Cuda

On JEST!

dodane 00:26

"A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich." (Łk 6, 19)

Nie będę tu mędrkował, po prostu opiszę to czego byłem świadkiem, albo co więcej – byłem jednym z uczestników. Po tym, czego doświadczyłem w moim, bądź co bądź krótkim życiu, jestem przekonany o istnieniu Boga, o tym, że mnie słyszy i że mimo, iż jestem jednym z iluś tam miliardów ludzi, patrzy na mnie uważnie i poświęca mi swój "czas". Heh... i to mimo, że ja tak często się na niego wypinam.

Zdarzyło się to w czerwcu, lub w lipcu (dokładnie nie pamiętam - wiem że był to miesiąc wakacyjny, ale nie sierpień) 2011 roku. Napełniony ogromnym przekonaniem o mocy Boga, o jego osobowym i autentycznym istnieniu (a otrzymałem takie przekonanie kilka dni wcześniej, biorąc udział w egzorcyzmach - o których też kiedyś tu napiszę), wybrałem się razem z żoną, po pracy odwiedzić teściów. Mieszkają w dość szybko rozwijającej się miejscowości pod Warszawą. Ich sąsiadem jest rodzina. Z wiarą u nich średnio czyli przeciętnie. Matka, synowie (chyba dwóch - w miarę dobrze znam jednego) i kilka córek (2, 3). Ojciec nie żyje od 2 lat. Jeden z tych synów, jest niezwykle pracowity ale i bardzo chorowity. Tego dnia, gdy odwiedziliśmy teściów, dowiedziałem się, że Piotrkowi zagraża amputacja nogi. Dostało się tam zakażenie, noga zaczęła się paskudzić, lekarze mówili nawet coś o gnijącej kości. Nie będę jednak wchodził w diagnozy. Powiem tylko, że byli wszędzie. Wszystkie szpitale w Warszawie i konsultacje poza Warszawą. Dziesiątki lekarzy i zawsze ta sama odpowiedź – „Nie da się, trzeba uciąć”. Pomyślałem wtedy, że jedynym ratunkiem dla niego będzie konsultacja w szpitalu w Otwocku. Słyszałem, że mają tam najlepszy oddział ortopedyczny w regionie, a kto wie czy i nie w Polsce. Poradziłem aby się tam udali i liczyłem na to, że wszystko się jakoś ułoży. Kilka dni później, dowiedziałem się, że lekarze z Otwocka też nie widzą większego sensu leczenia. Nie da się uratować - trzeba ucinać, bo może być gorzej. Poczułem się jak po mocnym prawym sierpowym od Pudzianowskiego. Nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe, że dwudziestoparoletni chłopak może stracić nogę. Piotrek jeździł już wtedy na wózku. Gruby bandaż na stopie i mnóstwo opatrunków na całej nodze, do kolana - to nie wyglądało dobrze. Co mogłem zrobić? - Zrobiło mi się przykro. Pamiętam, że już wtedy do końca dnia się nie odzywałem (to chyba była niedziela). Wieczorem przyszła myśl. Jutro będę pościł - przez kolejny tydzień - do kolejnej niedzieli. Tylko chleb i woda. I modlitwa - codzienne choćby westchnienie do Boga, za Piotra. W ruch poszedł różaniec, koronka i wiele podobnych. Jako że moja praca zmusza mnie do częstego jeżdżenia po Warszawie, trzeciego lub czwartego dnia trafiłem do małego Kościółka, gdzieś w okolicach ulicy Prądzyńskiego. Zobaczyłem że otwarty. Uklęknąłem. Był tam obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Wtedy pierwszy raz od klasy maturalnej, modliłem się z taką żarliwością. Błagałem Boga ze łzami w oczach, aby zachował nogę Piotra. Aby zlitował się nad nim, który i tak w życiu ma pod górę. Autentycznie, ja mężczyzna, słusznej postury z czasami groźną miną, płakałem i modliłem się tylko za niego, prosząc o zdrowie dla niego. Złożyłem też śluby Matce Najświętszej, takie klasyczne, które składa większość osób, czasem świadomie czasem zupełnie bezmyślnie - tzn. pójdę z tym podziękowaniem za ocalenie w którejś z sierpniowych pieszych pielgrzymek na Jasną Górę. Modliłem się tam jeszcze przez chwilę i wróciłem do swoich obowiązków.

