Afryka I
dodane 2011-04-16 16:41
Gorąca relacja z wydarzeń, z misji O. Zbigniewa Łaś – Soubre - Wybrzeże Kości Słoniowej, kraju pogrążonego w wojnie domowej.
Od dnia wyborow prezydenckich 28.11.2010 moj misyjny kraj wpadl w spirale politycznych problemow. Jako jedyny kraj na swiecie ma dwóch prezydentow! Mediacje przeroznych organizacji nie dawaly rezeultatow. Ciagnalo sie to 4 miesiace. Nie bede wchodzil w zawikłane międzynarodowe uklady, które moze sa kluczowym elementem tego konfliktu, kto to bedzie tak do konca wiedział. W koncu szala przechylila sie i sily zbrojne popierające legalnie wybranego prezydenta zaczely ofensywe....
Od poniedziałku 28 marca wiedzieliśmy, ze lada moment wojska republikańskie – bo tak sie teraz kazaly nazywac – wejda do Soubre.
30 marca 2011r. godz. 14.00 , przeżyliśmy wizytę „nowych wojsk”.
Kaplica wypełniona ludźmi – około 200 osób, uciekli z domow spodziewając sie represji ze strony wchodzących wojsk – najczęściej ludzie z plemienia dyktatora, rodziny policjantow, żandarmerii. Kobiety z dziecmi, młodzież, niewielu mężczyzn. Przybywalo ich z godziny na godzine. Mieszkam praktycznie w kaplicy. W pewnej chwili uslyszaleme przeraźliwe paniczne wrzaski. Zrozumialem ze „weszli”. Wybieglem do „gości”. Zobaczyłem po drugiej stronie kaplicy wysokiego szczupłego mezczyzne, z hustka flagi amerykańskiej na twarzy i karabinem maszynowym. Przedzieral sie wśród spanikowanych matek i dzieci przeszukując kaplice. Wpadl do zakrysti, tam do niego dotarłem. Uprosiłem zeby wyszedl z bronia z domu bozego. Zreszt i tak kierowal sie ku wyjsciu. Jeszcze zanim opuściliśmy kaplice wywrzeszczał mi do ucha potrząsając kalachem: chcemy wasze auto...
Trudno powiedzieć ilu ich na misje wtargnelo, może 6 moze 8 „ żołnierzy-wyzwolicieli”. Dziko się zachowywali, niektórzy z nich widocznie pod wpływem jakiś trunków, narkotykow, podekscytowani strzałami i jakby „uciecha” ludzkiego strachu i paniki. Jeden, moze dwóch bylo „normalnych”.
Pozbyliśmy się samochodu. W zasadzie nie było dyskusji. Argument kałasznikowa w ręku wystarczyl...., choć próbowałem „uprosić”. Wyjazd za brame misji zdobycznym misyjnym autem skwitowany zostal aplauzem dziesiątków dzieciakow i młodzieży z naszej dzielnicy, w większości muzułmańskiej. Wrociwszy do kaplicy włączyłem przenosny głośnik, uspokoiłem ludzi: mozecie sie nie obawiac. Widzieliście ze nie po was przyszli. Dostali co chcieli i poszli. Wyjdzcie odpocząć na swieze powietrze. Podziałało. Niemal poczułem oddech ulgi. Ktos widział jak po wyjezdzie „zdobywcy” oderwali tablice rejestracyjne.... Do wieczora, takich aut bez tablic jeździło po naszym miasteczku moze z dwadzieścia. Nie minelo nawet pol godziny jak na misje wpadlo znow kilku uzbrojonych. Ci tez szukali auta. Nasz ogrodnik poinformowal z zimna krwia – ze ich koledzy juz zabrali co bylo. Wynieśli sie zanim zdarzyłem wyjsc spod prysznica.
Pierwsza falanga przeszła przez miasteczko w ciągu może 6 godzin i pojechala dalej Część została w miasteczku, bo słychać było od czasu do czasu pojedyncze „pukniecia”. Po nich napływało normalne wojsko, ci ktorzy mieli organizowac na nowo zycie w miescie.
Próbowałem dodzwonic sie do biskupa, ale udalo mi sie złapać jedynie sekretarza. Z biskupem rozmawiałem dopiero wieczorem i to trzykrotnie, informując go na goraco o tym co sie dzieje na misji.
W srode msza jest wieczorem. Po kilku wcześniejszych prosbach i kategorycznym nakazie w koncu udalo mi sie wyprosic z kaplicy na czas mszy świętej wszystkich nie katolikow. Ostatecznie zadziałał argument, ze jezeli zostana na naszej ofierze, to spali im ona ich amulety i fetysze które ich chronia. Ogolem bylo juz ponad 600 ludzi. Rozaniec i msza. Jak co dzien. Udalo nam sie na chwile zapomniec o leku. Mocno brzmiało „Ojcze nasz” wyspiewane z uniesionymi polaczonymi w bratnim uscisku rekami. Radosny i pelen nadzieji byl przekazywany „znak pokoju”.
