marzenia

dodane 09:14

i cierpienie

 

Marzenia i rzeczywistość

 

Ech, życie ty moje! Gdyby Bóg nie upomniał się o ciebie, nie byłoby ciebie, TAKIEGO i mnie TAK szczęśliwej.

     Życie zwyczajne. Na tym polega jego niezwykłość. Rodzina, jakich miliony. Katolicka, ale Bóg daleki, obcy, stawiający wymagania, karzący. Małe i wielkie niezgodności i problemy rodzinne.

     Marzenie, jak każdego dziecka- dorosnąć. Marzenie dziewczyny- usamodzielnić się jak najprędzej, uwolnić, zmienić w życiu to COŚ, co sprawiało, że było mi źle na tym świecie. To COŚ nie miało żadnych podstaw, nie znało żadnych wartości. Było tylko czymś, co musi się zmienić.

 

Czemu to służy?

 

Zmiana przyszła sama. Zmiana na gorsze. Gorszego nie brałam pod uwagę. To, co było, wydawało mi się najgorsze.

     Uczennica szkoły średniej, lat siedemnaście.

Zmieszanie lekarza nie wróżące nic dobrego. Diagnoza: scleroderma progresive. Dziwne, nic nie mówiące słowa. Nic wielkiego się nie działo. Bóle, zmęczenie, zmiany na skórze. To jeszcze nie tragedia. Nie wiedziałam, co to znaczy, a lekarze zbywali to milczeniem.

     Dowiedziałam się szybko. W ciągu dwóch lat zmiany ogromne. Zaniki mięśni, przykurcze stawów, szczególnie rak i nóg, zmiany na twarzy, bóle, bóle, bóle...Całkowita zależność od innych. Niemożność samodzielnego poruszania się.

     Tak zaczęły się spełniać moje sny o wolności. Nie wiedziałam wtedy, że to jest początek spełniania. Nie wiedziałam nic o wolności. Czekałam na śmierć. Przy takiej progresji w tym wieku, choroba powinna była pokonać mnie dość szybko. Ale nie jest łatwo umrzeć.

     Do Boga, wtedy, jedyna modlitwa: daj mi wytrwać do końca” i „daj mi zrozumienie, żebym żyła”. Cierpienie i, silniejsze od poczucia niesprawiedliwości, poczucie nie rozumienia, domagające się odpowiedzi na pytanie „czemu to służy?! Musi czemuś służyć?!

     Że musi- to była łaska ufności. Nie wiedziałam, że to łaska i że ufność.

     Edukację zakończyłam bez egzaminu dojrzałości. Inny egzamin przyszło mi zdawać, a nie miałam żadnej wiedzy. Znajomi zaczęli zapominać. Rodzina jeszcze bardziej nieposkładana. Pragnienie, już nie ucieczki, zmiany, ale końca. Wizja szpitala i umierania straszyła mnie dniem i nocą. Próby wypełnienia czasu- udane, ale nie załatwiające niczego. LĘK! Jeden wielki, ogromny lęk przed wszystkim.

 

Wypływanie z cierpienia

 

I nagła myśl ( a może nie nagła, tylko rodząca się gdzieś długo, aby się ujawnić?): tylko ja, sama, bez względu na okoliczności, odpowiadam w pełni za swoje życie. Obserwowanie siebie. Dostrzeganie swojej winy. Przyznawanie się do niej i próba zmiany. Trudna, bardzo trudna. Należało zmienić wszystko, nie wiedząc, jak to zrobić.

     Poezja, która już wcześniej mnie przygarniała, teraz stała się pomocą w zobaczeniu świata inaczej. I refleksja- to, co chwyta za serce, wypływa z cierpienia.

     Próba pokonania leku odwagą pisania o sobie, wyrzucania na papier tego, co we mnie. Chyba wtedy po raz pierwszy ZOBACZYŁAM SWÓJ WŁASNY LĘK. 

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024