Uncategorized
Odpowiedź
dodane 2010-07-29 10:32
Trzeba się nam zastanowić, jaka jest przyczyna, że tak mała jest liczba tych, którzy dochodzą do tego wysokiego stopnia doskonałości zjednoczenia z Bogiem? Czyżby dlatego, że Bóg chce, by tak mało było tych dusz wzniosłych? Bynajmniej: Bóg chce, by wszyscy byli doskonałymi. Mało jednak znajduje naczyń, które by mogły znieść tak wzniosłe działanie. Gdy bowiem doświadcza je w małych rzeczach, okazują się słabymi, wnet uciekają od pracy, nie chcą znieść najmniejszej przykrości czy zmartwienia. A gdyby w tych małych rzeczach, przez które zaczynał je Bóg podnosić i zaznaczać pierwsze rysy doskonałości, nie znalazł w nich męstwa ani wierności, wie dobrze, że tym mniej wierne będą w wielkich i dlatego nie postępuje już dalej w oczyszczaniu ich i podnoszeniu z prochu ziemskiego przez wysiłek umartwienia, gdyż do tego potrzebna była większa stałość i męstwo, niż one okazały.
Tak więc jest wielu, którzy pragną postępować naprzód i z wielką usilnością proszą Boga, by ich pociągał i prowadził do tego stanu doskonałości, a gdy Bóg zaczyna podnosić ich przez pierwsze niezbędne trudy i umartwienia, nie chcą ich przyjmować, chronią swe ciało, uchodząc z wąskiej drogi życia (Mt 7, 14), a szukając ku własnej zgubie szerokich gościńców (tamże, 7, 13) pociech. Więc gdy im Bóg zaczyna dawać to, o co Go prosili, nie chcą tego przyjąć. I dlatego pozostają naczyniami bezużytecznymi (por. tamże, 6, 15), ponieważ pragnąc dojść do stanu doskonałości, nie tylko nie chcieli podążać drogą trudów, lecz nie chcieli nawet wejść na nią przez przyjęcie tego, co było mniejsze, tj. codziennych przykrości.
św. Jan od Krzyża, Żywy płomień miłości
możliwość zapoznania się z tym tekstem dzięki blogowi morii
Wspaniały tekst – pełen prawdy o mnie i moim życiu duchowym.
Bóg chce, bym była doskonała. Pomaga mi w tym, ale ja nie chcę takiej pomocy. Chciałabym stać się doskonała bez wysiłku, bez trudności, bez bólu, w otoczeniu radości i wszelakich pociech.
Nie chcę pracować nad własną doskonałością, nad wzrastaniem w dobru. Zawsze znajdę jakąś wymówkę, usprawiedliwienie dla własnej wygody, lenistwa, dla zaspokajania zachcianek i apetycików.
Trudno mi wytrwać w drobnych rzeczach, które kiedyś podejmowałam, a marzą mi się wielkie czyny, wielkie ofiary.
Trudy i umartwienia są niezbędne, rodzenie się zawsze wiąże się z trudem i wysiłkiem. Z bólem. Dlatego już nie chcę się rodzić, nie chcę odrzucić starego człowieka, hołdującego jedynie swojemu wielkiemu EGO.
A codzienne przykrości? Wielką „łaską” z mojej strony jest, gdy postaram się pod ich wpływem nie zdenerwować i nie narzekać...
Konkluzja? Porozkoszuję się prawdą, zawartą w tych słowach, i moimi mądrymi przemyśleniami – i dalej będzie tak, jak zawsze...