Pielgrzymka, W kręgu wiary
Piesza Pielgrzymka - dzień 4.
dodane 2009-09-04 14:47
Brzeźnica – Jasna Góra
Myśl dnia: Nie ma takiej krzywdy, której nie można przebaczyć. [kard. Stefan Wyszyński]
Pobudka nieco później niż zwykle. Msza dopiero o 7:00.
I kolejna spalinowa porcja dla płuc. Ryk silników zagłusza często tuby. Ach, ta cywilizacja. Depcze po piętach, spycha na rowy; każe stać, by nagle pogonić biegiem. Mimo to spokojnie odprawiamy Jutrznię.
Słońce wzeszło czerwoną tarczą nad łąkami odzianymi płaszczem rosy. [Znowu piach; 6 km lasem] Drzewa otrzepały rosę. Rozciągnięte między gałęziami pajęczyny, złociście migotały w słonecznym uśmiechu. Obudzone ptaki wtórowały modlitewnemu echu.
Energiczna babcia poganiała pięcioro wnucząt, które rozbrykały się po lesie w poszukiwaniu jerzyn i malin. Babcia zabierała wpierw na pielgrzymkę własne dzieci. Każde z sześciorga niosła pod sercem, a potem tuliła na rękach. Teraz otoczyła się gromadką wnuków, pozwalając ich rodzicom iść spokojnie na czele grupy.
- Wierzcie w różaniec!!! – krzyczy niemal do mikrofonu posiwiały już ks. Stanisław, najstarszy uczestnik pielgrzymki, który w tym roku skończył 98 lat. – Ten różaniec wyrwał mnie z piekła. Byłem kapelanem AK. Zostałem ranny i wpadłem w ręce Rosjan. Miesiąc śledztwa w mokrej celi, poprzez bicie i szykany. Moich żołnierzy zakopano jak niegodnych pogan. Ja przeżyłem, by dać świadectwo prawdzie. Uratował mnie różaniec. Różaniec może wszystko! Popatrzcie na mój – wytarte paciorki, to całe moje życie!
Wszyscy zapatrzyli się w malutką postać. Siwe włosy, przygarbione plecy; w jednej ręce sękaty kij, a w drugiej – różaniec. Człowiek wiary, nadziei i miłości!!!
W Radostkowie mieliśmy ostatni, bardzo długi postój przed wejściem do miasta, które majaczyło na horyzoncie. Przed plebanią wywieszono flagi wszystkich narodowości uczestniczących w pielgrzymce. Przed wyruszeniem w dalszą drogę ponowiliśmy akt zawierzenia Maryi.
Początkowo wszyscy byli zadumani i w napięciu wypatrywali jasnogórskiej wieży. – Nieważne poniesione trudy, zwątpienia, doznane przykrości i rozczarowania. Za kilka godzin staniemy przed Matką, Która jedną ręką tuli Jezusa, a drugą wyciąga do przybywających, a więc do ciebie i do mnie... – to już ostatnia konferencja w drodze na Jasną Górę. [Następna już w drodze powrotnej]
Pod krzyżem z obrazem Matki Bożej na szczycie Górki Przeprośnej wspólnie ze wszystkimi grupami odmówiliśmy akt żalu, zakończony przebaczającym znakiem krzyża. W dolinie nastąpiły „otrzęsiny” [podrzucanie], którym podlegali księża, klerycy, siostry zakonne oraz sanitariusze i porządkowi, a także każdy, kto wpadł w oko mocnych braci. O ucieczce nie było mowy! [Dwie, a nawet trzy godziny nie wystarczyły, by wszystkich wycałować, wypowiedzieć życzenia i prośby o modlitwy]
Na Przeprośnej Górce pękają wszelkie bariery. Zrozumieć doniosłość postoju w tej dolinie – przedsionku Jasnej Góry – może tylko ten, kto przynajmniej raz to przeżył.
Różaniec prowadził brat Marek. Opowiedział o swojej tragedii. Wybrał się z pielgrzymką, gdyż coś ciągnęło go ku Jasnej Górze; podobnie jak jego mamę. Kiedy ojciec wracał pijany, nigdy go nie wyrzuciła, choć wiedziała, że za kilka dni znów wyruszy w poniewierkę. Marek nie mógł zrozumieć, dlaczego tak traktowała ojca. Aż pewnego dnia musiał go uderzyć, w jej obronie. Od tego dnia nienawidził człowieka, którego zwano jego ojcem. Szukał pociechy i zrozumienia. Zwierzył się ukochanej dziewczynie. Ta zaś dołożyła mu nowy ból, gdy przedawkowała narkotyki. Chciał ją ratować. Miłość była silniejsza niż rozum. Wziął raz i drugi, by jej unaocznić nędzę odurzenia. Jednak sam wpadł w nałóg; okradł rodziców. Mama przeczuwała, co się dzieje, ale sadziła, że to tylko młodzieńczy kryzys. Pozostała jej modlitwa. Któregoś dnia Marek zastał dziewczynę sztywną, w stanie groźnego zatrucia. Pochylony nad jej słabnącym oddechem usłyszał nieznany głos: „Jak długo będziesz tonął?” W tym momencie postanowił zawrócić. Podjął pracę, zarobił na zwrot skradzionych pieniędzy. Od tamtego dnia minęło 16 lat. – „To był głos Maryi. Ona mnie uratowała. Nigdy nie odrzuciłem już różańca. Początkowo wprawdzie się nie modliłem, ale nosiłem go zawsze przy sobie.”
Tempo marszu wzrastało współmiernie do zbliżania się do Jasnej Góry. Słońce było jeszcze dość wysoko, gdy weszliśmy w pierwsze zabudowania. [Łódź wchodzi jako ostatnia w szeregu] Niosła nas pieśń pośród morza rąk i kwiatów. Wreszcie padliśmy z pokłonem przed Matczynym tronem.
Przesunęliśmy się powoli przez bramy, przez dziedziniec, ku Cudownej Kaplicy. Szliśmy w milczeniu. Godzina dreptania w miejscu to zbyt mało czasu na przygotowanie się do spotkania z Matką. W jednym spojrzeniu trzeba wypowiedzieć wszystko – pozwolić Maryi spojrzeć i przemienić. [Nieważny tłok, popychanie...]
- Matko...! – Nie śmiem odgadywać prowadzonych rozmów; co sama przeżyłam, boję się powierzyć słowom.