kolory

dodane 12:16

wielkie pisanie

NIEBIESKI z plamką czerwieni

Trzeba zacząć od początku, od teraz, czyli od końca. Dzień jest światem, który ma koniec i początek. Od wstania po sen. A noc? Czy należy do dzisiaj czy do wczoraj? Noc to osobny świat. Inne ściany, inne rekwizyty, inne powietrze gęste od bezsenności albo lekkie jak sen. I ja- zjawa nierealna, nie-dzienna.

Teraz jest. Serce nieposłuszne- początek dnia, świata. Wstaję bardzo wolno, zatrzymuje się, żeby ściany przestały drgać. Skóra na kolanie rozrywa się od każdego kroku. Dobrze. Ten ból niech wali na mnie, niech przekrzyczy wirujące ściany i świadomość, że ja to tylko przełyk, płuca, serce i imadło, które zaraz, już, wychwyci tę moją chwiejność.

Ja to rozwalone do kości kolano, rozrywana skóra przy każdym kroku, ropa, opatrunki. Spokojnie, powoli- opatrunki. Powoli.

Już po nocy, już mniej bezradnie. Twarz, włosy. Już. Ściany łagodnieją. Jestem pewna.

     Gołąb łazi po parapecie. Suche kolorowe liście. To ja mam ustawiać rekwizyty, ustalać co w czasie. Od kilku dni lek mnie ustawia. Jego pozycja nie może się utrwalić. Nie ma powtórzeń. Wczoraj było dawno. Jest daleko.

Teraz jest dzisiaj- zupełnie inaczej.

Wspólne jest tylko alej. Nie ustawanie. Cokolwiek by się działo- musi być dalej. Nieustający ruch.

     Dobre nie czekanie. List gotowy do wysłania. Dzisiaj? Nie, niekoniecznie. Może jutro, pojutrze... dowód na to, że jutro musi być.

     Niezręczny ruch  i dłoń przerasta mnie. Jest wielka i oblała. Syk.

     Patrzę na twarz i jakby na przekór wszystkiemu widzę ją ładnie. Skąd bierze się to widzenie?!

     Dzisiaj dzień jest zdecydowanie niebieski. Niebieski świat. Tylko gdzieś w tle plamka czerwieni. Jakby przypadkiem.

     Próbuję odtworzyć zapach wody i słońca. Szczególnie słoneczne ranki obdarzają mnie tym zapachem. Woda i słońce równocześnie. Wypełniam siebie tym zapachem. Jestem kobietą.

     Wkładam dłonie pod strumień ciepłej wody. Co za wspaniałe uczucie! Wszystkie brudy, choroby, kalectwa spływają ze mnie. Moje dłonie to dłonie kobiety. I to ciepło. Skąd?! Nie ważne. Wiem na pewno- to ciepło dla mnie.

Wrzesień 86

 

LILARÓŻ i nieci więcej czerwieni

     Przedwieczór przenikający ciało jasną czerwienią. Pulsowanie każdej komórki. Jakby płacz w chwili przemienienia. Niech mnie nic nie dotyka. Ani nikt. Bo mógłby się ten płacz zamienić w zwyczajny potok łez nie w porę.

     Pulsowanie w zimnym wrześniu.

Dotykam istoty przedwieczoru i mojej. Czas jest dokładny i dogłębny. Mijanie nie jest przechodzeniem. Jest poszerzaniem i poznawaniem przestrzeni.

Stukot kroków na chodniku, bicie zegara i kawa przedwieczorna.

Ciało- jednomyślność. Gładka powierzchnia. Żadnego śladu kalectwa. Żadnego cienia. Idealna nagość. Nienaruszona.

Wrzesień 86

 

SZAROZŁOTY i łąka

Ciężkie chmury wypełniają wszystko. Brudno, wilgotno, lepko. I od czasu do czasu błyski, jakby czyjeś oczy szeroko otwarte. Drwiące, wywołujące lęk, wypełzłe z czaszki która śmieje się trupio.

Ciało- rozedrgane kości i mięso. Nieskładne. Pomylone. Tłucze się wóz po drodze. Dokąd? Czuję każdy kamień, każdą bruzdę. 

I nic nie widać tylko niekończąca się szarość. Brudna, wilgotna, lepka.

Trzeba wyskoczyć, wykonać pewną myśl, pewny ruch. Pokonać paraliż mózgu.

Jeszcze chwila. Nie, już dosyć. Natychmiast!

Podnoszę się szybko. Uderzam o jakiś kant. Syk. Nie, to nic. Prostuje plecy. Skurcz puszcza. Wita mnie łąka.

 

ZŁOCIENIE

Dobra łąka. Ból to jest dotykanie ziemi. Dobroć stopy wielkiej na człowieka. Czas jest krokiem, dotykaniem ziemi. Kroki to jest iście. To jest dzianie się. kwiaty znaczą którędy. Kończą się kwiaty to liście kładą się na śmierć. Barwne pogrzeby niosą mnie do wiosny.

Niebo przetarło się. słońce wyciąga drzazgi, robi ciepłe kompresy. Wyciąga mnie z zimnych kryjówek cierpienia.

To wszystko już było. Już zostało w tyle. Nie oglądaj się. za tobą kamienie a przed tobą żywe ciało, prężne mięsnie, jędrna skóra. Wszystko z bieli czyli z dobroci. Jeszcze niewyraźne ale uwierz. To są twoje kształty. Przecież masz jasny wzrok.

 

Jaka jest granica wytrzymałości.

Okaleczona noc nie wydaje głosu, nic nie wyraża. Szczelina w betonie zapchana bólem. A gdzie człowiek? Gdzieś między gwiazdą a mlekiem stawianym pod drzwiami. Biały człowiek nocy jakby nigdy nic zawsze coś.

Jak to się dzieje? Tak zwyczajnie jak ranne wstawanie bądź ranne niewstanie.

Zatrzymanie nocy na dłużej, na dzień.

Jeden człowiek. Pierwszy, ostatni i pośredni. Nie, nie wyróżniony. Ale to może jest nagroda za pokorę. Za mało pokory blasku za mało, pewności która jest gruntem utwardzonym i zamieszkałym. Pogoda dzisiaj nie odnosi się do mnie. To mnie upokarza.

 

WIELKIE PISANIE

Mgielna mokra szmata jesieni

przywiera do mojego ciała

zanim zdążyłam wykonać ruch

na potwierdzenie jawy

wyrwano mi z rąk ręce

 

ale to na pewno nie sen

twarde kanty czyhają na moją chwiejność

wszelka puszysta miękkość

nasiąkła wilgocią i zesztywniała

nawet dłonie leżące gdzieś

są zgrubiałe i bolesne

 

czytam mądre artykuły o poezji

a znam tylko jedno słowo

które utknęło w gardle

i nie wypowiem się piękną mową

bełkot przechodzący w rzężenie

odstrasza muzy

 

Panie Boże dlaczego nie mogę

być nietknięta jasna wtopiona w biel

na której opisuję białe modlitwy

Twoją odpowiedź muszę

przetłumaczyć na język ciała

rana przylgnie do rany i wytoczy słowo

 

Ulica dom okno ciało

tu się zdarzyło wielkie pisanie

biała kartka rozpostarta na krzyżu

żadnego cienia ani wizerunku

tu się zdarzyło wielkie pisanie

drgnienie

które wprawia w ruch planety

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024