Klasztor
Mniszki Zakonu Kaznodziejskiego (Dominikanki)
dodane 2013-11-06 08:27
W drodze z północy na południe, już nieopodal Częstochowy należy zwrócić uwagę na kilka miejsc, które powinniśmy umieścić na swojej trasie. Jednym z ważniejszych miejsc, w okolicy, a dokładniej 35 km od Częstochowy jest Sanktuarium w Świętej Annie. Mieszkają tam na co dzień Mniszki Zakonu Kaznodziejskiego. Jest to rzymskokatolicki klasztor, należący do Rodziny Dominikańskiej. Został on utworzony w 1206 roku przez św. Dominika w Prouilhe we Francji.
Klasztor odznacza się dobrze udokumentowaną historią. Cudowna figura w murach klasztoru czczona jest tam od ponad pięciuset lat.
Ale zupełnie nie o tym chciałem napisać – bo o samym klasztorze można przede wszystkim przeczytać dużo stronie internetowej, która istnieje od dawna. Co też mnie zaciekawiło. Klasztor znam bardzo dobrze – myślałem odwiedzając go z okazji Zaduszek w tym roku. Znam bardzo dobrze? Wcale nie znam jednak – wpadłem szybko przez swój racjonalizm. Przecież nigdy nie byłem za jego murami, które oddzielają 33 mieszkające tam siostry od reszty świata. Widziałem tylko raz, jak nowicjuszki żegnały się z rodziną pod bramą. Choć podobno nie powinno się.
Pierwszy raz kontakt z klasztorem miałem jako uczeń szkoły podstawowej. Jeździłem na wycieczki rowerowe z księdzem z mojej parafii i innymi ministrantami po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Piszę to specjalnie wielką literą głównie z szacunku.
Do klasztoru zajeżdżaliśmy zazwyczaj na herbatę. Taki panuje tam zwyczaj – można się zwrócić z prośbą o herbatę albo coś do jedzenia. Warto jednak pamiętać, żeby nie nadwyrężać tego dobrego zwyczaju. Jest on raczej przygotowany dla pielgrzymów, którym podczas wędrówki może zabraknąć artykułów pierwszej potrzeby.
Zatrzymałem się tam jadąc ostatnio z południa na północ. Przed klasztorem stało dosłownie kilka samochodów. Wydawało mi się, że nabożeństwo już się odbyło. Obszedłem kawałek niewielkiego parku, żeby przypomnieć sobie beztroski czas dzieciństwa, gdy jeździłem rowerem po otaczających klasztor pagórkach. Okazało się, że właśnie rozpoczęła się msza. Zaszedłem szybko do środka, żeby skorzystać z tej rzadkiej okazji. W środku były zaledwie cztery osoby. Chór tworzyły siostry klauzulowe. Brzmiało to cudownie. Duchowieństwo stało się niemal nastrojem. Stało się czymś więcej niż nabożeństwem. Modlitwa wydawała się bardziej rozmową niż spowiedzią i deklaracją wiary. Chyba pierwszy raz miałem nieodparte wrażenie, że ktoś słucha moich słów. Tym bardziej gorliwie i szczerze zacząłem się modlić. Jakbym modlił się pierwszy raz w życiu, jakbym modlił się do człowieku. Bo wreszcie wtedy – słowo ciałem się stało.
Gdybym był młodszy to pewnie pomyślałbym sobie, że tam właśnie zagląda Bóg, że odwiedza takie małe kościoły. Na wsi i wśród niewielkich pagórków.
Trochę ciężko mi się teraz będzie odnaleźć w wielkim mieście, w wielkiej aglomeracji, w wielkim kościele w wielkiej przesadzie formy ze znikomą ilością treści.