Moje życie
Przeciw zbiorowemu opłatkowaniu
dodane 2006-12-21 00:49
Najpierw był pomysł akcji do serwisu Liturgia. Potem zacząłem pisać artykuł. Jak można się domyślać, nie został dokończony i czeka na następny Adwent.
Temat jednak po głowie chodzi, wracając z coraz większą natarczywością. Tym większą, im częściej słyszę o różnego rodzaju imprezach integracyjnych, przybierających (kradnących???) nazwę "wigilii".
Zacznę od wspomnienia. Przed przeszło trzydziestu laty pierwszy raz byłem na oazie. W drugim dniu wpadliśmy na pomysł. Skoro jutro tajemnica Bożego Narodzenia, to zróbmy dziś wieczór wigilię i nocną pasterkę. Wówczas animator wyciągnął w plecaka odbity na powielaczu skrypt z artykułem księdza Blachnickiego i palcem pokazał fragment. Twórca rekolekcji nie zalecał tego typu przeżyć argumentując, że są one związane tylko i wyłącznie z jednym dniu w roku, mają charakter wyjątkowy i niepowtarzalny. Później znalazłem list Kardynała Wyszyńskiego, w którym gorąco prosił i zachęcał, by pierwszy opłatek przeżywać w gronie rodziny, w powiązaniu z wieczerzą wigilijną. Te wspomnienia wracają, ilekroć widzę przed sobą sterty zaproszeń na rozpoczynające się z reguły w połowie Adwentu "wigilijne spotkania" w różnych grupach.
Być może owe wigilie nie budziłyby moich zastrzeżeń gdyby....
Zatem dwie obserwacje. Dawno już zauważyłem, że ostatnim symbolem religijnym, jaki na tych imprezach ostał się, jest opłatek. Choinka upstrzona bombkami z logo zaprzyjaźnionej firmy, na środku szaleje wyrośnięty krasnal udający świętego Mikołaja, z głośników leci jakiś kolędowy mix. Oczywiście bez słów. No bo niech pojawi się na wigilii ktoś niewierzący. Albo buddysta. Bądź wyznawca jakiejś innej religii. I zostaną obrażone jego uczucia religijne. A przecież podczas tego wyjątkowego spotkania mamy się integrować, poznawać, wyzwalać w sobie empatię..... Jakoś nikt nie zauważa, że wokół sami ochrzczeni. Że to mieszkańcy tej samej wioski, tego samego osiedla. Ludzie, którzy za kilka dni spotkają się w kościele na Pasterce. TU trzeba być polityczne poprawnym, wpisać się w ogólnie przyjęte i medialnie zaakceptowane kanony. Jeśli dodać, że coraz częściej jest to impreza w luksusowej restauracji czy hotelu, przy zastawionych niekoniecznie postnymi potrawami stołach, suto zakrapiana alkoholem - pytanie wigilia to jeszcze czy już tylko jej karykatura staje się coraz bardziej uzasadnione.
Odpowiadam oczywiście - karykatura. Bo wigilia, tak dla przypomnienia, to przeżycie religijne, zaczynające się po zachodzie słońca, w wieczór poprzedzający wielkie święta i uroczystości. Czas szczególnej modlitwy i refleksji. Mającej przygotować do głębokiego przeżycia świętowanej tajemnicy. Czas, na który składa się lektura Pisma świętego, śpiew pieśni i psalmów, milczenie, wspólnie zanoszone prośby i błagania. Jeśli nawet związana jest z posiłkiem, to pełni on rolę drugorzędną. Podobnie jak drugorzędną spełniają składane przy okazji życzenia. Tym bardziej te banalne, powtarzane mechanicznie. Bo tak wypada, bo mi nic innego nie przychodzi do głowy. Bo przecież każdy chce być szczęśliwy i zdrowy. Bo tak mówią wszyscy. Bo przecież.... mamy się integrować.
Chciałoby się krzyknąć bzdura. Mamy "wpatrywać się w Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala". Mamy czuwać (łacińskie vigilare). Jak panna mądra, z lampą pełną oliwy. Odziani w białe szaty, z radością i ufnością.
Dlatego bez najmniejszych skrupułów wyrzucam kolejne zaproszenia do kosza i publicznie oświadczam: w żadnych integracyjnych "wigiliach" nie zamierzam uczestniczyć. Do rzeszy spłycających kolejny religijny symbol nie będę się przyłączał.
A jeśli ktoś koniecznie chce się ze mną integrować, zapraszam zimą do Zasadnego. Będą narty, sanki, kuligi, ogniska, wycieczki... Wystarczy.