Afryka dzika II

dodane 10:16

Historii wojennej czesc dalsza – druga i mamy nadzieje ostatnia

 

Opisuje z pewnym opóźnieniem, chciałem ochłonąć to raz, i nie chciałem was niepokoic od razu po pierwszym liscie...

 

Oprocz samochodu osobowego mamy również  Toyota pic-up 4x4 – dar Miwa Austria. To ten którym odwiedzaliśmy nasze liczne wioski. W dniu „najazdu” na miasto, rano, okolo ósmej godziny otrzymaliśmy informacje, ze wlasnie takie auta przyciągają żołnierzy republiki, i ze misja w Daloa zostala obrobiona z aut.  Brat Jan schowal auto w lesie. Od tego momentu drżeliśmy niemal codziennie, czy go ktos nie odkryje. Ponoc schowek tak odlegly, ze nie ma mowy by ktos tam zaglądnął – tak twierdzila wlascicielka lasu (kilka hektarow obsadzonych specjalnymi szybko rosnącymi drzewami). Co dwa dni nasz ogrodnik jeździł doglądać auta.

Właściwie juz przestałem sie o nie martwic, gdy w srode, dokladnie tydzień po pierwszej wizycie sołdatów,  brat Jan przyniosl mi wiadomość: „auto juz jest odkryte, wydrapane wszystkie napisy Misja Katolicka. Proba odpalenia auta „na druty” nie powiodła sie, wiec jeszcze jest w lesie.

Szybka decyzja – „Jedz do Prefekta” tylko on moze cos konkretnie poradzic i zadziałać. Po dwóch godzinach, okolo osiemnastej, brat Jan przyjechal w samochodzie Prefekta, z mechanikiem i żołnierzem przydzielonym przez kapitana od ochrony do eskorty naszego auta z lasu do miasta. Jan w pośpiechu zabral klucze do Towoty, moja latarke – za niecala godzine zapadac bedzie noc - i pojechali. Ja zas jak zawsze odprawiałem wieczorna srodowa msze, wypatrując co chwila czy Jan juz nie wraca. Po dziewiętnastej jest juz ciemno, zmierzch trwa tutaj niecale pol godziny. Okolo  dziewiętnastej trzydzieści Jan przyjechal nasza Toyota, ale nie sam. Towarzyszylo mu juz sześciu innych „żołnierzy”.

Nie bylo czasu na rozmowe. Rzucil tylko w progu : „Daj szybko 50.000  (odpowiednik 80 Eu), jestem zmeczony i mam dosc”.   Za nim, uzbrojony w kalasznikowa, stal „żołnierz”,  tylko, ze nie ten który byl przydzielony do obstawy. Szykając pieniadze, zadzwoniłem do prefekta. Wszystko toczylo sie wartko jak w filmie akcji. Wyszedłem do „goscia” wrzeszczacego juz ze mam sie pospieszyc.  Trzymajac pieniadze w rece stalem przed zolnierzem, rozmawiałem przez telefon z szefem miasta, ktory czekal na informacje o aucie. Zplnierz cos na mnie wrzesczal. Prefekt pytal czy to na mnie tak ten ktos wyzywa, ja mu na to ze nie tylko wyzywa, ale wlasnie repetuje bron kierując ja w moim kierunku...  Sam właściwie patrzyłem i mówiłem, nie wierzac ze to sie naprawdę dzieje. Widzac ze nie zrobil na mnie większego efektu swoim gestem, zaklął i kazał mi przynieść forse do auta. Poszedł a ja wróciłem do siebie. Prefekt sie rozłączył. Domyśliłem sie, ze bedzie dzwonil do ich szefa. Po dłuższej chwili wyszedłem i chowiac sie w mroku kaplicy chciałem zobaczyc, czy sobie pojechali, czy nie. Myślałem ze mnie nie zauwaza. Zauważyli. Tym razem jakis inny wrzasna bym w koncu przyniosl te pieniadze. Wróciłem po przygotowana kupke, jak najdrobniejszych banknotow. Gdy podchodziłem do „gosci” znow zadzwonil telefon. Ponownie prefekt, i to w momencie, gdy żołnierzyk wykrzykiwal, ze prefekta ma w ....,  a ich kapitan nie ma z tym nic wspolnego, i ze dlaczego komplikuje i mieszam w „umowie” jaka mieli z moim bratem!?   Niewiele sie zastanawiajac wcisnąłem mu słuchawkę do reki, przyłożyłem do ucha, proszac by sam powiedział prefektowi co o nim mysli. Gdy po chwili warczenia do słuchawki, zorientowal sie ze rozmawia rzeczywiscie z prefektem, zmienil ton. Juz nie chodzilo o „jakis okup, ale o pomoc w zakupie benzyny.... nie słuchałem o czym mowili podszedłem z pieniędzmi w garści do pozostałych. Stali przy ciagle zapalonym aucie, zaparkowanym w bramie misji tak, by nikt nie mogl wejść ani wyjsc. Zacząłem rozmawiac. Nie pamiętam co i jak dokladnie mowilem.  Pokazując „drobniaki” wyjaśniałem im, ze okradaja sami siebie, bo te pieniadze to ich matki przynosza na tace w niedziele, aby ich „człowiek bozy” tu mogl zyc i pracowac. Ze w tamtym tygodniu „ukradliście” nam jeden samochod, a dzis atakujecie misje i księdza po drugi. To atakowanie misji im sie wyraznie nie spodobalo i zaczeli sie o nie rzucac, ze „zle mowie”. Przeprosiłem, ze to oczywiście nie oni atakuja, ale ze ja nie wiem, jak nazwac ich wizyte z bronia w reku, w nocy po pieniadze ? W koncu, ze kiedy nasz nowy prezydent dowie sie o tym, ze jego żołnierze „odwiedzaja w ten sposob misje katolickie” to na pewno bedzie bardzo z nich dumny...  Tamten od telefonu wlasnie skończył i podchodził do nas, gdy jeden z moich słuchaczy, zamachawszy rekoma  w gescie odpychającym, dal haslo : „ Zostawmy mu jego auto, z jego pieniędzmi, i jedziemy, a jego niech bóg błogosławi.....”   Nie do konca wiem, ktory z bogow slucha tak zlorzeczaco i szyderczo brzmiących modlitw jak te, co usłyszałem przed chwila...   Was tez niech Bog strzeze na tej waszej wojnie....  Tego juz chyba nawet nie dosłyszeli, pakowali sie do ich auta.

