Trzeba się prawie kłócić
dodane 2017-08-01 15:56
1
Wyleciałem z projektu. Ale zanim wyleciałem to stawałem na uszach i pracowałem dwa razy w sobotę i niedzielę, aby posunąć projekt do przodu. Niestety, nie udało się. Dodajmy, że chodzi o projekt w Rajchu i otoczenie to głównie Niemcy i inni obcokrajowcy, którzy mają papiery niemieckie, dlatego wszyscy to przynajmniej teoretyczni Niemcy.
Szef programu, który oczywiście nie zna się na organizacji testów, najpierw kilka tygodni żądał wciąż nowych raportów (o innej strukturze informacji), a potem po prostu mnie zwolnił.
Pozostane w projekcie przypuszczalnie do końca sierpnia, aż znajdzie się kolejny szef testów, który będzie musiał sobie poradzić z szefem programu.
Dlaczego? Dlatego, że wcale nie chodzi o to, że efekty pracy są niewystarczające, lecz o to, że nie ma komunikacji włąściwej pomiędzy mną a szefem programu. To zresztą często się dzieje, gdy szef projektu lub programu nie ma doświadczeń z zakresu przeprowadzania testów.
Zawsze najpierw ważna jest komunikacja, „rozumienie się”, a dopiero potem wyniki pracy. Ja musiałem zaryzykować odwrotny szyk, ponieważ moja szefowa po urlopie już nie wróciła do pracy, a całość organizacji testów była kompletnie w stanie embrionalnym. Musiałem zaryzykować, ponieważ nie było nic zrobione w zakresie organizacji i przygotowania technicznego w zakresie około 40 systemów informatycznych, a szef programu i tak był kilka tygodni na urlopie.
Jak wrócił, a ja nadal ciężko pracowałem, to szybko dowiedziałem się, że opuszczam projekt. Inna sprawa, że chyba się ciężko uczę, bo skoro wiem, co jest w projektach absolutnie najważniejsze, to jednak trzeba było zmienić strategię natychmiast po pierwszych sygnałach braku zadowolenia szefa programu. Ja jednak byłem oburzony, że facet nie zauważył, że w ciągu jego urlopu zamieniłem sytuację z 5% na 60%. Typowy błąd początkującego konsultanta. A ja siedzę w tym temacie już 30 lat...
2
Oczywiście jest też gdzieś tutaj drugie tło i drugi poziom. O co chodzi Bogu, skoro mnie konfrontuje z tą sytuacją po raz chyba trzeci? Co mam zmienić? Co muszę poprawić? Nie wierzę bowiem w przypadki lub zbyt proste wytłumaczenia.
Kilka punktów znalazłem dość szybko zarówno w części zawodowej jak i części osobowej mojego istnienia.
- Część zawodowa: zdarzało mi się w miarę często, że unikałem spotkań roboczych z wieloma pracownikami na raz. Nie dowierzałem sobie czasem, że sobie poradzę. Spotkania takie kojarzyły mi się z czymś nieprzyjemnym, gdzie trzeba się prawie kłócić, aby przepchnąć jakąś sprawę na właściwe tory. Trzeba zatem to nastawienie zmienić. Trzeba się nie bać konfrontacji. Trzeba mieć więcej humoru. Trzeba mieć więcej spokoju.
- Część rodzinna: wpadło mi do głowy, że sytuacja ta może mieć coś wspólnego z decyzją córki, która pomimo wspaniałej propozycji zrobienia doktoratu na uczelni (stypendium gwarantowane) odrzuciła tą propozycję. Kończy pracę magisterską, a propozycji pracy w przemyśle jeszcze nie ma. Obrona pracy magisterskiej we wrześniu, a potem dziura w życiorysie, ktorych nie lubi żadna firma. Kiedyś mógłbym nie mieć zrozumienia dla takiej "lekkomyślnej" decyzji, ponieważ wydała by mi się zmarnowaniem wielkiej życiowej szansy. Dzisiaj muszę zauważyć, że żelazne podejście do bezwzględnego korzystania z „życiowych szans” może prowadzić do bardzo wielu lat życia w nielubianej pracy, wielu problemów i nieprzyjemnych i niezdrowych sytuacji. Jeżeli ktoś jest w stanie podjąć pozornie niekorzystną decyzję o własnej przyszłości, to może jest to oznaka mądrości, a nie lekceważenia "życiowych szans”? Ale wiem przecież, że nie wykorzystanie życiowych szans nie może sie powtarzać, bo kojarzy się z zakopywaniem talentów...
- Cześć osobowa: Coś co jest negatywne na pierwszy rzut oka (wyrzucenie z projektu) może być jednocześnie jakąś wielką szansą daną mi właśnie w tej chwili lub w krótkim terminie. Może chodzi o nowy projekt? O poznanie nowych ludzi? O nowe zadanie? O nowy sprawdzian?
- Czasami przychodzi też noc w biały dzień, a wówczas jedno uderzenie zlewa się z kolejnym... Dzisiaj żona poszła do lekarza ze złymi wynikami tarczycy. Czekalismy potem kilka godzin, a pod koniec dnia sytuacja się wyjaśniła - prawda, że trzeba brać regularnie tabletki, ale nie chodzi o guz...
Trzeba naturalnie wspomnieć, że miałem propozycję pozostania w projektcie na innym stanowisku i za mniejszą cenę... Odmówiliśmy: i szef i ja.