Moje życie
Zapalenie żołądka i rezygnacja arcybiskupa a przyszłość Kościoła
dodane 2007-01-08 23:02
Miało być małe podsumowanie roku i prognoza na następny. Jak zwykle wszystko wyszło inaczej. Ale – po kolei.
Najpierw moje kochane dzieciaki zafundowały mi silną dawkę sylwestrowych emocji. Nie muszę chyba dodawać, że nie były to emocje pozytywne. Cóż, stało się. Życie nie może być pasmem nieustannych wychowawczych sukcesów. Sztuką nie jest nie mieć porażek. Sztuką jest porażki przekuć na sukcesy. Ech, coś się jeszcze wątki plączą…Więc te niezbyt pozytywne emocje wywołały takie, a nie inne reakcje żołądkowe (dzięki którym dowiedziałem się, że mój żołądek jako stan naturalny nie obrał sobie bytowania w pionie, ale uparł się mieszkać u mnie w poziomie, bo „taki jego urok” – jak stwierdził lekarz), skutkiem czego kolęda została odwołana, końcówkę tygodnia przeleżałem w łóżku, wijąc się z bólu… No i najważniejsze wydarzenie medialne przeszło mi koło nosa. Dowiedziałem się o wszystkim, gdy już było po wszystkim. To znaczy gdy przywieziono mnie do kościoła na sumę, dopadła mię informacja o złożonej i przyjętej rezygnacji. Stało się tak z prostego powodu. Moi przyjaciele stwierdzili – całkiem zresztą słusznie – że o wiele lepszą sprawą niż rozprawianie nad łóżkiem chorego o losach i perypetiach wiadomego arcybiskupa jest przygotowanie jedzenia, napalenie w piecu, pomoc w najprostszych życiowych czynnościach. A gdy to zostanie zrobione najlepiej jest usiąść na fotelu przy głowie chorego i kimać z nim do momentu, gdy znów będzie się potrzebnym. Chyba dobrze stwierdzili. Bo dzisiaj, po powrocie z badań w szpitalu, mogłem już pogrzebać trochę w serwisie i napisać tę notkę. Qui bono?
W przejrzanych komentarzach dominuje niepokój o przyszłość Kościoła w Polsce. Obawy o wyniki lustracji, rysujące się podziały i wszystkie te ble, ble, ble…, którymi jesteśmy epatowani od pierwszych stron gazet do ostatnich. A ja tu sobie myślę, że dopóki będą takie małe wspólnoty wiary, gdzie ludzie będą się wspólnie modlić, przeżywać liturgię, pochylać nad cierpieniem bliźniego, wspierać ubogich, wspomagać talenty – tak długo naprawdę mogę być spokojny o przyszłość mojego kochanego Kościoła. Nie zatrzęsie nim ani żadna lustracja, ani kolejna rezygnacja, ani jakiekolwiek inne pęknięcia. Wręcz przeciwnie. Pochylona z wiarą nad łóżkiem chorego wspólnota będzie ewangelicznym zaczynem nowego pokolenia chrześcijan. Z tą ostatnią myślą nie będę się jednak zbytnio rozpędzał, bo przed prawie 20 laty pisał już o tym ktoś mądrzejszy ode mnie. Ciekawskim podpowiadam: „Raport o stanie wiary”. O stronę nie pytajcie, bo książka „krąży po dzieciach” i nie mogę sprawdzić.
Tyle na dzisiaj. Uciekam od kompa. Bo jeszcze jutro oberwę od zatroskanych o przyszłość Kościoła dzieciaków, za zbyt długie ślęczenie przed monitorem.