mgsw
Pracuję. Od września 2017 znowu jestem "aktywna zawodowo". Niestety, nie mam stałej pracy. Już za kilka tygodni zakończą się moje 2 umowy o pracę na czas określony. I to tylko ledwie pół etatu. W świetle ZUS-owskich przepisów nie mogę jeszcze ubiegać się o świadczenie pomostowe, mimo ukończonych 55 lat. Dlaczego? Bo nie przepracowałam w sumie 30 lat na umowę o pracę. 4 lata bezrobocia determinują ciągle mój los. Niestety. Mimo to chyba śmielej patrzę w przyszłość. Mam w sobie więcej energii i chęci do działania. I większy dystans do spraw tego świata, który w każdej chwili może nas zaskoczyć czymś dobrym albo złym. Warto więc trzymać za rękę Ciebie, Tato. I nie puszczać.
Minęło trochę czasu... Wreszcie, po 4 latach smutnego życia z pośredniakiem w tle, ruszyłam do pracy jako... wędrowny nauczyciel! Trochę godzin tu, trochę tam... Ważne, że pracuję w zawodzie, który jest moją pasją. Jednakże nie jest lekko. Całe dni zajęte pracą, struny głosowe - moje podstawowe narzędzie pracy - tracą moc... Ale nie mam wyjścia. Trzeba utrzymać dom, dzieci, spłacić długi. Szkoda, że mój tata nie doczekał tej zmiany. 10 września 2016 r. odszedł od nas do świata bez trosk i zmartwień... Postanowiłam wziąć udział w projekcie SGH "Pamiętniki bezrobotnych". Napiszę o tym za jakiś czas. Teraz idę spać.
20 lat temu, w 1995 roku, wzięliśmy ślub. Kościelny i cywilny, bo nie było wtedy takich "udogodnień" jak ślub konkordatowy teraz. Było wesele na kilkadziesiąt osób. I upał, ogromny, taki, jak dzisiaj... Czy wtedy, 20 lat temu, byliśmy w stanie przewidzieć, jak potoczą się nasze losy? Oczywiście, że nie. Nie przyszło nam do głowy to, że za dwadzieścia lat będę bezrobotna, sytuacja materialna będzie aż tak trudna, a tato - tak bardzo chory. Nie przewidzieliśmy także, jak cudowne będziemy mieć dzieci i ile miłości i ciepła rodzinnego będzie w naszym domu. Tak więc bilans znowu wychodzi na plus. Nieważne życiowe burze. Istotne jest to, że trwamy w Bożej miłości i z Jego błogosławieństwem. I to On nadaje właściwy kierunek naszej wędrówce po tym przepięknym padole łez... Dziękuję Ci, Ojcze nasz!
Dawno nie pisałam. Tyle się wydarzyło... Dużo trosk i zmartwień, użalania się nad sobą i bliskimi. "I will fight" straciło moc... Jakże mała jest moja wiara! Mój tatuś najukochańszy jest bardzo chory. Niewiele można mu pomóc. Wyraźnie nadchodzi moment, gdy trzeba będzie pożegnać się i wyprawić go w podróż do Pana. Trudno to sobie wyobrazić. Ale taka jest kolej rzeczy i nikt z nas nie może tego zmienić. Nie pomoże smutek i hektolitry wylanych łez. Najgorsza jest bezsilność w cierpieniu. Dlatego modlę się o siłę dla mamy, która pozostała sama przy tacie. Wspaniale sobie radzi! A ja ... pracuję! Powinnam skakać z radości, zresztą tak było na samym początku. Ale... No właśnie, ale. Jestem na tzw. stażu z urzędu pracy. "Uczę się" zawodu. Jednakże nie potrzeba tu wielkich umiejętności. Praca łatwa i lekka. To, co mnie zraża to tzw. środowisko. Ale nie będę narzekać, nawet jeśli płaca jest bardzo niska (płaci urząd pracy, a ja mam nadal status osoby bezrobotnej). Moją radością jest rodzina. Wspaniałe dzieci, które pięknie zaliczyły rok szkolny. Jestem z nich bardzo dumna. Cieszę się, że mimo trudności materialnych, spędzą trochę czasu poza domem i oderwą się od niełatwej rzeczywistości. Wielkim darem Pana Boga jest mój ukochany mąż. Dobry, wyrozumiały, wspierający i bardzo mądry. Rodzice, przyjaciele, dobrodzieje... Mamy wokół siebie wiele osób życzliwych, pomocnych, ofiarujących dobre słowo i modlitwę. Ich obecność to wielka łaska od Boga. I w ten sposób - zupełnie nieświadomie - dokonałam bilansu. Jak widać, wiele jest dobra w naszym życiu. Postaram się o tym pamiętać. Dziękuję Ci, Panie Jezu!
