Chrześcijanie, gdzie jesteście?
dodane 2010-08-15 15:21
Mnóstwo ludzi - święta, uroczystości, pielgrzymki, czuwania, procesje. Każdego roku. Tyle lat. Tylu ochrzczonych, bierzmowanych. Tłumy. W święta czasem trudno znaleźć miejsce w kościele.
A wspólnoty? Ilu zaangażowanych w życie Kościoła poznałam w ciągu 5 lat mieszkania w Olsztynie? Z różnych ruchów, stowarzyszeń, na przeróżnych wyjazdach w Polsce i poza nią? Aż żałuję, że nie prowadziłam listy...
Gdzie jesteście?
Im dalej od kościoła, tym trudniej o chrześcijanina. Tego, który nie boi się powiedzieć, że wierzy w Boga i Bogu, że ufa. Tego, który żyje Ewangelią.
Nawet w kościele rzadko można usłyszeć, że ktoś przyszedł tam ze względu na Boga. Ilu pamięta, wychodząc z kościoła po Mszy św (czy raczej szybko wybiegając) - o czym były czytania? Co Bóg do nich powiedział? Ilu w ogóle się zastanawia, po co tam jest? Czym jest Msza św.?
Wychodzę spośród świątecznego tłumu - i mam problem z zauważaniem chrześcijan. Poważnie. Dobrze się chowają.
Idę do gabinetu lekarskiego i gdy odmawiam lekarzowi np. przyjmowania środków antykoncepcyjnych, bo jestem katoliczką - robi wielkie oczy, jakbym twierdziła, że przyleciałam z Księżyca. Czy jestem w klubie na imprezie, autobusie, w parku, na koncercie, w pracy - to przyznanie się do wiary to jak przyznanie się do bycia przedstawicielem innego gatunku.
A ci ludzie, których mijam codziennie, przyjdą prosić o chrzest dziecka, przyjdą z koszyczkiem wielkanocnym, w niedzielę staną w kącie kościoła...I podpiszą deklarację - tak, jestem katolikiem. Chociaż niewiele wiem, co to znaczy. Ale księża są źli, oszukują i kradną. Jestem katolikiem - ale to moja prywatna sprawa, Bogu nic do mojego życia. Hmm, trochę jakbym twierdziła, że jestem Polką, wiem mniej więcej, gdzie Polska leży, ale co mnie obchodzi jej historią, kultura, to, co się w niej dzieje. Czasem powieszę flagę, znam hymn. Wystarczy.
Czasem zadaję sobie pytanie - może sama za mało i za rzadko przyznaję się do wartości ważnych dla mnie? Może też uwierzyłam, że to moja prywatna sprawa? Ale nie mogę milczeć. Jeśli kochasz kogoś, jesteś z kimś w relacji, nie da się zatrzymać tego dla siebie, zamknąć w szufladzie. To jest ważne. ba! to jest część Ciebie.
Szymon Hołownia powiedział, że chrześcijanin to ten, kto odważnie wchodzi w ten świat, nie boi się, bo ufa Bogu - wie, że Bóg będzie go prowadził, że nie zostawi. Chrześcijanin zna Boga i niesie Jego miłość innym.
Czy nasza codzienność nie może być drogą do Boga? Znajomy pijar powiedział mi kiedyś, że jego drogą do Boga są dzieci, które uczy w szkole. Kocha Boga w dzieciach. Piękne. Uczynić to, co robimy - drogą do Boga, kochać Jego miłością tych, z którymi pracujemy. Po ludzku - cholernie trudne. Ale On wszystko może, będzie kochał przez nas, jeśli my zechcemy, jeśli będziemy o to prosić. On nauczy nas kochać.
Gdyby wszyscy, którzy w jakiś sposób zetknęli się ze wspólnotą Kościoła żyli ewangelią - ten kraj byłby krainą mlekiem i miodem płynącą. A chrześcijanie milczą. A przecież życie z Bogiem to nie tylko 45 min. w niedzielę bądź wielkie święta, to całe życie. Gdziekolwiek jestem. Nawet jeśli dostaję za przyznanie się do Boga po głowie (a sama nie raz dostałam).
Gdy w tygodniu jestem na Mszy św., zwłaszcza wcześnie rano - mogę modlić się za tych, z którymi tego dnia się spotkam. Mogę modlić się na spacerze.
I jestem podbudowana - gdy jadąc autobusem, widzę chłopaka, który modli się na różańcu, ale chowa go tak, by nikt nie widział. Jestem pobudowana, gdy ktoś świeżo po nawróceniu pyta z zachwytem o wszystko - Mszę św., treść Pisma św. Gdy dziecko z wiarą mówi: Pan Bóg zawsze jest ze mną. To oni mnie uczą.
Czy kochać Boga to wstyd?