Nasza Toyotka nie mogla tu zostac. Rozkaz byl by ja przywieźć na komede, a  potem do siedziby prefekta. Zanim wsiadłem do auta dalem cos mechanikowi, ktory z bratem Janem odpalal auto w lesie. Zarzadal 5 razy wiecej niz to co oferowalem, ale to bylo do przyjecia, dostal co chcial. W aucie ofiarowałem żołnierzowi od chrony wieksza kwote – ale i ten zarzadal dwa razy wiecej. Ubiliśmy targu na „polowie podwyzki”.  Łobuzom nie dam, ale ty zarobiłeś (no, nie do konca zarobil, bo swojej misji nie wypełnił jak należało). 

Autko którym przejechali prze 5 lat tysiące kilometrow w buszu, ostro ucierpialo. Kierownica porozkrecana, przelaczniki świateł, migacze – dyndające luzem na kablach. Zdziwiłem sie, gdy chciałem zgasic motor – nie bylo w stacyjce klucza...

Kilka minut pozniej zatrzymałem sie przy posterunku żandarmerii, przerobionym na komende glowna żołnierzy od ochrony miasta. Kapitan juz stal na drodze. Nie moglem wyjsc, bo hamulec reczny nie trzymal auta na pochylej drodze. Rozmawialismy przez okno auta. Najpierw zdal relacje żołnierz, ochroniarz. Od razu zostali wezwani ci, ktorzy przechwycili auto z bratem Janem, na kilometr moze przed miastem. Kapitan wiedział juz o ich wizycie na misji. Wykrzykiwal na szefa grupy, ktory z podniesionymi rekami – gest chyba przysiegi na najwyższego – ze on w tym nie maczal palcy, ze przeciez kapitan go zna, i on by sie czegos takiego nie dopuścił. Kapitan wiedział o akcji na misji zanim wysłuchał mojej wersii. Domyśliłem sie ze to sprawa telefonow prefekta. Kapitan kazal mi wskazac tego, ktory skierowal we mnie bron. Odmówiłem, mówiąc ze oni sa odważnymi mężczyznami, wiedza kto to byl, wiec mu powiedza. Rozmowe przerwal telefon do kapitana. Znow dzwonil prefekt. Zrozumialem, ze musial pytac o mnie, bo zdenerwowany kapitam informowal go ze wlasnie jestem caly i zdrowy, w tym moim aucie, i ze rozmawiamy.  Pod naciskiem kapitana i innych, wskazałem na dwóch podobnie ubranych, i prosilem, by nie pytali wiecej, bo nie wiem ktory z nich żądał pieniędzy.

