Pielgrzymka, W kręgu wiary
Piesza pielgrzymka - dzień 10.
dodane 2009-09-10 19:47
Dłutów – ŁÓDŹ
Myśl dnia: Odchodzimy w smutku, lecz nie w rozpaczy. Istnieje coś więcej niż wspomnienie [John Tolkien – Władca Pierścieni – ks. Wojciech]
- Pan dał deszcz...! – Zaspanym i zziębniętym mokry kaprys nieba zdał się przesadą. Czyżby nie wystarczyło dotychczasowego trudu? Jednak dla pątnika wszystko jest darem. – Przyjmij więc Panie nasz moknący trud. [Wiatr otulał mokrymi pocałunkami. Nie pomogły płaszcze. Przynajmniej raz można się było porządnie umyć. :)]
Weszliśmy w las. Siąpiło zawzięcie, ale przynajmniej nie smagało wiatrem. Porządkowi przeliczyli swoich „podopiecznych”. Jakiś kierowca z uporem maniaka próbował przejechać przez grupę zielonym polonezem, beztrosko zajmując środek drogi. Groził pięścią i wyzywał: - „Nie pozwolą idioci spokojnie przejechać!” W końcu skończył na zderzaku naszego stara. Obrzucając nas przekleństwami, zapomniał niestety o kierownicy. Modliliśmy się więc i za tych, których drażniło nasze przejście, by i oni mieli udział w jego owocach.
Zatrzymaliśmy się na chwilę przy mogile ks. Henryka, którego w tym miejscu przed 10 laty potrącił samochód. Nigdy nie doszedł do Matki, lecz wierzymy, że przebywa teraz u Niej na wiecznej posłudze...
W Bychlewie panny wdrapują się na Górkę Panieńską. Która pierwsza zdobędzie szczyt, ta w tym roku jeszcze wstąpi w szczęśliwy związek małżeński. :)
Ostatecznie chyba Bóg przyjął wiarę modlącego się Kościoła, bo „zawstydzone” chmury pognały z deszczem szukać szczęścia gdzie indziej.
W drodze powrotnej było nas o wiele mniej niż na Jasną Górę. Znaczna część wróciła jak zwykle pociągami i autobusami. Jednym na pieszy powrót nie pozwoliły obowiązki; inni byli zbyt zmęczeni, mieli zbyt wiele bąbli... Wśród nielicznych wracających pieszo było ks. Janusz, który w ubiegłym roku doznał poważnej kontuzji kolana, właśnie podczas pielgrzymki. Lekarze nie wierzyli, że kiedykolwiek będzie chodził. Na szczęście lekarski pesymizm nie sprawdził się. Jednakże tak duży bądź co bądź wysiłek byłby dla ks. Janusza „zabójczy”. Lecz z drugiej strony, - po pierwsze bardzo chciał wziąć udział w pielgrzymce, a po drugie przez ostatnie kilka lat dorobił się tytułu „etatowego spowiednika”. Niektórzy nie wyobrażali sobie tej jedynej w swoim rodzaju spowiedzi bez ks. Janusza. Dlatego też ksiądz kierownik zgodził się, by w kolumnie pielgrzymki znalazł się nietypowy pojazd, a mianowicie riksza. Tylko w ten sposób można było zapewnić warunki do spowiedzi w drodze bez narażania ks. Janusza na odnowienie kontuzji.
Spotkałam tu bardzo wiele osób, które odczuwają potrzebę „pustyni”, na co dzień są jednak zmuszone liczyć się z nieubłaganym miejskim asfaltem. Taką „pustynię” znalazłam na pielgrzymce; jako konieczny punkt odniesienia dla zdezorientowanego życia, którego jałowy niepokój pozbawia treści. „Pustynia” to wielki temat ukazujący naocznie, jaka powinna być egzystencja, by można było odnaleźć jedność. Gdy zrozumie się tę lekcję „pustyni”, to nabiera się pewności, że można być pustelnikiem, również bez pustyni. Dlatego nie szukam już pustyni na mapie. „Pustynia” nie jest już rzeczywistością zbudowaną z piasku, ale przestrzenią życiową; przestrzenią, w której „oddycha się Duchem”.
Do spotkania na pielgrzymim szlaku za rok!