Przyszedł czwartek. W mieście w którym mieszkałem, odkąd biskup przysłał tu egzorcystę – działy się rzeczy niezwykłe. Odbywają się też, w każdy drugi czwartek miesiąca, modlitwy o uwolnienie i uzdrowienie. Poszliśmy tam z żoną. Pamiętam, że ogromna część tej mojej modlitwy opierała się na błaganiu o zdrowie dla Piotra. Nawet jak chciałem uczknąć jakiś kawałek Łaski dla siebie, to nie mogłem, bo nie mogłem się wtedy skupić na sobie czy mojej rodzinie. Oddałem więc wszystko Panu Bogu, powiedziałem "niech się dzieje wola Twoja", ale w głębi nie wierzyłem, że to coś da. Nie ufałem, bo chyba wtedy w drobnym ułamku, traktowałem Pana Boga jak postać z filmu SF. Teraz, jak się tak nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że ja w Niego wcale nie wierzyłem. A może inaczej, wierzyłem, ale nie wierzyłem, że ktoś tak potężny, będzie miał czas zająć się mną i moimi problemami, gdy ważą się losy całego świata. Ale miałem też w sobie kawałeczek nadziei. Paradoksalnie wyrażała się ona w zdaniu - "Jeżeli to nie pomoże, to ja się poddaję - już nic nie pomoże" - z taką myślą wróciłem do domu.

Sobota. Wracałem z uczelni. Żona poszła akurat do rodziców, więc i ja, zamiast do domu pojechałem do teściów. Podjeżdżam pod bramę, patrzę i nie wierzę. Po drugiej stronie ulicy, przy bramie stoi Piotrek. Nie siedzi na wózku, nie stoi o kulach - on stał na własnych nogach. Długo nie myśląc, spojrzałem tylko w lusterko, upewniłem się że nich nie jedzie, wybiegłem z samochodu i od razu do Piotrka - "Co się stało?". Odpowiedział, że z nogą już trochę lepiej. Jego mama, która za chwilę do nas dołączyła, powiedziała, że w piątek rano odezwał się do nich jakiś lekarz. Powiedział, że poznał przypadek Piotrka i bardzo chętnie podejmie się leczenia. Powiedział, że nogi nie będzie trzeba ucinać, będzie ją trzeba tylko oczyścić i wstawić w kość protezę. Do dziś, nawet jak piszę te słowa, nie mogę do końca w to uwierzyć. Nie w to, że noga Piotrka dostała drugą szansę, ale w to, że Bóg - Nieskończoność, Doskonałość, Absolut, Początek i Koniec - wysłuchał mojego wołania. W tym roku zamierzam dojść do Częstochowy, podziękować Bogu i Matuli - bo wiem że i Ona gorąco orędowała przed Bogiem w tej intencji. Wiem, że to Ona pośredniczyła. To będzie moja pierwsza pielgrzymka. Nie będę ukrywał, część mnie nie chce iść. Ale jest też ta druga część, która doczekać się już nie może. Mówię wam, żadna prośba nie zostanie bez odpowiedzi. Ale Bóg musi zobaczyć, że to nam zależy.

Od roku, stan nogi Piotrka poprawia się. Co więcej, z tego co się dowiedziałem, noga sama z siebie zaczęła się goić. Ropienie ustaje. Podobno jest nawet szansa na to, żeby noga była sprawna bez protezy kości, ale ta informacja pochodzi od osób trzecich, muszę ją jeszcze potwierdzić u źródła.

Co do modlitwy, to nie wiem co zadziałało. Post, łzy, słowa, nabożeństwo? Może wszystko razem. Nie wiem. Wiem jednak, że Bóg jest dobry i co najważniejsze, po raz kolejny, w ciągu zaledwie kilku miesięcy, namacalnie pokazał mi że JEST!

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024

Ostatnio dodane

Linki