Cuda, Zwykła codzienność
Najcięższe rekolekcje życia. Pomiędzy snem a jawą.
dodane 2012-08-22 00:12
Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się! (Ap. 3, 19)
Właśnie dziś kończę swój tegoroczny wakacyjny urlop. Od jutra znów wracam do pracy. W tym roku jednak nie wypocząłem. Bóg miał dla mnie i moich bliskich inny plan. Te dwa tygodnie na urlopie to najdłuższe i najcięższe rekolekcje w moim życiu - wciąż trwają. Ich przyczyną, czego nigdy bym się nie spodziewał, jest mój teść. Nie pisałem tu tak długo, ponieważ do dziś nie mogłem znaleźć na to czasu – Bóg tak bardzo nas doświadczył. Ale zacznijmy od początku.
Razem z żoną, mieliśmy w tym roku wziąć udział w pielgrzymce. Powód opisałem w pierwszym poście, chodziło oczywiście o dziękczynienie za uzdrowienie mojego kolegi. Udało nam się przejść zaledwie 50, może 60 km. Drugiego dnia, a było to święto Przemienienia Pańskiego, na którymś z postojów odpieram telefon, w słuchawce głos żony mojego szwagra oznajmia - „Tata miał zawał, jest w ciężkim stanie w szpitalu”. Nie myśląc długo, zakończyliśmy nasze pielgrzymowanie, prosząc tylko innych braci i siostry o modlitwę. Bóg chciał, że akurat dalsza rodzina mojej żony dołączyła tego dnia do pielgrzymki. Jako, że brali w niej udział również z małymi dziećmi, postanowili na wszelki wypadek wziąć samochód. To oni podrzucili nas do Warszawy do szpitala. Przez całą drogę gorąco się modliliśmy, ale to był dopiero początek.
Po przyjeździe do szpitala, udaliśmy się szybko na oddział gdzie mój teść przebywał. Była tam już teściowa. Czekaliśmy na pierwsze informacje. W tym czasie dowiedzieliśmy się, jak to się stało. Tata pracował w upał i zasłabł. Mama (teściowa) reanimowała go ponad pół godziny zanim przyjechała karetka. Niestety, lekarz który do nas wyszedł, już w pierwszym zdaniu podciął nam skrzydła. „Pani mąż jest w bardzo złym stanie. Przywróciliśmy krążenie, oddycha ale jego mózg nie pracuje. Oceniliśmy go na 3 w skali Glasgow” - powiedziała pani doktor. Później przeczytaliśmy że 3 w skali Glasgow to najniższa możliwa ocena, oznacza śmierć mózgu. Niewiele myśląc, pierwszą naszą reakcją było zamówienie za tatę mszy w szpitalnej kaplicy. Tata został namaszczony i rozgrzeszony. Wiem, że nasze myśli nie potrafiły tego ogarnąć, ale wtedy zaczęliśmy się żarliwie modlić. Najpierw w domu, z całą rodziną bliższą i dalszą. Różaniec za różańcem, koronka za koronką. I do tego łzy, płacz i ciągle stawanie w prawdzie i słowa otuchy, które otuchy nie przynosiły. Ale się nie poddawaliśmy, choć czuliśmy się, jakby ktoś przywalił nam ciężkim przedmiotem w głowę – tak byliśmy odurzeni.
