Moje życie
Do gorczańskich impresji dopowiedzenie pierwsze
dodane 2009-02-15 23:46
Zasadne właściwie było dziełem przypadku. A konkretne owocem kuszenia Pana Boga. Latem 1986 roku mieliśmy jechać z ministrantami do Dzianisza. Dwa tygodnie przez wyjazdem gospodyni przysłała list, odmawiający gościny. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że zagrożono jej odmową paszportu do USA, gdzie od kilku lat był jej mąż. „Nie gniewajcie się, księża, ale ja chcę z dzieciakiem do chłopa”. Gniewu nie było, rozumieliśmy. Trzeba jednak było szukać, a czas naglił. Kolega właściwie już zrezygnował. Było to w okolicy Tylmanowej. Wtedy zaproponowałem handel z Panem Bogiem. Podjedźmy do Zabrzeża po paliwo. Jeśli sprzedadzą nam czerwoną, znaczy mamy szansę jechać dalej i szukać miejsca.
Młodemu pokoleniu należy się w tym momencie wyjaśnienie. W epoce socjalistycznego dobrobytu obywatelowi należało się około 30 litrów benzyny na miesiąc. Oczywiście paliwo było na kartki, 46 zł litr. Ale można było kupić „na lewo”, po 100 zł. Ponieważ banknot o takim nominale był koloru czerwonego, tak nazwano bezkartkowe paliwo. Na szczęście dla nas czerwona benzyna była. W ten sposób mogliśmy kontynuować poszukiwania.
Zasadne było ostatnim miejscem do odwiedzenia. Rozmowa z panem Janem była krótka. „Jest nowy dom, ale w nim nic nie ma. Jeśli wam to odpowiada, przyjeżdżajcie.”
Pewnie, że pojechaliśmy. Samochód upakowano materacami, garnkami, jedzeniem. Cielaka zamówiliśmy na miejscu. I tak wystartowaliśmy. Z hukiem, bo na początek wyleciała szyba w dużym pokoju. Spanie było na podłodze, mycie w potoku, kuchnia ze stołówką w jednym, wychodek romantyczny. Trzy drewniane kabiny za kuchnią, od potoku. Ale co tam. Humory dopisywały, apetyty też. W górach dwa razy zdarzyło nam się trochę pobłądzić. Raz taka pomyłka kosztowała nas wynajmem taksówek z Rabki, bo tam o zmierzchu wylądowaliśmy. Dziesięć dni przeleciało jak z przysłowiowego bata strzelił. Przed wyjazdem zapytaliśmy o możliwość ponownego przyjazdu. Jaka była odpowiedź pisać nie trzeba.
Dziś pewnie należy dziękować Bogu, że to był realny socjalizm i trzeba było robić partyzantkę. W dobie wolnego państwa, wszechobecnego ze swoimi regulacjami, ten numer już by nie przeszedł. Tzw. troska o dobro dziecka nie przewiduje spania na podłodze, mycia w potoku i samodzielnego przygotowywania posiłków. Do akcji wkracza sanepid, kuratorium, straż pożarna, stąd nikt rozsądny, zwłaszcza posiadający państwowe uprawnienia, nie odważy się na organizowanie pobytu z dziećmi i młodzieżą w takim miejscu. (Zresztą w Zasadnem od dawna nikt nie myje się w potoku, a dla pięćdziesięcioosobowej grupy dwanaście łazienek powinno wystarczyć.) Dzięki tej szczególnej trosce o dobre warunki mamy coraz mniej mocarzy ducha, za to rośnie nam armia anemików konsumpcji. Ale o tym, jak i o filozofii Zasadnego, w następnej notce.