Noc Wszystkich Świętych
dodane 2016-11-02 00:21
"Woda w naczyniu błyszczy, woda w morzu jest ciemna. Małe prawdy wyrażają się jasnymi słowami. Wielkim towarzyszy wielka cisza." Rabindranath Tagore
Zaduszki...Czas odwiedzania grobów, palenia zniczy, poczucia wspólnoty z tysiącami innych ludzi przemierzającymi utarte cmentarne szlaki. Magiczne chwile kojarzące się z wszechogarniającym zapachem wosku, chłodem który jeszcze bardziej pozwala cieszyć się z ciepła parującej herbaty, którą wypije się wieczorem z rodziną. Czas korków na drogach, sprzedawców pod cmentarnymi bramami oferujących znicze, zapałki, wieńce, ale też diabelskie rogi, plastikowe dynie i inne pozostałości po Haloween. Może uda się je jakoś „wcisnąć” znudzonemu dziecku, które nie rozumie, że tam za płotem „wiecznym snem” śpi dziadek bo jeszcze nie wie czym jest śmierć? Dzień, który ma większy sens wtedy, gdy spędza się go wspólnie z innymi żyjącymi- jak ciepły szal otula nas wówczas poczucie bliskości i wspólnoty rozwiewające samotność i chłód- ten nie związany z listopadową temperaturą…
Z zaduszną nocą jest już inaczej. Samotność nie odbiera jej sensu. Noc to czas na refleksje, podróż w przeszłość, w której ci, których groby dziś odwiedzaliśmy, za których się modliliśmy i którym paliliśmy znicze, śmieją się, żartują, żyją na tyle, na ile pozwala nam pamięć i wyobraźnia.
Na granicy nocy i dnia, idąc na cmentarz przechodziłam dziś obok domu babci. Światło jak zwykle się nie paliło. Od pięciu lat w tych oknach jest ciemno. Usiadłam na ławce pod klatką i patrząc w górę wyobraziłam sobie, że wchodzę jak gdyby nigdy nic na trzecie piętro i ona tam jest. Po paru dzwonkach otwiera mi drzwi mówiąc, że ma bardzo dużo pracy, ale cieszy się, że przyszłam. Od progu uderza we mnie zapach naftaliny, rosołu i czegoś nieokreślonego, czym pachną chyba wszystkie babcie świata. Zdejmując czapkę kątem oka widzę jak się krząta. Każe mi usiąść. Daję jej kilka cukierków kupionych po drodze z myślą o niej. Są wygniecione, bo niosłam je w kieszeni. Babci na widok "słodziutkiego" zawsze robią się z radości okrągłe oczy i śmiesznie wtedy wygląda. Widzę, że jest „strasznie zajęta”- robi porządek w reklamówkach, tzn. składa je i segreguje: te lepsze, całe, z nieurwanymi rączkami wkłada do worka przy koszu na śmieci, a te gorsze z jakimś felerem, małą dziurą, do szuflady. Tłumaczy przy tym, że przydadzą się do grochu dla gołębi, ziemniaków albo dla nielubianego sąsiada gdy przyjdzie pożyczyć jakąś torbę („ Nie dam mu dobrego woreczka, on jest wścibski i tydzień temu mi się nie ukłonił”) Nie krytykuję takiego zachowania. Babcia wie, że „w tym temacie” może mi zaufać. Zresztą znam wszystkie jej skrytki z rzeczami, które człowiek żyjący tym co jest „tu i teraz” i tak by wyrzucił. Tak więc w otchłaniach babcinych komód tkwią połamane czarne płyty, kubki bez uszek, poszczerbione muszelki z wakacji. Z płyt nie da się posłuchać już muzyki, ale chyba przywołują miłe wspomnienia, bo babcia często siada i opowiada, machając mi przed nosem kawałkiem czarnego winylu, że „przy tym” tańczyła z dziadkiem na balu oficera, a „przy tamtym” bawiła się na wczasach w Szklarskiej Porębie. Zresztą to nie jedyne skarby. Ma wiele skarpetek nie od pary trzymanych na wszelki wypadek, gdy „druga się znajdzie”. Te skarpetki jednak przydają się, bo babci nie zależy, aby na dwóch stopach mieć takie same. Gdzieś wyłaniają sie dokumenty pokryte kurzem z czasów, kiedy pracowała jako maszynistka w zakładach mięsnych i które stanowią jeden z większych powodów do chluby. Rodzina kierując się troską o jej bezpieczeństwo tłumaczy, że są siedliskiem roztoczy i dawno temu straciły ważność, bo zakładów mięsnych już dawno nie ma, ba, nawet budynków po nich już nie ma! Rozebrane cegła po cegle straszą resztkami ścian na wielkim, ogrodzonym i zarośniętym placu przy Szosie Lubickiej. Babcia mówi, że to nieistotne. Jest dumna ze swojej pracy i często o niej opowiada, wertując stare kartki w tumanach kurzu. Patrząc na te wszystkie niedomykające się szuflady zapchane starzyzną wiem, że nie trzyma tego, bo cierpi na manię zbieractwa, tylko dlatego, by móc namacalnie dotknąć wspomnień. Kawałek czarnego plastiku, papier, potłuczona filiżanka zabijają samotność i przywołują najpiękniejsze chwile sprzed lat. Babcia żyje tym co było wczoraj.
