Uncategorized
Konkluzja
dodane 2010-02-16 11:40
Choroba okazuje się cięższa, niż myślałam. Więcej organów zostało zaatakowanych: nie tylko umysł, ale i serce, co oznacza dłuższy czas leczenia i boleśniejszą kurację.
Całe szczęście, że Lekarz nie przejmuje się moim marudzeniem i napadami złego humoru. On wie, że to choroba winna jest cierpieniu człowieka, ale i tak człowiek ma skłonności do obwiniania Lekarza za ciężar kuracji i trud dochodzenia do zdrowia.
Na szczęście wielka jest Jego cierpliwość do mnie, wielka łagodność w postępowaniu - i nieustępliwość w leczeniu. On, jak najlepszy Rodzic, wie najlepiej, co jest Jego dziecku potrzebne - i to aplikuje, mimo że boli, męczy, uwiera, jest nieprzyjemnie, źle.
To stany uczuciowe, które przemijają wraz z postępem leczenia, więc nie ma co się nimi przejmować. Uczy przy okazji tego, żeby nad takim swoim stanem przejść do porządku dziennego i zawsze przyjść do Niego, by sobie pokrzyczeć, pomarudzić, popłakać, pośmiać z siebie samej.
I nie tracić z oczu dziękczynienia za to, że w ogóle to leczenie rozpoczęło swój proces... To błogosławiony czas... Innym nie zostaje on dany i potem do własnej śmierci borykają się z chorobą, której nie zdążyli wyleczyć...