Nasze rozmowy o koncercie
dodane 2017-08-03 17:18
Nie planowaliśmy podróży do Rzeszowa na koncert Jednego Serca Jednego Ducha, bo obowiązki zawodowe i prywatne trochę nas przygniatały w tym roku. Doszła jeszcze awaria instalacji ciepłej wody i powstałe w jej wyniku zniszczenia, które w ramach ubezpieczenia różne firmy usuwały potem przez długi czas w mieszkaniu.
Potem, na chyba półtora dnia przed koncertem, Janek napisał nam e-mail, że domyśla się, że nie wpadniemy do Rzeszowa i szkoda, że nie zobaczymy Stana Fortuny na scenie, którego zaprosił specjalnie dla nas. Istotnie rozmawialiśmy o Stanie podczas wspólnej podróży po Meksyku, a ja usiłowałem przekonać Janka, że byłby to dobry pomysł, gdyby Stan wystąpił. Miałem wtedy na myśli szczególnie jego hity, takie jak „Everybody got to suffer”.
Ale najpierw uderzyło nas to, że Janek wziął nasze rozmowy o koncercie pod uwagę. Mocno uderzyło. Wszystko postawiliśmy na głowie i kilka dni później jechaliśmy bezpośrednio po pracy z Hanoweru do Rzeszowa. Dojechaliśmy gdzieś na 21:00 do Wrocławia, gdzie przenocowaliśmy w Mercurym obok kościoła dominikańskiego. Rano trochę się martwiliśmy, gdzie pójdziemy na kościoła na Boże Ciało,bo czekała na nas jeszcze jazda do Rzeszowa, ale moja sprytna Weronika patrząc przez okno dostrzegła sporadycznych ludzi idących na mszę w kościele przed naszym oknem na chyba 7:00 rano. W ciągu pięciu minut byłem w drzwiach kościoła, a Weronika dotarła 10 minut później. Wielka radośc, że nam się udało być na mszy!
Potem długa droga na autostradzie i stanie w kolejkach, nawet tych szczególnie głupich jak te, gdzie trzeba zapłacić za autostradę i za czekanie w kolejce. Gdybym był ministrem komunikacji to wystosował bym wytyczne do tych właścicieli autostrad, że w przypadku przekroczenia 2 minut w kolejce klient natychmiast ma prawo do darmowego przejazdu autostradą.
Dojeżdżamy do Rzeszowa również w miarę późno, ale hotel „Prezydencki” jest w miarę ok. Parkujemy nasze rzeczy w pokoju i ruszamy samochodem do centrum. Parkujemy w poblizu Parku Sybiraków i kilkanaście minut później jesteśmy już na murawie wśród wspaniałej publiczności na jakieś 30m metrów od sceny.
Witamy się ze znajomymi z meksykańskiej podróży, rozmawiamy minute z Jankiem, podchodzimy do stoiska i zaopatrujemy się w kilka DVD z koncertów i parę książek. Nie wytrzymuję i wracam na murawę, bo próby muzyków są dla mnie tak samo fascynujące jak sam koncert. Wszedł akurat nowy zespół Marcina Pokusy, współzałożyciela Siewców Lednicy, którego wysokiego falsetu wyraźnie brakuje w nowych kompozycjach zespołu z Lednicy. Tak się składa, że żona Marcina wraz z dwojgiem małych chłopców siadła w bezpośredniej okolicy. Szybko znajdujemy wspólny język i dowiaduję się, dlaczego Marcin opuścił zespól lednicki. A powód okazuje się prozaiczny, Marcin chciał koniecznie rok odpoczynku od trasy starając się jakoś ustawić się zarobkowo w Krakowie. Drugi założyciel Siewców nie zgodził się na przerwę w działalności zespołu (trudno sie zresztą temu dziwić). Marcin postawił na swoim i drugi też. Efekt: dwa ciekawe zespoły :)
Ciągle podchodzą znajomi z podróży do Meksyku, serdeczność naszych powitań rzuca się w oczy stojących obok nas. Poznajemy sympatycznego, młodego księdza, który przybył na koncert z kilkoma parafiankami. Opowiadamy o sobie i wymieniamy adresy.