Drugi dzień to drobny przełom. Zanim pojechaliśmy do szpitala, najpierw razem z żoną, jej mamą i braćmi udaliśmy się na adorację. Na tej to adoracji poczułem wewnętrzną potrzebne wołania do Boga ale za wstawiennictwem św. Judy Tadeusza. Powiedziałem o tym gdy już mieliśmy wracać do domu. Zmieniliśmy jednak kierunek i w kilka chwil znaleźliśmy się w kościele św. Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu. Tam znajduje się ołtarz poświęcony Najświętszemu Sercu Jezusa, św. Antoniemu i właśnie św. Judzie Tadeuszowie. To miejsce przykuwa uwagę, bo barierki i boczne ściany, całe pokryte są tabliczkami na których ludzie spisywali swoje beznadziejne historie z których wybawił ich właśnie św. Juda Tadeusz. Rozpoczęliśmy naszą modlitwę za wstawiennictwem tego świętego – była to nowenna do niego, ale nie ta, którą często można spotkać w kościołach, która jest swoistym łańcuszkiem, mówiąca że jak się jej nie skopiuje to się nie spełni. U nas żadna magia, łańcuszki czy zabobony nie wchodzą w grę. To była normalna nowenna. Wyszliśmy z założenia, że jeżeli Bóg nas wysłucha to dobrze, jeżeli nie – to widocznie inna jest jego wola i z nią też trzeba się pogodzić. I tak trwaliśmy na modlitwie kolejne dni. Jak była możliwość, to zajeżdżaliśmy na adorację, później na modlitwę przed ołtarzem św. Judy Tadeusza. Dopiero później odwiedzaliśmy szpital i walczyliśmy o tatę. Wcześniej i tak by się nie udało, bo widzenia były możliwe dopiero od 14.
Mój teść nie jest osobą przesadnie religijną. Do kościoła chodził co niedzielę, ale był/jest też bardzo... mówiąc delikatnie – krytyczny wobec księży. Nie do końca poważnie traktował pobożność swojej żony. Moja teściowa, kilka tygodni temu, gdy była z nim na wyjeździe w Medjugorie, modliła się o jego przemianę. Jak to później mówiła – chciała żeby „on w końcu na tych księży i na Kościół tak nie gadał.” Jej prośba została wysłuchana w święto Przemienienia Pańskiego. Bóg wtedy zechciał zacząć przemianę jego i naszą.
Przez kolejne 9 dni, trwała gorąca modlitwa za wstawiennictwem św. Judy. Później rozpoczęliśmy kolejne nowenny. Do Miłosierdzia Bożego i Boga Ojca. Nie rezygnowaliśmy z różańców i koronek. Do tego „słaliśmy” telegramy do św. Józefa. Codziennie też odprawiała się msza za tatę. Przyjmowaliśmy w jego intencji komunię – i tak jest do dziś. Teść kiedyś był na pielgrzymce. To spowodowało, że ta pielgrzymka teraz modliła się za niego. Udało mi się uprosić modlitwę w jeszcze innej pielgrzymce. Msze święte za niego odprawiały się w różnych częściach kraju. Modliły i modlą się za niego siostry zakonne z kilku zgromadzeń. „Bombardowaliśmy” Pana Boga z różnych stron. Błagaliśmy o zdrowie i przepraszaliśmy za grzechy nasze i jego, bo on sam przepraszać nie mógł. Ale przez 9 dni lekarze, dzień w dzień mówili że sprawa jest beznadziejna, że nawet jeżeli z tego wyjdzie to i tak albo długo nie pożyje, albo będzie żył jak „roślina”. Przez 9 dni nie zrobiono mu żadnego badania neurologicznego, bo nie było neurologa, ale także z racji wybudzania ze śpiączki farmakologicznej nie można było tego badania przeprowadzić.
8 dnia nowenny do św. Judy Tadeusza, poszliśmy na rozmowę z ordynatorem, gdzie na piśmie stwierdziliśmy, że tata nie życzył sobie nigdy, aby pobrano od niego organy do przeszczepu. Prawo w tym przypadku działa na niekorzyść pacjenta leczącego się, ponieważ lekarze mogą bez zgody rodziny pobierać organy, chyba że zawczasu pacjent sam zastrzegł w specjalnej centrali, że nie chce aby jego narządy zostały pobrane. My znaleźliśmy jeszcze furtkę, a mianowicie, że dwóch świadków na piśmie, deklaruje że pacjent na to nigdy się nie zgadzał. Nie wiem na ile to podziałało, a na ile zadziałał sam św. Juda Tadeusz ale 9 dnia nowenny, po pielgrzymkach do cudownego obrazu do Osuchowej, po wielogodzinnych modlitwach, po wielu mszach – w Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny – przyjechaliśmy do szpitala i dowiedzieliśmy się że tacie zrobili tomografię mózgu która wykazała obrzęk więc natychmiast podano leki przeciwko obrzękowi. Zaczęła z niego schodzić woda. Bardzo spuchnięta prawa ręka, wracała do normalnych rozmiarów. Niedługo potem, podczas kolejnego badania (EEG), wykryto u niego zaniżone fale mózgowe a także stwierdzono, że jego ciało reaguje na ból. Jeden z lekarzy przyznał, że w żadnym wypadku nie można tu mówić o śmierci mózgu. W 9 dni sprawa z beznadziejnej zrobiła się pełna nadziei.