W nocy ok 22giej, następna grupa nawiedzila misje. Przyszli szukać do sióstr "broni" bo donieśli im muzułmańskie smarkacze, że ponoć w klasztorze schowana jest broń. Od siostr przeszli do nas. Kościół i salki wokół misji przepełnione były ludźmi. Ja w pokoju, z ukrywającym się lekarzem, który myślał, że żołnierze przyszli właśnie po niego... Pierwszy natknął się na nich brat Jan, który gasił na noc światło. Próbował rozmawiać, że kościół, że misja, ludzie się chronią, że my nie biznesmeni, ale misjonarze... Odpowiedź jednego z nich brzmiała: "A ja cię mam w d... Jestem muzułmaninem i g... mnie obchodzi, że to kościół i misjonarze". Wyprowadzili na zewnątrz mężczyzn i chłopaków, ale zanim zdarzyliśmy się z bratem Jaśkiem ruszyć, kazali im wracać do środka, do pozostałych ludzi. Nie za wiele spalem i tej nocy.
Następnego dnia dowiedziałem się, że można próbować odzyskiwać auta. Udałem sie do Prefekta miasta, szefa miasta, przedstawiciela rządu - jak wojewoda. Udaliśmy się do komendy "nowego wojska" , by rozmówić się z kapitanem odpowiedzialnym za bezpieczeństwo w Soubre.... Obiecano mi ochronę obu misji katolickich. Obrona nigdy się nie pojawiła.
W sobote dowiedziałem sie ze znow nawiedzono siostry – tym razem na sąsiedniej parafii. Przestraszona siostra z naszej misji zrozumiala ze lada moment ta sama grupa ma przyjechac do nich po auto. Przypadkiem udało mis sie złapać jednego z mioch animatorow katechezy, ktory przejeżdżał na motorku. Zawiózł mnie do Prefekta. U tegoz zastałem pana kapitana od „obietnicy ochrony”. Przeprosił, że zapomniał i dał rozkaz jakiemuś kapralikowi, by wysłał dwóch ludzi na misję, oczywiście też nie przyszli.
Dzisiejsza niedziela minela nadzwyczaj spokojnie. Ludzi mniej niz zazwyczaj, ale myślałem ze bedzie gorzej. Sa wierni, którym splądrowano domy. Do innych dojechala rodzina z umeczonego juz Abidjanu. Ogłosiłem ze dzisiejsza taca bedzie dla najbardziej potrzebujących. Trudne chwile budza przerozne odczucia.... Bedzie czas aby o tym rozważać... Najwazniejsza jest w tej chwili nadzieja i prosta ludzka pomoc.
Na jutro zorganizowałem całodzienne czuwanie przed najświętszym sakramentem - nasza czwórka misjonarska wymieniać się będzie co godzinę. Włączyliśmy w to czuwanie trzech chłopaków, ktorzy chca wstąpić do Zgromadzenia. W czwartek czuwać będzie parafia.
Mamy kontakt z naszym ambasadorem. Jest w Nigerii – kawal swiata od nas, ale komunikacja dziala. On pytal czy jest juz konieczność ewakuacji. Trudna decyzja, zlozony problem. Nie ma takiej konieczności na dzien dzisiejszy. Co przyniesie jutro – Bog jeden wie. Siedzimy na beczce nienawiści etnicznej, podsycanej w tych dniach do ostateczności, wrecz nawoływanie do wojny. Soubre i okolica jest „ogniem przysypanym warstwa popiołu” jak określił to wczoraj Prefekt, i z najmniejszym podmuchem wiatru moze zapłonąć. jezeli nowa władza będzie umiała w najbliższych dniach zapanować nad swymi sołdatami, i nie dojdzie do walk etnicznych bedzie dobrze. Jeśli nie, to zapanuje anarchia. Gdy to nastapi, wówczas będziemy prosić o pomoc – tak odpisałem ambasadorowi.
Wiem, ze po takim liscie nawet nie musze prosic o wasza modlitwe, nie nie tylko za mnie – ale by Bog nie dopuścił drugiej Rwandy, czy Jugosławii... Bog zaplac
Ufam, ze do czasu Zmartwychwstania, kraj ostygnie... i ze bedzie zaczynal nowy czas – leczenia ran, zmartwychwstania. Nie skladam jeszcze świątecznych życzeń... A jezeli juz to zycze każdemu z was, każdej rodzinie, sąsiadom – ze wszelkich sil strzezcie pokoju w waszych sercach, i wprowadzajcie pokoj wśród was.
Ksiądz Zbigniew Łaś cmf