O modlitwie
dodane 2011-02-25 14:46
Teraz powoli wchodzi mi w krwiobieg, że Bóg jest ciągle obecny, bez względu na to, czy się modlę, pracuję, czytam, odpoczywam, spotykam z ludźmi, a nawet kiedy grzeszę. Modlitwa nie jest już dla mnie jednym z segmentów ogromnej budowli życia, bo Bóg jest cały czas. Z drugiej strony, kiedy wygospodarowuję kilkadziesiąt minut dziennie na dłuższą modlitwę, bardziej otwieram się na przemieniające działanie Boga. I paradoksalnie czasu mi przybywa, chociaż każdego dnia mam go tyle samo. Ileż to rzeczy człowiek robi niepotrzebnie, albo przed czymś ucieka, albo angażuje się w coś za bardzo. Na modlitwie to wychodzi jak na tacy.
Myślę, że poważna zmiana w moim podejściu do modlitwy zaszła wtedy, kiedy zacząłem inaczej postrzegać czas. Po pierwsze, kiedyś wstrząsnęło mną jedno zdanie z książki, że nie jestem właścicielem czasu, tylko jego dysponentem. Codziennie otrzymuję darmowo pełne 24 godziny, przeznaczone zarazem do twórczego wykorzystania, jak owe talenty z przypowieści. Próbuję zdawać sobie z tego sprawę szczególnie rano, przy przebudzeniu. Bycie w czasie nie jest nagrodą, która mi się należy z racji wspaniałych osiągnięć.
Po drugie, zasadniczo w życiu liczy się teraz, bo jutro jeszcze nie istnieje. To tylko lęk każe mi zamartwiać się o dzień jutrzejszy. Niby prosta konstatacja, ale wcale nie taka oczywista. I jeszcze jedno. Pewnego razu na mszy św. coś mnie wewnętrznie poraziło. Podczas słuchania Ewangelii. Św. Jan Chrzciciel zapytany, kim jest, odparł bez ogródek: „Ja nie jestem Mesjaszem”. Zastosowałem to wyznanie do siebie. I od tamtej pory często je sobie powtarzam. Jakież to uzdrawiające zdanie. Wystarczy sobie przypomnieć i od razu człowiek spokojniejszy. I „ma” więcej czasu.