Dzień wczorajszy
dodane 2011-03-01 07:34
W zderzeniu z tymi ludźmi coraz mocniej dostrzegam, jak wiele dostałam od Boga. Dziękuję Mu z całego serca za to, że za nami już ten trud kształtowania siebie samych w małżeństwie. Nadal się trudzimy, nadal kształtujemy - to proces, który kończy się śmiercią - ale nie jest to już takie bolesne, jak podczas tamtego poważnego kryzysu kilkanaście lat temu.
Wczorajsza rozmowa pokazała mi, jak my już wiele przepracowaliśmy, jak wiele się nauczyliśmy w dziedzinie bycia ze sobą. To budzi w sercu ogromną radość i wdzięczność. I ogromne pragnienie, by tym ludziom pomóc. Bo warto walczyć z samym sobą, ze swoim stereotypowym myśleniem o sobie i o współ-małżonku. Jako nagrodę otrzymuje się taką bliskość, akceptację, zrozumienie; w małżeństwie jest tyle radości i szczęścia z tego, że się po prostu ze sobą jest. Że ten drugi człowiek jest obok. Małżeństwo to naprawdę wielka sprawa. A wszystkie wielkie sprawy wymagają trudu i pracy.
Zdziwiło mnie jedno - że chcą się znowu spotkać. Mimo że usłyszeli o sobie nie tylko rzeczy miłe, ale też trudne, burzące ich wyobrażenia o nich samych.
To wielka odpowiedzialność - to musi być zakorzenione w rozeznaniu wspólnoty. Jeśli nas posłali na tę drogę, jeśli biskup to pobłogosławił, to zamiast się martwić, czy damy radę, trzeba z siebie dać wszystko, co najlepsze, trzeba się trudzić w ciągłym zdobywaniu wiedzy i umiejętności (prosić Ducha Świętego o te dary) - i siać słowa. One zaowocują, głęboko w to wierzę, zwłaszcza że poleciliśmy im podlewanie ich "wodą" - wspólną modlitwą - różańcem. A Maryja czuwa nad każdą ludzką miłością.