Być jak sługa.
dodane 2012-08-26 12:00
W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: „Nie mają już wina”. Jezus Jej odpowiedział: „Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Jeszcze nie nadeszła godzina moja”. Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: „Napełnijcie stągwie wodą”. I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: „Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu”. Ci zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem, i nie wiedział, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli, przywołał pana młodego i powiedział do niego: „Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory”. Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie. (J 2,1-11)
Teraz będzie krótko, bo muszę już jechać do szpitala do teścia.
Kiedy jakiś czas temu modliłem się różańcem, tajemnicą światła, oraz dziś słuchając Ewangelii w kościele, przyszła do mnie pewna myśl - takie rozważania nad tym co działo się w podczas wesela w Kanie Galilejskiej. Przeważnie jak rozważamy te słowa, w centrum naszych rozważań stawiamy Maryję, która wstawia się do swoje Syna Jezusa. Prosi go w imieniu ludzi a później poleca sługom wypełnić to co on napisał. Ja jednak, podczas swoich rozważań nie mogłem skoncentrować się na tych dwóch kluczowych postaciach. Za to bez problemu moje myśli biegły w kierunku sług którzy mieli do stągwi nalać wody. Zobaczcie, jakże oni musieli być odważni. Jak bardzo heroicznie się zachowali. Wyobraźmy sobie tę scenę. Zabrakło wina, do sług którzy stali i na pewno zastanawiali się co dalej robić, podchodzi kobieta, dla nich zupełnie zwykła i mówi, żeby zrobili wszystko to co poleci im Jej Syn. Oni, pewnie uradowani, że ma jakieś układy i zaraz kupi trochę wina, i każe je tu przynieść, z chęcią na to przystali. Jej Syn natomiast, dla nich również zwykły człowiek jakich dużo na ulicy, mówi żeby poszli i napełnili stągwie wodą. Wyobraźcie sobie siebie w tej sytuacji, co byście pomyśleli? Jezus przecież nie był wtedy jeszcze znany jako cudotwórca. To był jego pierwszy "masowy" cud.
Ale dobrze, poszli i "napełnili je aż po brzegi", pisze Ewangelista. Jezus natomiast, nie dosypując niczego do środka, nie robiąc na pierwszy rzut oka absolutnie nic nadzwyczajnego, każe im teraz zaczerpnąć i zanieść staroście weselnemu. No tego to już chyba za wiele. Wyobraźcie sobie co wtedy mogli sobie ci słudzy pomyśleć. "No zwariował, przecież starosta nas zabije, albo w najlepszym wypadku wyśmieje przy wszystkich. Będziemy pośmiewiskiem i zostaniemy zrugani, zwolnią nas z pracy". Przecież na chłopski rozum, takie powinno być ich rozumowanie i może było, ale oni na przekór zdrowemu rozsądkowi, zaczerpnęli i zanieśli staroście. Podali mu kielich i... No właśnie, mogę się założyć, że portki im się trzęsły ze strachu. A tu... CUD. Woda w cudowny sposób stała się najlepszym z możliwych win. Czyż to nie jest heroizm? A może słudzy byli w tak beznadziejnej sytuacji, że łapali się brzytwy? Być może tak, ale właśnie to nam pokazuje, że Bóg potrafi znaleźć rozwiązanie nawet z najbardziej beznadziejnej sytuacji.
Przyglądam się dziś szczególnie właśnie tym sługom. Patrzę na nich i to utwierdza mnie w przekonaniu, że i z moim teściem będzie dobrze, mimo że stan jest beznadziejny. Wiem, że Bóg wybrał jego, aby objawić nam Swoją Chwałę. Dlatego z dnia na dzień, na przekór rozumowi, coraz bardziej ufam Panu Bogu i wsłuchuję się w wezwanie Maryi - "zróbcie wszystko cokolwiek wam powie".
Moi rodzice byli ostatnio w Częstochowie. Spotkali tam siostrę zakonną, która dała im obrazek z relikwią świętego wizerunku Matki Bożej Jasnogórskiej. Kazała dotykać nią chorego, ale przede wszystkim z ogromną gorliwością i ufnością się modlić, bo to nie obrazek a modlitwa ma moc uzdrowienia. Obrazek jest tylko wyrazem ufności. Tak czy inaczej, moim rodzicom zapadła w pamięć jedna rzecz. Na odchodne, owa siostra, głosem pełnym pewności, powiedziała moim rodzicom - "On się obudzi, na pewno - tylko trzeba ufać. A jak już się obudzi, to tu wam daje numer do przeora, i od razu dzwońcie". Moi rodzice powiedzieli mi, że siostra uderzyło ich to, że owa siostra nie powiedziała - jeżeli się obudzi, czy jeśli się obudzi - tylko z całą mocą wielkiego przekonania, tak jakby o tym już wiedziała - mówiła że w momencie kiedy się obudzi musimy od razu zadzwonić.
Dziś moje serce pała ogromną miłością ku Matce Najświętszej. I za kardynałem Hlondem, jak i prymasem Wyszyńskim i ja także dziś mówię - "Zwycięstwo, jeżeli przyjdzie, to przyjdzie przez Maryję"