Wiara
Moja historia
dodane 2008-07-18 20:44
Sam nie wiem czy to dobry pomysł pisać o nawracaniu akurat na blogu, ale już jakiś czas mam w sercu pragnienie podzielenia się moją historią.
Zacznę od mojego dzieciństwa. Otóż urodziłem się w rodzinie wierzącej, ale jak dziś patrzę to wydaje mi sie ze trochę zagubionej, której brakowało przewodnika. Odkąd pamiętam modliliśmy sie całą rodziną, a rodzice czytali nam (póki sami nie nauczyliśmy się) ciekawe książki w tym Pismo Święte i żywoty świętych. Sielankowo nie było, pojawiały sie kłótnie, problemy i wątpliwości, ale zawsze udawało się je przedyskutować i rozwiązać.
W rodzinie rodziła sie moja wiara. W 3 klasie podstawówki zostałem ministrantem, lubiłem służyć przy ołtarzu, choć czasami bardzo się stresowałem staniem przy ołtarzu i często nie chciało mi się chodzić na wyznaczone msze. Z dzieciństwa pamiętam jeszcze, że lubiłem chodzić na adorację Najświętszego Sakramentu i pokój w sercu jaki wtedy sie we mnie rodził, oraz modlitwę na różańcu. Byłem dość wrażliwym dzieckiem i różaniec był dla mnie też sposobem pozbycie się strachu i negatywnych emocji.
Potem przyszedł czas buntu, jak każdy nastolatek uważałem że wiele rzeczy wiem lepiej niż inni. . Nie był to bunt, który by odrzucał wszystko wokół, ale taki który budował sobie swoją wizję świata i własnych możliwości . Zacząłem sobie budować jakbym to dziś określił "własną lepiankę". W związku z tym buntem zostałem zniewolony(zniewoliłem się) popadając w nałogi. Na zewnątrz wszystko wyglądało dobrze, chodziłem co niedziele, a czasami też w tygodniu na mszę świętą, chodziłem na oazę. Problem miałem "jedynie" z regularną modlitwą. Wewnątrz czułem pustkę, zagubienie, czegoś mi brakowało.
Myślałem, że dużo sie zmieni gdy pójdę do katolickiego LO, że trafie tam na kogoś kto mnie poprowadzi. Lecz nic takiego sie nie stało, moje życie wyglądało tak samo. Jeszcze pod koniec podstawówki trafiła w moje ręce książka " Jak pracować nad swoim charakterem?" Wzbudziła ona we mnie duże pragnienie zmian i pracy nad sobą, ale patrząc z perspektywy czasu widzę że nie całkiem ją zrozumiałem. Starałem się być perfekcjonistą w złego tego słowa znaczeniu. Budowałem poczucie własnej wartości na tym co robiłem i jak mi to wychodziło, a nie na tym kim jestem i że jestem jako boże stworzenie niepowtarzalny. Jak to jest do przewidzenia dużo rzeczy mi nie wychodziło, zaczęły sie kolejne i kolejne porażki. A ja stawałem sie coraz bardziej zamknięty, więc czułem sie samotny, porzucony.
Potem przyszedł czas studiów, nowe miejsce, nowi ludzie, daleko od domu, człowiekowi trudno jest się zaaklimatyzować, ale jednocześnie cieszy się z pierwszych przejawów samodzielności. Ciągle jednak czegoś szukałem. Przyszedł koniec I roku studiów, kwiecień, umiera Jan Paweł II. Jestem w Krakowie wiec mogę obserwować reakcje ludzi na jego śmierć. Jest to dla mnie ogromne świadectwo MIŁOŚCI. Moje serce drgnęło. Na drugim roku studiów przeprowadziłem się i poznałem fajnych ludzi, którzy pomagają mi zmienić moje patrzenie na świat i Boga.
Przyszedł maj, pielgrzymka Benedykta XVI do Polski. Jego słowa budowaniu na Jezusie jako skale, poruszają mną i inspirują do zapisania się na jakieś rekolekcje. Duch Święty sprawia, że trafiłem akurat na rekolekcje ignacjańskie.
We wrześniu przyjechałem do Zakopanego na fundament. Spotkałem tam bardzo mądrego kierownika duchowego, który pokazał mi kierunek drogi do Boga, nauczył patrzenia na Jezusa jako Przyjaciela i wskazał na Boga jako bliskiego Ojca. Czas tych rekolekcji był dla mnie szansą na lepsze poznanie siebie ale przede wszystkim doświadczeniem i poznaniem Miłości. Wcześniej o tego typu rekolekcjach nie słyszałem zbyt dużo i chyba dzięki mojej nieświadomości odważyłem się i tam pojechałem. Milczenie które w czasie rekolekcji obowiązuje nie sprawiało mi jakiś większych trudności bo i wśród znajomych ludzi jestem osobą małomówną. Poza tym wyciszeniu i kontemplacji sprzyja tam położenie ośrodka rekolekcyjnego z pięknym widokiem na Tatry.
Wróciłem do domu pełen zapału i chęci działania. Próbowałem bardziej zaangażować się w działalność grupy młodzieżowej w mojej parafii, zacząłem chodzić na spotkania duszpasterstwa akademickiego, zaangażowałem się swoje studia i życie studenckie. Był to czas szczególnego poczucia działania łaski bożej we i wokół mnie. W duszpasterstwie trafiłem na konferencje ojca którego słowa trafiały prosto do mojego serca, mówiły o tym co akurat przeżywałem, poczuciu męskości, dzikim sercu. Wszystko szło z górki, wydawało mi się że problemy znikły albo są gdzieś daleko, a ja wiem już prawie wszystko.
Pełen optymizmu i chęci doświadczenia tego co rok wcześniej pojechałem na kolejny tydzień rekolekcji. Były one jednak całkiem inne. Czas którego dziś jeszcze nie potrafię nazwać. Dla mnie był to okres zamknięcia się czegoś ale także pójścia dalej w wyznaczonym kierunku. Po powrocie zaczęły sie schody, dawne problemy i upadki, ale w sercu pozostała pamięć o tym co działo się przez ostatni rok. Pamięć o tym i pragnienie powrotu i pójścia dalej powoduje, że walczę i powstaję gdy upadam.
Moja droga do Boga jest w dużej mierze efektem zmagania się z moją słabością, częstymi upadkami, grzechem. Patrząc z perspektywy widzę że z każdej słabości Bóg potrafi wyprowadzić dobro. Świadectw takich jak moje jest wiele, może czytając je jakaś osoba odnajdzie w nim kawałek siebie, a przez to odnajdzie swoją drogę do Ojca.