Obecnie teść przebywa wciąż na oddziale intensywnej terapii. Jego ciało niszczeje. Pojawiły się odleżyny i martwica pięty. To już ponad 2 tygodnie. W tym czasie w przełyku i płucach zaczął tworzyć się grzyb. Doszło do tego zapalenie płuc. Stan jest naprawdę ciężki a lekarze rozkładają ręce. Tata co jakiś czas daje nam jednak jakieś znaki. A to pojawi się łza, a to grymas bólu, a to ulga i ukojenie. Jednak lekarze wciąż powtarzają, że raczej nie ma szans na nic więcej. Najgroźniejsze na razie dla niego jest zapalenie płuc. Tata strasznie cierpi – to widać. Do tego jest zawieszony gdzieś pomiędzy snem a jawą. Ale ja czuję się jakość bardzo spokojnie – nie wiem na ile to kojące działanie Boga a na ile fakt, że nie jest moim rodzonym ojcem.
Od samego początku, tej całej sprawie towarzyszą nam również sny. Jeszcze przed tym zdarzeniem mojej żonie śnił się wypadek w którym brała udział jej mama. Wyszła z niego, ale miała pokiereszowane nogi. Już na jawie, poprosiła nas o modlitwę przebłagalną za grzechy aby uśmierzyć gniew Boży. Wtedy nie podchodziłem do jej prośby jakoś szczególnie serio – ale się pomodliłem.
Później - było to chyba drugiego dnia po tym zdarzeniu - jednemu z moich szwagrów przyśnił się właśnie tata. Szwagrowi wypadały zęby a tata powiedział do niego - „Ale miałem szczęście, że z tej kostnicy uciekłem. W ostatniej chwili”.
Dwóm siostrom mojej teściowej i mnie przyśnił się, jak siedzi na łóżku szpitalnym i dochodzi do siebie, ale jest już świadomy. Dziś jedna z sióstr powiedziała, że we śnie mój teść powiedział jej, że wyzdrowiał dzięki ciotce, bo to ona się za nim wstawiła. Ciocia Hania umarła kilka lat temu. Teść i teściowa opiekowali się nią aż do śmierci. Nie odeszła z tego świata nie przygotowana, a jej przejściu na tamten świat towarzyszyła Koronka do Miłosierdzia Bożego.
Nie wiem, może to tylko moje czcze życzenia. Może to płonne nadzieje, ale mocno wierzę w to że Bóg wysłucha, o ile już nie wysłuchał naszych modlitw. Wróci nam tatę. Wiem też, że jeżeli by się tak stało – to wiele rzeczy się zmieni. Przez te 2 tygodnie, zacząłem patrzeć na Boga zupełnie inaczej. Zacząłem Go w końcu kontemplować. Zacząłem o nim rozmyślać. Zacząłem nim żyć. Co więcej, pierwszy raz od niepamiętnych czasów, spotykamy się wieczorem całą najbliższą rodziną na modlitwie. Wiem też, że gdyby Bóg wrócił nam naszego tatę, to on też będzie inny i nigdy nie powie już złego słowa na Kościół Boży. Na pewno my jako rodzina do tego nie dopuścimy.
Teraz jednak, cały czas trwa walka o niego. Drogi czytelniku, jeżeli doczytałeś ten wpis do końca, proszę cię, pomódl się lub choćby westchnij za naszym mężem, tatą, teściem, dziadkiem – Jurkiem – do Boga, który wszystko może.
Chwała Panu!