teologicznie - do wszystkich :)
jak robić Pana Boga za błozna...
dodane 2008-07-16 23:12
Mam doskonały przepis. Z życia wzięty.
Moja znajoma wychodzi za mąż. Jak to zwykle bywa - poszli spisać protokół. Niejako "przy okazji" znajoma pyta wikarego o panujące w parafii zwyczaje dotyczące strojenia kościoła. Bo oni już mają taką firmę, która się zajmuje całym przygotowaniem całego ślubu - od cateringu poczynając, poprzez wystrój kościoła, a na etykietkach na butelkach kończąc. Wikary mówi, że owszem, mogą oni się tym zająć. Na co moja znajoma, że ona oprócz bukietów z żywych kwiatów przy ołtarzu i w ogóle, to chciałaby jeszcze, żeby wzdłuż ławek stały wazony z kwiatami, ale sztucznymi (kościół jest spory, taki szpaler dość drogo by wyszedł, podobno). A wikary powiedział, że jest taki przepis, że nie wolno sztucznych kwiatów i koniec.
I tak się zaczyna cała historia...
Oczywiście do kogo się zwrócić, gdy ten niedobry, złośliwy wikary wymyśla jakieś bzdurne zakazy? Do teologa, a owszem ;) I tak wylądowali u mnie. Na szczęście pośrednio, bo telefonicznie. Obiecałam zająć się sprawą, to znaczy dowiedzieć się, czy wikary miał rację, bo przecież "pani florystka mówiła, że stroiła tak wiele kościołów i nikt nigdy nie miał nic przeciwko"...
Ech... KPK milczy, OWMR mówi jedynie o kwiatach przy ołtarzu.... Mnie jednak kołacze po głowie zdanie liturgisty z zeszłego semestru - "Bogu dajemy to, co najlepsze. Prawdziwe kwiaty, a nie sztuczne, prawdziwe - spalające się! - świece, a nie takie z wkładem. Świeca jest po to, żeby się spalała." Wtedy zapamiętałam to zdanie z całkiem innych przyczyn, teraz okazało się, że znów się przydaje...
Teraz - dla pewności - męczę o to najpierw znajomego wikarego. Owszem, jest okólnik duszpasterski mówiący o tym, że w wystroju kościoła powinno się stosować wyłącznie kwiaty żywe, a nie sztuczne. Jednak z zastosowaniem się do tego bywa różnie... No i nie dotrzesz do tego dokumentu, bo był on jedynie rozsyłany po parafiach, do wglądu kapłanów.
Ok, jeden problem rozwiązany. Wyrasta jednak większy - jak im to powiedzieć?
Wiem, że dekoracja kościoła w dzień ślubu to rzecz n-rzędna (nawet nie wiem, jak bardzo odległa od tych pierwszorzędnych... ) . A jeśli już się o nią troszczy, to z szacunku dla Gospodarza (i nie myślę o proboszczu... ). Że wtedy nie fotograf, kamerzysta, piękny kościół, limuzyna czy zabawa na dwa dni dla 200 osób są najważniejsze, ale to, co staje się między nią a nim. I że to wszystko dzieje się z Bogiem.
Jak im to powiedzieć, jak dwa lata temu wzięli ślub cywilny, razem mieszkają i przez ten czas pracowali tylko po to, żeby ten ślub mógł być tak wystawny i pełen przepychu, żeby na filmie ładnie wyglądało...
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że ja wiem, co oni chcieliby usłyszeć. Nie po to, żeby poznać prawdę, ale żeby uspokoić sumienie... I że chcieliby to usłyszeć ode mnie. A ja im tego po prostu powiedzieć nie mogę.
I zaś bydzie, że kościół to wredna instytucja, bo nie pozwala im robić tak, jak chcą, a oni przecież robią dobrze. Płacą, to mogą wymagać, prawda?
I jak im mówić o Bogu, który jest Miłością, gdy oni mylą miłość z czymś całkiem innym? Jak tłumaczyć, że przecież wystarczy trochę pomyśleć, żeby zobaczyć, jak bezsensowne jest to, co robią...
Ok, już się nauczyłam, że zmuszanie ludzi do myślenia nie ma sensu. Jak nie chcą, to nie zaczną. A nie zachcą, bo nie myślą, że warto. I koło się zamyka.
Ech, czasami mam ochotę zacząć układać stosy... a podstawową winą byłaby bezmyślność!. I głupota!