kolory
dodane 2014-02-27 12:16
wielkie pisanie
NIEBIESKI z plamką czerwieni
Trzeba zacząć od początku, od teraz, czyli od końca. Dzień jest światem, który ma koniec i początek. Od wstania po sen. A noc? Czy należy do dzisiaj czy do wczoraj? Noc to osobny świat. Inne ściany, inne rekwizyty, inne powietrze gęste od bezsenności albo lekkie jak sen. I ja- zjawa nierealna, nie-dzienna.
Teraz jest. Serce nieposłuszne- początek dnia, świata. Wstaję bardzo wolno, zatrzymuje się, żeby ściany przestały drgać. Skóra na kolanie rozrywa się od każdego kroku. Dobrze. Ten ból niech wali na mnie, niech przekrzyczy wirujące ściany i świadomość, że ja to tylko przełyk, płuca, serce i imadło, które zaraz, już, wychwyci tę moją chwiejność.
Ja to rozwalone do kości kolano, rozrywana skóra przy każdym kroku, ropa, opatrunki. Spokojnie, powoli- opatrunki. Powoli.
Już po nocy, już mniej bezradnie. Twarz, włosy. Już. Ściany łagodnieją. Jestem pewna.
Gołąb łazi po parapecie. Suche kolorowe liście. To ja mam ustawiać rekwizyty, ustalać co w czasie. Od kilku dni lek mnie ustawia. Jego pozycja nie może się utrwalić. Nie ma powtórzeń. Wczoraj było dawno. Jest daleko.
Teraz jest dzisiaj- zupełnie inaczej.
Wspólne jest tylko alej. Nie ustawanie. Cokolwiek by się działo- musi być dalej. Nieustający ruch.
Dobre nie czekanie. List gotowy do wysłania. Dzisiaj? Nie, niekoniecznie. Może jutro, pojutrze... dowód na to, że jutro musi być.
Niezręczny ruch i dłoń przerasta mnie. Jest wielka i oblała. Syk.
Patrzę na twarz i jakby na przekór wszystkiemu widzę ją ładnie. Skąd bierze się to widzenie?!
Dzisiaj dzień jest zdecydowanie niebieski. Niebieski świat. Tylko gdzieś w tle plamka czerwieni. Jakby przypadkiem.
Próbuję odtworzyć zapach wody i słońca. Szczególnie słoneczne ranki obdarzają mnie tym zapachem. Woda i słońce równocześnie. Wypełniam siebie tym zapachem. Jestem kobietą.
Wkładam dłonie pod strumień ciepłej wody. Co za wspaniałe uczucie! Wszystkie brudy, choroby, kalectwa spływają ze mnie. Moje dłonie to dłonie kobiety. I to ciepło. Skąd?! Nie ważne. Wiem na pewno- to ciepło dla mnie.
Wrzesień 86
LILARÓŻ i nieci więcej czerwieni
Przedwieczór przenikający ciało jasną czerwienią. Pulsowanie każdej komórki. Jakby płacz w chwili przemienienia. Niech mnie nic nie dotyka. Ani nikt. Bo mógłby się ten płacz zamienić w zwyczajny potok łez nie w porę.
Pulsowanie w zimnym wrześniu.
Dotykam istoty przedwieczoru i mojej. Czas jest dokładny i dogłębny. Mijanie nie jest przechodzeniem. Jest poszerzaniem i poznawaniem przestrzeni.
Stukot kroków na chodniku, bicie zegara i kawa przedwieczorna.
Ciało- jednomyślność. Gładka powierzchnia. Żadnego śladu kalectwa. Żadnego cienia. Idealna nagość. Nienaruszona.
Wrzesień 86
SZAROZŁOTY i łąka
Ciężkie chmury wypełniają wszystko. Brudno, wilgotno, lepko. I od czasu do czasu błyski, jakby czyjeś oczy szeroko otwarte. Drwiące, wywołujące lęk, wypełzłe z czaszki która śmieje się trupio.
Ciało- rozedrgane kości i mięso. Nieskładne. Pomylone. Tłucze się wóz po drodze. Dokąd? Czuję każdy kamień, każdą bruzdę.
I nic nie widać tylko niekończąca się szarość. Brudna, wilgotna, lepka.
Trzeba wyskoczyć, wykonać pewną myśl, pewny ruch. Pokonać paraliż mózgu.
Jeszcze chwila. Nie, już dosyć. Natychmiast!
Podnoszę się szybko. Uderzam o jakiś kant. Syk. Nie, to nic. Prostuje plecy. Skurcz puszcza. Wita mnie łąka.
ZŁOCIENIE
Dobra łąka. Ból to jest dotykanie ziemi. Dobroć stopy wielkiej na człowieka. Czas jest krokiem, dotykaniem ziemi. Kroki to jest iście. To jest dzianie się. kwiaty znaczą którędy. Kończą się kwiaty to liście kładą się na śmierć. Barwne pogrzeby niosą mnie do wiosny.
Niebo przetarło się. słońce wyciąga drzazgi, robi ciepłe kompresy. Wyciąga mnie z zimnych kryjówek cierpienia.
To wszystko już było. Już zostało w tyle. Nie oglądaj się. za tobą kamienie a przed tobą żywe ciało, prężne mięsnie, jędrna skóra. Wszystko z bieli czyli z dobroci. Jeszcze niewyraźne ale uwierz. To są twoje kształty. Przecież masz jasny wzrok.
Jaka jest granica wytrzymałości.
Okaleczona noc nie wydaje głosu, nic nie wyraża. Szczelina w betonie zapchana bólem. A gdzie człowiek? Gdzieś między gwiazdą a mlekiem stawianym pod drzwiami. Biały człowiek nocy jakby nigdy nic zawsze coś.
Jak to się dzieje? Tak zwyczajnie jak ranne wstawanie bądź ranne niewstanie.
Zatrzymanie nocy na dłużej, na dzień.
Jeden człowiek. Pierwszy, ostatni i pośredni. Nie, nie wyróżniony. Ale to może jest nagroda za pokorę. Za mało pokory blasku za mało, pewności która jest gruntem utwardzonym i zamieszkałym. Pogoda dzisiaj nie odnosi się do mnie. To mnie upokarza.
WIELKIE PISANIE
Mgielna mokra szmata jesieni
przywiera do mojego ciała
zanim zdążyłam wykonać ruch
na potwierdzenie jawy
wyrwano mi z rąk ręce
ale to na pewno nie sen
twarde kanty czyhają na moją chwiejność
wszelka puszysta miękkość
nasiąkła wilgocią i zesztywniała
nawet dłonie leżące gdzieś
są zgrubiałe i bolesne
czytam mądre artykuły o poezji
a znam tylko jedno słowo
które utknęło w gardle
i nie wypowiem się piękną mową
bełkot przechodzący w rzężenie
odstrasza muzy
Panie Boże dlaczego nie mogę
być nietknięta jasna wtopiona w biel
na której opisuję białe modlitwy
Twoją odpowiedź muszę
przetłumaczyć na język ciała
rana przylgnie do rany i wytoczy słowo
Ulica dom okno ciało
tu się zdarzyło wielkie pisanie
biała kartka rozpostarta na krzyżu
żadnego cienia ani wizerunku
tu się zdarzyło wielkie pisanie
drgnienie
które wprawia w ruch planety