Koncert ku chwale Pana się rozpoczyna i wypełnia nas radość i oczekiwanie. Stan Fortuna zaśpiewał jeden z swoich hitów, który zresztą mam w domu na cedeku oraz Amazing Grace. Obie wersje sympatyczne, chociał dało się wyczuć pewien niepokój Stana – później się dowiedziałem, ze praktycznie nie miał żadnego odsłuchu i śpiewał kompletnie na wyczucie. Zauważyłem też, że przytył prawie o całe 100%, co jak na franciszkanina działającego w słynnym zakonie na Bronxie wywołuje jakąś tam ilość pytań.
Koncert był wspaniały, piękny, wzruszający, przekonywujący, łapiący za serce, ściskający serce. Jakieś 45.000 ludzi zalało cały Park Sybiraków i pagórki wokół niego. Morze ludzi i tak wspaniała pogoda. A pod koniec koncertu już prawie nie mogłem stać, wiek robi swoje, ale jednak nie zatrzymało nas to. Chcieliśmy więcej.
Po koncercie poszliśmy na bankiet. Gdzie można po darmowym koncercie zostać jeszcze nakarmionym do syta w środku nocy? Ano u Janka Budziaszka... Jednego z tych bezimiennych Świętych, których wielkości nikt nie zauważa, nawet najbliższa rodzina, tak długo dopóty stąpają wśród nich.
Masa rozmów ze znajomymi z meksykańskiej wycieczki, rozmowa z Jankiem, który najwyraźniej czuje się z nami dobrze, czego można jeszcze chcieć? Można nie chcieć, ale można otrzymać...
Następnego dnia wpadamy na śniadanie do plebanii duchowych opiekunów Koncertu Jednego Serca Jednego Ducha ks. Andrzeja i ks. Mariusza. Poznaję tego staruńkiego belgijskiego duchownego, który po obejrzeniu koncertu na YouTubie jakieś pięć lat temu przyjeżdża już co roku do Rzeszowa. Dostajemy od niego Błogosławieństwo i jesteśmy szczęśliwi. Poznajemy Tamarę, dyrygentkę chóru, mieszkającą w Berlinie, której czystość serca tak uderza w nas, że reagujemy jak dzwon i cieszymy się dźwiękiem i oddźwiękiem. Dzisiaj już nie pamiętami o czym rozmawialiśmy, ale klimat tej jednej rozmowy wrył się w naszą pamięć jak pług, rozcinający skiby tego, co wartościowe od tego co niepotrzebne. Rozmowa z rewelacyjnym aranżerem wszystkich utworów Marcinem Pospieszalskim robi na mnie wrażenie, wszyscy ci znani muzycy są tak pełni pokory, że prawie wstydzę się za siebię. Żadnego gwiazdorstwa, żadnego mniemania o sobie, Boże, co ja tu robię z moim rozbuhanym ego...?
Malo tego, ze śniadania jedziemy z młodzieżą do knajpki w centrum Rzeszowa na gofry. Młodzi ludzie pomiędzy 20 a 30 lat z wieloma przemyśleniami na cenne tematy, są bogactwem tej ziemi. Nie zapominam ani na chwilę, ze są ziarnem, ktore zasiał Janek. Przez blisko dwie godziny rozmawiamy o Bogu, o nawróceniu się, dzieląc się przeżyciami po naszej wspólnej pielgrzymce do Nuestra Senora de Guadelupe w Meksyku. Każdy z nas ma swoją historię. Przy stoliku obok zapadło milczenie, kilka osób zamiast rozmawiać słuchało tych wypowiedzi o Bogu, religii, miłości małżeńskiej, piękna rozwoju w Duchu Świętym. Wpada ks. Andrzej, aby jeszcze pogadać.
Jeżeli gdzieś można znaleźć skrawek nieba, to my go znaleźliśmy.
Amen.