Sierciuchy, Wilkor
Kudłata kotwica
dodane 2015-09-20 17:44
i moje zdolności reklamowe.
Kiedy przeprowadziliśmy się do nowego domu mieliśmy mieszane uczucia. Z jednej strony to wielka radość, która trwa do tej pory. Swój dach nad głową, nasze własne zasady, reguły i problemy. Duży koszt samodzielności, szczególnie przy trójce dzieci. Z drugiej strony łudziliśmy się, że mamy w sobie gotowość do przemieszczeń, że gdyby Bóg chciał od nas wyjścia z "ziemi egipskiej" to jesteśmy przepasani, z zawiązanymi sandałami i z włócznią w ręku. Ale z dnia na dzień docierało do nas, że nie jesteśmy. Że ten dom, ten ogródek dają nam poczucie zakorzenienia i ze z dnia na dzień te korzenie zapuszczamy głębiej. I tak naprawdę to przestaliśmy się łudzić w chwili, gdy na podwórko sprowadziliśmy małą, czarno brązową, zębatą kulkę.
Niedawno założyłem sobie konto w międzynarodowej kartotece danych osobowych na F i dzięki temu udało mi się odświezyć kontakt ze znajomymi, którzy kilka lat temu wyjechali do Australii. Wymieniliśmy się wiadomościami i okazało się że kończą budowę domu. Dodatkowo wspomnieli, że myslą o psie, szczególnie, że widzieli mój filmik na którym Wilkor pomaga we wnoszeniu drewna na podwórko. W rozmowie wskazałem wszystkie niedogodności związane z posiadaniem psa, szczególnie dużego. Mówiłem o zniszczonym ogrodzie, zabrudzonym samochodzie i trudnościach w planowaniu wakacji. Na koniec mojego wywodu kolega powiedział:
"OK przekonałeś mnie, chyba jednak weźmiemy psa!"
...
A ja wyciągnąłem z tej rozmowy jeszcze inny wniosek. Oni już nie zamierzają wracać...