Uncategorized
Rozmyślania nad wczorajszym Świętem
dodane 2010-09-15 13:49
W mojej parafii są dwa kościoły; ten starszy jest pod wezwaniem Świętego Krzyża. W centrum ołtarza widniej obraz przedstawiający Ukrzyżowanego Jezusa i stojących obok Maryję i św. Jana. Obraz jest w tonacji ciemnej – postacie noszą ciemne szaty, tło również jest malowane ciemnymi kolorami. Tylko postać Jezusa stanowi w nim jaśniejszą plamę, tak że od razu przyciąga wzrok widza. Jezus przepasany jest przepaską w białym kolorze, a z Jego przebitego boku wypływa krew i ścieka w dół, także brudząc tę przepaskę.
Czytałam kiedyś, że śmierć na krzyżu dlatego była tak haniebna i poniżająca, że skazaniec wisiał na nim nagi, a podczas męki i konania nie panował np. nad mięśniami zwieracza odbytu. I wszystko to działo się na oczach przechodzących ludzi. Poniżenie całkowite. Dopiero chrześcijaństwo nałożyło na postaci ukrzyżowanych ludzi przepaski na biodra.
Coś w tym jest. Jeżeli takie byłyby fakty, to wymowa krzyża Jezusa zyskuje na głębi. Jezusa obnażono z szat i wisiał na krzyżu całkowicie nagi – odarty ze wszystkiego, co chroniło Jego intymność i wystawiony na ludzkie spojrzenia, na ludzkie reakcje. Nie mógł w żaden sposób od nich uciec – od tych złych, ale i od tych dobrych, współczujących.
To samo krzyż, czyli cierpienie czyni z każdym człowiekiem.
Dlatego krzyż nas przeraża. Przeraża nas bezruch i całkowita bezbronność wiszącego na nim Ciała. My jesteśmy tak aktywni, chcemy być niezależni, chronimy swoją intymność i prywatność.
A krzyż, czyli cierpienie, pokazuje, że przychodzi czas, gdy kończy się niezależność, kończy się czas panowania nad sobą i nad swoim ciałem, a zaczyna totalna zależność. Krzyż uczy pokory, bo zależność uczy pokory.
Człowiek cierpiąc staje sam przed sobą kompletnie obnażony – jego życie sprowadzone jest do sekund trwania bólu i sekund nabrania oddechu, gdy fala bólu mija. Ale ból można – w różnym wprawdzie stopniu – znieczulić. I cierpiący pozornie odzyskuje niezależność. Jednak ta niezależność jest pozorna i gdzieś w głębi jestestwa cierpiący o tym wie – i zaczyna w jego życiu dominować lęk przed powrotem bólu. Jest to zupełnie normalne. Ale ta dominacja strachu przed bólem może człowieka uwięzić. Wtedy bożkiem staje się brak cierpienia i wszystko jest podporządkowane temu, by nie cierpieć.
Ból i cierpienie są dobre – sygnalizują, że coś jest nie tak w organizmie, w ludzkim życiu. Dają często impuls, by coś zmienić, chociażby przez pójście do lekarza.
I tak nasze życie biegnie od jednego bólu do drugiego.
Ale od krzyża nie uciekniemy. Pan Bóg w swej mądrości krzyż wpisał na stałe w każde ludzkie życie – każdy z nas ma przecież kręgosłup, na który w jego dolnym odcinku często mówimy: krzyż. I co najważniejsze, sama ta część szkieletu mówi nam ogromnie wiele o wadze krzyża: kręgosłup chroni rdzeń kręgowy. Przerwanie tego rdzenia prowadzi do całkowitego lub częściowego paraliżu, a nawet do śmierci człowieka.
Dlatego nie warto od krzyża uciekać. Raz, że i tak ta ucieczka jest bezsensowna, bo uciec się nie da; dwa, że może zakończyć się spotkaniem większego cierpienia, zawiśnięciem na bardziej bolesnym krzyżu.
Ale by w taki sposób popatrzeć na krzyż i na cierpienie, trzeba dużo przecierpieć i przyjąć, że bez Jezusa każde cierpienie zniszczy człowieka. Bo tylko rozważanie Jego męki uczy, jak cierpieć – że można modlić się o wyzwolenie od cierpienia, że można przyjąć własną bezbronność i zależność od innych i nie odpowiadać na kpiny i zaczepki, a z miłością zwracać się do tych, którzy są obok i współ-cierpią. A przede wszystkim można liczyć na realną obecność Cierpiącego – w Komunii Świętej. Jaka to szkoda, że księża chorym tak rzadko rozdają komunię w domach. To pewnie w myśl zasady, że syty głodnego nie zrozumie...