bezinteresownym darem. Bóg nie oczekuje niczego, poza przyjęciem tej miłości. Kocha nas w aktualnej rzeczywistości ze wszystkimi ograniczeniami i słabościami.
Doświadczenie miłości Boga prowadzi do pełnej akceptacji siebie i swego życia, bez stawiania warunków, bez niechęci, zgorzknienia czy rezygnacji. Miłość nie powinna być warunkowa. Miłość siebie możliwa jest od teraz. Nie od jutra. W przeciwnym razie nie zaakceptujemy siebie w pełni, ani siebie nigdy nie pokochamy.
(... )
Paul Bruckner nazywa taką postawę wiktymizacją. Człowiek czuje się nieustannie ofiarą, przyjmuje postawę wygodną, roszczeniową, uchyla się od odpowiedzialności i wzięcia życia we własne ręce. Uważa, że nic nie może. Jednak granica pomiędzy nie możemy a nie chcemy jest zwykle bardzo cienka. Często niewiele możemy, dlatego że niewiele chcemy. Możliwości powiększają się w znaczący sposób, gdy zwiększają się pragnienia i rośnie wiara w siebie. Akceptacja życia, miłość samego siebie jest możliwa, jeżeli jej naprawdę zapragniemy i uwierzymy w nią.
Z akceptacji siebie wypływają właściwe relacje do innych. Gdy jesteśmy zadowoleni z siebie i tego, co posiadamy, pogodniej patrzymy na świat, na otaczających nas ludzi. Łatwiej przychodzi wówczas przyjęcie bliźniego i miłość do niego.
Potrzebujemy także miłości ludzkiej. Wprawdzie bezwarunkowo kocha tylko Bóg, jednak akceptacja ze strony innych ułatwia samoakceptację i odczucie miłości Boga. Dzięki niej rozwijamy się, czujemy się wartościowi i spełnieni.
Z braku uznania siebie rodzi się zgorzkniałość, frustracja, postawa pretensjonalności. Uczucia te bywają niekiedy długo tłumione. Jednak przychodzi czas, gdy eksplodują. Ewangelicznym tego przykładem jest starszy syn z przypowieści o miłosiernym ojcu (Łk 15, 11-32). (... )
Brak akceptacji siebie prowadzi do nieustannego porównywania się z innymi. Nie odczytujemy wówczas własnej wartości i godności, która wynika z powołania do miłości w Bogu, ale w odniesieniu do drugich. Porównywanie się z innymi prowadzi do pychy. Gdy oceniamy ich wyżej od siebie, rodzą się kompleksy niższości, brak pewności, obwinianie siebie, poczucie bezwartościowości, fałszywa pokora, zazdrość, postawy obronne i agresywne, a także perfekcjonizm i dążenie do sukcesu „po trupach". Natomiast, gdy inni wydają nam się gorsi, pojawia się lekceważenie, pogarda, poniżanie, mania wielkości, różne formy manipulacji. (... )
Brak akceptacji siebie może być również wynikiem źle rozumianej chorej szlachetności (J. Augustyn SJ). Zakłada ona, że innym należy się wszystko, a mnie nic. Za chorą szlachetnością kryje się potrzeba uczucia, zapracowania sobie na miłość bliźnich. Konsekwencją jest pracoholizm, nadmierny aktywizm, albo wypalenie wewnętrzne. Zabrzmi to może paradoksalnie, ale praktykę miłości bliźniego należy zaczynać od siebie. Jeżeli nie kochamy i nie akceptujemy siebie, nie mamy dla siebie czasu, nie potrafimy ofiarować sobie prostego ludzkiego miłosierdzia i współczucia, nie dbamy o swój duchowy rozwój, to nie łudźmy się, że będziemy zdolni, by kochać innych. Jezus nauczał: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego (Mk 12, 31).
Akceptujesz siebie czy nie? Jak to z tobą jest? o. John Powell SJ