Moje życie
"Leiton ergon"
dodane 2007-10-20 21:07
Przed kilkoma laty błogosławiłem związek Polki i Kanadyjczyka. Pół godziny przed uroczystością w zakrystii pojawili się goście pana młodego z propozycją włączenia się w przygotowanie liturgii. Ustaliliśmy, że przeczytają lekcję, modlitwę wiernych i przyniosą do ołtarza dary. Dodać koniecznie należy, że wszyscy byli ludźmi dorosłymi.
Ostatnio coraz częściej obserwuję, że jeśli nawet w rodzinie młodych są ministranci, na ślubach zajmują miejsce na kościele, księdzu zostawiając rolę przewodniczącego, lektora ministranta i wszelkie pozostałe. (Mało kto wie, że w takich okolicznościach trzeba być również stróżem, tzn. pilnować, żeby kamerzysta np. nie przewrócił pannie młodej na nogi klęcznika.) Więcej, zdarzyło mi się słyszeć z bardzo pobożnych ust upomnienia, że w takiej sytuacji nie wypada stać przy ołtarzu, bo przecież "jest się gościem weselnym".
A przecież liturgia - "leiton ergon" - znaczy dokładnie "dzieło wspólne".
Czyżby bycie gościem weselnym nie znaczyło nic więcej ponad bycie obsłużonym?