Przed odjazdem kapitan dal nam do ochorony na trzy noce tego samego „strzelca”, którego posłał do eskorty auta.

Bylo juz po dwudziestej gdy dojechałem do siedziby prefekta. Zaparkowałem obok dwóch innych pic-up’ow schowanych tutaj przed łapczywością żołnierzy. Jak sie okazalo jedno z aut, juz bez opon i nie wiadomo jakiego koloru, to auto samego prefekta, uprowadzone w pierwszym dniu i odzyskane po tygodniu – rozpoznal je tylko szofer...  Ze zgaszeniem auta nie mialem problemu. Wszyscy mlodzi kierowcy potrafia to zrobic – zdusiłem auto na jedynce. Pozostal problem światełek... Po dłuższym kombinowaniu udalo mi sie porozlaczac odpowiedne kabelki.  Zabrałem z auta motyke – po co ma tu lezec, gdy moze sie przydac w ogrodzie. To moja zdobycz wojenna. Musiała należeć do tych, ktorzy odkryli auto i donieśli o nim zolnierzom. Uzywali jej do zdrapania napisow z drzwi.  

Prefekt wspólnie z jakims swoim ziomkiem siedzieli na tarasie, oglądali mecz pucharowy Manchesteru z kims tam. Butelka  niezłego francuskiego wina na stole. Dosc rześki wieczor. Atmosfera na luzie, jakby przed chwila nie uczestniczyl w calej tej nerwowce... Smiali sie z motyki w rekach białego proboszcza. Zamienil auto na motyke...!  Cos tam o polskich misjonarzach wspomnieli, ze zyja z ludzmi, ze zyja tym co przepowiadaja. To chyba w kontekście troche innego stylu naszych poprzednikow, misjonarzy – Francuzów. Wypiłem z litr wody. Nalałem sobie kapkę wina. Gdy zareagowali zdziwionym udawanym zgorszeniem, wytłumaczyłem ze to tylko tak, by skosztowac czy lepsze od mszalnego?  W koncu luzna atmosfera udzielila sie i mnie. Chciałem wracac do domu piechota w towarzystwie mojego wojaka... Odradzili, ze jednak niebezpiecznie, i ze ten ziomek prefekta mnie odwiezie.

Pogaduchy trwaly z dobra polowe meczu. W trakcie zadzownil Jan. Bynajmniej, nie troszczyl sie o mnie, ale o rower – przyjechal do prefekta na swojej starej „ala-ukrainie” i postawil gdzies pod drzewem. Chciał bym go  „zabezpieczyl”.

W drodze powrotnej znow zatrzymaliśmy sie na posterunku wojska. Tym razem by zabrac reklamowke z rzeczami naszego „ochraniarza”.  Spotkanie przez szyby samochodow z kolega mojego kierowcy,  jak sie okazalo tez moim parafianinem, policjantem z plemienia baboule, ktory jako jedyny czekal otwarcie na przyjazd wojska i przyłączył sie do nich od pierwszych chwil. Swoim - chyba swoim - mercedesem lata osiemdziesiąte, patrolował nocą miasto.  Pozdrowil mnie, pochwali sie ze jest w niedziele na mszach, ale z tylu kaplicy, i slucha kazan i ze nawet zapamietuje co nie co.  Pytania, które mi zadał chyba  wolalbym nie słyszeć: „Jak to jest z tym „Nie zabijaj”  bo my tutaj w tych dniach zrobiliśmy niejedno „puk – puk”.  „ Odpowiedz znasz..., o reszte zapytasz kiedys  osobiście „Szefa” Jechaliśmy juz praktycznie jeden obok drugiego, dosc waska dziurawa droga miasteczka. Zreszta nie wiem czy pytal, by usłyszeć odpowiedz, czy tez, by sie podzielic tym czym zyje. Wyprzedzil nas z fantazja i sypnął kurzem spod kol. Kilometr dalej zadzwonil do kierowcy, ale rozmawiac chciał ze mna. „Donosił”, ze ten co mnie wiezie tez jest katolikiem, ale ze ma pod lozkiem swojego bozka pogańskiego i do kościoła nie chodzi. Mam go nawrocic!  No tak. Uspokoiłem go, ze gosciu juz sie „wspowiadal” w czasie rozmowyu prefekta, i ze  przekonuje nas do pogaństwa – ponoc lepiej chroni, gdy ten garnek co trzyma pod luzkiem, w ktorym mieszka moc jego boga, tak sobie rano i wieczorem wezmie w rece i potrzyma, pogada do niego.  Po chwili byliśmy na misji. Tu kończył sie ten wieczor, jak nierealny film, w którym przyszlo mi grac...