"I will fight" to znaczy: będę walczyć. Krótki filmik o takim tytule pokazała mi ostatnio moja starsza córka. Radzę go obejrzeć każdemu, kto przeżywa trudne chwile, jest załamany, nie potrafi poradzić sobie z ogromem zła, które go przytłacza. Przekaz tego filmu, zilustrowany rywalizacją sportowców i bardzo energetyczną muzyką, jest krótki: nie poddam się, bo mój Ojciec niebieski, mój Pan i Bóg, jest ze mną. Nie przerazi mnie zło, bo On trwa przy mnie. Zresztą, zobacz sam, drogi Czytelniku, na portalu YouTube. Zobacz i przestań się bać.
Niestety, znowu trudne dni. Pomimo starań, udziału w rekrutacjach, kolejnych wysyłkach CV - nic! Przychodzą głupie myśli: "Nikomu nie jestem potrzebna. Nic nie umiem. To wszystko nie ma żadnego sensu." Tak, jakby Tato odszedł ode mnie, straciłam Go z oczu. Gdzie jesteś, Panie? Przecież mówiłeś, że nigdy nie odstąpisz... Przeczytałam ostatnio - wspieram się książkami tzw. katolickimi - iż nietrudno ufać Panu Bogu w czasach dostatku i braku trosk. Najtrudniej zaufać, gdy ciemno wokół. Jednakże jest to jedyny sposób na trwanie i działanie. Więc dźwigam ten swój - w końcu nie taki ciężki - krzyż, próbując czasem zrzucić go, i wołam: "Poczekaj, Ojcze. Podaj mi rękę. Prowadź i dodaj siły. Tylko Ty możesz mi pomóc. I pomagasz. Na pewno." Drogi Czytelniku, chcę Ci opisać moją historię. Może w niej odnajdziesz siebie i swoje problemy, swoje emocje i "doły"... Bądźmy razem i uwierzmy, zaufajmy Mu...
Od zawsze byłam mocno związana z rodzicami. Nic dziwnego, jestem przecież jedynaczką. Zawsze wieczorem przychodziła do sypialni moja mama, całowała na dobranoc, tuliła... Nawet wtedy, gdy byłam już dorosłą, dwudziestoletnią studentką. A tata? Tata stawał w drzwiach, delikatnie się uśmiechał i powtarzał co wieczór to samo: "Nie martw się niczym, córeczko. Tatuś jest przy tobie". Te słowa zawsze dodawały mi otuchy. A dzisiaj? Dzisiaj na dobranoc dostaję całusy od dwóch ślicznych nastoletnich panienek i od męża. Moi rodzice mieszkają w bloku w tym samym mieszkaniu, co przed laty. Tato nie staje już wieczorem w drzwiach sypialni, jest już stary, schorowany, zmęczony życiem. Mama zamartwia się o niego. Mam 52 lata. Od jesieni 2013 roku nie mam pracy. Ale mam wrażenie, że codziennie wieczorem przy moim łóżku staje mój niebieski Tato i powtarza: "Nie martw się, córeczko. Tatuś jest przy tobie." Jak w tym cytacie z proroka Izajasza: "Choćby Ci Pan dał chleb ucisku i wodę utrapienia, twój Nauczyciel już nie odstąpi". Mimo to mam dzisiaj jeden z wielu trudnych dni. Nie mam pracy, brakuje pieniędzy. oboje z mężem martwimy się, jak utrzymamy dom i uczące się dzieci. Choć tak wiele razy Ojciec ratował nas z finansowych opresji, wciąż się boimy. Jak mała jest nasza wiara. Zapytasz, drogi Czytelniku, może współbracie w bezrobociu: po co więc ten blog? Może jako terapia, może to, co napisane, zmieni myślenie, doda wiary, także we własne siły? Może będzie wsparciem (troszkę wiotkim!) dla kogoś tak samo zagubionego, jak ja...
Wygląda na to, że Twoja przeglądarka nie obsługuje JavaScript.Zmień ustawienia lub wypróbuj inną przeglądarkę.