Po porządkach ma wreszcie czas na rozmowę i herbatę. Siadamy przed telewizorem na czerwonych fotelach. Tzn. siadam, a ona jest w trzech miejscach jednocześnie. Biegnie do drugiego pokoju po sweterek dla mnie, bo zauważyła, że mi zimno, potem z tym sweterkiem pod pachą w kuchni obiera dla mnie jabłko odkrajając, to co w nim zgniło i spleśniało. Kładzie je przede mną na talerzyku zapewniając o tym, że nic mi po nim nie będzie, bo „wszystko to, co trujące” wylądowało w koszu na śmieci. Mówi, że w czasach wojny dzieci pobiłyby się o takie jabłko. Z mieszanymi uczuciami zjadam je, bo widzę jak się cieszy, że może mnie poczęstować „papierówką”. Przychodzi z herbatą i małym spodeczkiem od filiżanki, na którym leżą cztery „krówki”, które jej dziś dałam. Babcia jest tak wychowana, że zawsze częstuje podarowanym jedzeniem. Włącza telewizor i czeka na pięćset któryś odcinek telenoweli, wyciągając przy tej okazji koperty z rachunkami za telewizor, telefon. Opowiadając mi serial od początku jego nadawania prosi jednocześnie o przeczytanie dat ostatecznych opłat na kwitkach, bo gdzieś zgubiła okulary. Za tą prośbę o pomoc przeprasza zażenowana faktem, że nie radzi sobie tak dobrze jak kiedyś. Tłumaczy, że „oczy już nie te i pamięć nie ta” Dzwoni telefon- to koleżanka z kościoła. Po piętnastu minutach rozmowy wraca do mnie na fotel. Cieszy się, że pani Basia o niej nie zapomniała. Mówię jej, że już późno i muszę wracać do siebie. Dla niej te słowa brzmią jak wyzwanie. Zaczyna się co najmniej półgodzinny proces wciskania we mnie jedzenia, które niedojedzone i tak wynoszę od niej w najlepszej reklamówce jaką ma- w solidnym płóciennym worku za całe pięć złotych...Moja Babcia...Musi mnie bardzo kochać... Wstaję i pospiesznie żegnając się mówię, że "Wpadnę dopiero za tydzień, bo mam mnóstwo Ważnych Spraw do załatwienia, będę, przyjdę...póżniej...obiecuję." Próbuję zaczarować czas słowami zamieniając jutro w dziś. Jego nie można jednak zaczarować. W swojej nieprzewidywalności powołuję się w myślach na tygodnie, miesiące, lata, gdy dla siebie będziemy. Wypijam łyk zimnej herbaty, daję buziaka i wychodzę.
....Zimnej herbaty…zimno… Chłód przywołuje mnie do rzeczywistości. Rozcieram zmarznięte dłonie, otwieram oczy. Widok martwych, ciemnych okien brutalnie sprowadza mnie do „tu i teraz”. Siedzę na ławce pod jej domem. Zapadła już noc. Z oddali dochodzi do mnie wycie psa, obok mnie przelatuje poruszany listopadowym wiatrem plastikowy woreczek. Patrzę jak płynie po piaszczystym podwórku zupełnie bez celu i sensu. Mija mnie przechodzące chodnikiem starsze małżeństwo. Widzę ciemny zarys ich sylwetek. Skuleni, zgarbieni, trzymają ręce w kieszeniach. Idą szybkim krokiem. Mimo woli słyszę urywki kłótni o jakiś wieniec, jakieś pieniądze. Z położonej niedaleko nekropolii na Gałczyńskiego unosi się łuna. Światła zapalone dziś przez tysiące rąk rozświetlają mroczne niebo...Bardzo mi się smutno zrobiło. To prawda: noc zaduszna to moment rozliczenia, w którym nasze zachowanie zbiera największe żniwo. W zależności od tego, jak bardzo kochaliśmy, dbaliśmy, byliśmy, przybiera ona postać tańczących w naszej głowie aniołów albo demonów. Budzi poczucie winy albo świadomość, że byliśmy ludzcy dla innych ludzi, tych szczególnych, bo najbliższych aż do ich końca.
Idąc w stronę cmentarza myślę o tym, że nie ma i nie będzie już muzyki, którą trzeba opowiedzieć, bo płyty są połamane, zapachu rosołu, lampki przy czerwonych fotelach i stóp w dwóch różnych skarpetkach. Nie ma już tego jedynego miejsca na świecie, w którym układanie foliowych torebek miało sens, a podarowanie „krówki ciągutki” sprawiało taką radość. Jest ławka pod jej blokiem, puste okna i znicz w najładniejszej reklamówce, jaką mam- solidnym, płóciennym worku za całe pięć złotych.