Chlopaki oczywiście czekali szukając jakich wiadomosci na kilku jeszcze dzialajacych kanalach. Cos przegryzłem. Nakarmiliśmy i zainstalowali „żołnierza”. Byla prawie dwudziesta druga. Dosc długo jeszcze siedzielismu z Jaskiem. Dopowiedział mi historie z lasu. Żołnierzyki złodziejaszki, domagali sie najpierw okupu 1.000.000 (ok 1400 Eu) by Jan mogl odwieźć auto do kapitana – czyli ich zwierzchnika. No w koncu bialy ich wystrychnął na dudka dwa razy :  ukryl auto, a gdy je znaleźli, to byl szybszy. Gdy Jan ze spokojem zabral tablice rejestracyjne i ruszyl piechota w strone miasta, oznajmiając, ze maja sobie auto zabrac, bo on tylu pieniędzy nie ma, po chwili dyskusji miedzy sobo dogonili go. „ Ty, bialy, to ile mozesz dac?  Musieli sie zdziwic, gdy rzucil im, ze moze znajdzie jakies 50.000  (ok 80 Eu). No ale przystali i na ten lup...  

Na misji schronila sie rozdygotana ze strachu wlascicielka pola – lasu, ktora pomagala nam chowac auto. O tym ani ona ani nikt z nas nie pomyślał, co bedzie gdy jednak auto na jej terenie odkryja? Kilka dni pozniej przeszukiwali teren szukając broni...

Po trzech nocach, ochroniarz skończył misje. Przekazal mi, ze kapitan chce sie ze mna widziec. Byla sobota.  Stawiliśmy sie z Jaskiem na posterunku chwile po dziewiatej. Jak cywile – nie wiedza, ze w wojsku maja ranne odprawy. Nikogo z szefow nie zastaliśmy. Po jedenastej ponownie przyjechaliśmy, jakas rozklekotana taksowka, za pol wyzsza cene niz zazwyczaj. Pozostawiając inna rozmowe z jakimis szeregowcami wykłócającymi sie o jakas akcje,  zastepca kapitana zaprosil nas do biura szefa. Szef pojechal na jakas akcje informacyjna na wioski. Drugi kapral dołączył do nas. Mowili o sytuacji, o celu ich przybycia :  ochrona społeczeństwa,  o  ideach wojska republikańskiego, którym sa. Stwierdzili, ze jest ich za malo i przyjmuja ochotnikow. Wśród nich znajduja sie elementy niezdyscyplinowane, korzystające z zawieruchy, by grabic. Sa wyrzucani z wojska, karani. Prosza nas o zrozumienie, i o to by to co przeżyliśmy pozostalo raczej miedzy nami. ( Z tym sie całkowicie zgadzałem, nieroztropnie byloby opisywac to gdzies w necie, w czasie, gdy oni jeszcze tu sa i czuwaja nad naszym bezpieczeństwem !)  Zapwenilem, ze rozumiem ogrom trudności jakie musza znosic, ze wiem jak bardzo wyjatkowa jest ta sytuacja, ze nie ma sprawy – zycze powodzenia ich „misji”  tworzenia wolnej demokratycznej Republiki wszystkich iwoiryjczykow.  Cos jeszcze wspominali, ze moga na stale podesłać nam kogos do chrony, ale nie zatrzymalem sie nad tym, traktując to z gory jako kolejna pusta obietnice.

Zbyszek

Przezycia z Soubre. Sroda 06.04.2011

Przepraszam za niepoprawione bledy. Jest juz pozno a chce to wyslac zanim odlacza nam internet - konczy sie abonament a nie ma gdzie oplacic nastepnego miesiaca, bo agencja nie dziala.

Na dzis, kilka dni po zatrzymaniu dyktatora, sytuacja uspokoila sie na tyle, ze widmo wojny domowej rozlanej na caly kraj, zniknelo. Cierpi jedynie Abidjan, uzbrojony przez dyktatora, a teraz I przez druga strone, po zeby - bandy mlodzikow udajacych policje, itd, wprowadzaja swoje prawa. Jeszcze jakis czas to potrwa. Co do naszego bezpieczenstwa?  Trudno powiedziec cokolwiek. Zasypiamy pozno I z dusza na ramieniu, ale moglo byc gorzej.

Zbyszek Las - z Afryki 

nd pn wt śr cz pt sb

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

Dzisiaj: 18.05.2024

Ostatnio dodane