"myśli nieuczesane"
Odpowiedź
dodane 2010-02-01 08:24
Bo człowieka najtrudniej przekonać, że jest grzesznikiem.
Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego Jezus nigdy nie zarzucał słuchaczom braku miłości. A jakże często wyrzucał im brak wiary. Począwszy od Nazaretu. Może dlatego, że miłość największa a wiara najważniejsza? Bo ta prawdziwa miłość, jeśli ma nie stać się poczwarką, karykaturą Boga i człowieka, rodzi się właśnie z wiary? Z serca od grzechu uwolnionego?
Można mieć wiarę na tyle głęboką i wzrok na tyle przenikliwy, by w przeklinającym i rzucającym kamieniami człowieku dostrzec narzędzie, którym Bóg chce doświadczyć człowieka. Ale to nie wystarczy. Potrzebna jest jeszcze siła ducha, poskramiająca gniew, emocje, pragnienie zemsty – to wszystko, co rodzi się w człowieku w podobnych okolicznościach.
Najlepszym lekarzem jest ten, kto pozwala pacjentowi wyleczyć się z chorego mniemania, że jest zdrowy. Jeśli świat jest zakłamany, to prawda nie może się podobać. Prawda pociąga za sobą konsekwencję odrzucenia. Odtrącenie przez najbliższych wywołuje w nas lęk, pozostawia okaleczenie w uczuciach, wycofanie z życia, zamknięcie w obronnych schematach. Niekiedy czyni z nas ludzi nadskakujących innym. Nagłe odkrycie czy zdemaskowanie wspomnień związanych z odrzuceniem może wywołać wylew agresji, która jest uwolnieniem zagnieżdżonej złości. Najboleśniej odrzucają odrzuceni, którzy nie przebaczyli. Jednak jeszcze boleśniej ci, którzy skrzywdzili i nie chcieli tego w sobie uznać.
Kiedy ktoś nam nagle uświadamia, że całe nasze staranie religijne jest imitacją czy podróbką, nie możemy tego znieść.
Największą nienawiścią człowiek jest w stanie obdarzyć tego, którego najbardziej skrzywdził, gdyż jego krzywda jest dowodem popełnienia niegodziwości. Potrafimy nienawidzić Boga, ponieważ udowadnia nam właśnie to, że traktujemy Go jak żebraka, którego wyrzuca się za drzwi, jak złodzieja, którego trzeba przegnać, jak złośliwca, który jest odpowiedzialny za całe nasze nieszczęście. Gdybyśmy zobaczyli, jak naprawdę traktujemy Boga w naszych modlitwach, zdziwilibyśmy się, dlaczego ciągle na nas się nie obraża. Kiedyś, na pewnych rekolekcjach, spytałem słuchających, jak poczuliby się w czasie rozmowy z kimś, kto bezczelnie okazuje oznaki zniecierpliwienia, obłudnie nas okłamuje i wmawia nam, że nas kocha, gdy tymczasem jego miłość jest zwykłą manipulacją? Przy czym patrzy na zegarek, coś mamrocze pod nosem niezrozumiałego, albo dłubie w nosie i nagle przyspiesza swoją wypowiedź pretensjonalnie, po czym szybko nas pozostawia bez pożegnania? Powiedzieli mi, że poczuliby się obrażeni. Większość naszych modlitw tak wygląda, a może nawet gorzej. Kiedy On nam to pokazuje, czujemy do Niego złość i dziwimy się, czego od nas chce? Jakby to, co Mu rzucamy jak ochłap, modlitwy czy odstanie swego na Eucharystii, było heroicznym poświęceniem z naszej strony. Oczywiście na pewno znajdą się tacy, których oburzy to, co teraz przeczytali.
(albo będą się bili w piersi, dostrzegając prawdę w słowach o. Augustyna - i dalej nic się nie zmieni w ich sposobie myślenia i postępowania)