SAGA-KRWAWE ROZTOCZE. Część 5 z 5
dodane 2017-04-07 08:53
Boża płachta
Złotą płachtą malowaną w pasy
Pan Bóg przykrył tutaj każde zbocze
miedze tutaj kończą się pod lasem
każda górka z nazwą to Roztocze
babci krowy pasłem Margolówką
potem aż pod grab i na Nowiny
Kwaśną Górę widać nad jałówką
pod Bukową Górą są maliny
jest Kwaśnica jest i Ruska Górka
dla roztoczan tutaj drogowskazem
Malowany Most Źródliska Rudka
Echo Szumy Roztocza obrazem
odchodzimy nazwy pozostają
nie ma babci cioci mnie nie będzie
Bożej płachty barwy się zmieniają
nawet kury nie ma już na grzędzie
Zbynio518
-Mama, sołtys jado!- wbiegł na podwórko Władzio, krzycząc z całych sił. Tylko sołtys, miał na wiosce karego konia, dlatego był rozpoznawalny przez wszystkich z daleka- i stryje jado!
Kasia wyszła przed chałupę, stanęła w progu i złapała rozpędzonego Władka w drzwiach.
- A ociec?- spytała
- Jak one so, to i ociec pewnie, ino ja tak szybko i nie uwidział.Michał siedział na środku podwórka i coś majstrował przy swoim kółku na patyku.
- Otwirajta chłopaki brame- zawołała Kasia do synów- raz, dwa!
Obaj podbiegli i posłusznie wykonali polecenie, tuż przed wjeżdżającą furmanką. To wszystko toczyło się, jak w zwolnionym tempie. Sołtys z poważną miną, idący obok furmanki, wolnym krokiem i dwaj bracia-stryjowie, z tyłu za furmanką, z zaciśniętymi wargami i błędnym wzrokiem, jak kondukt żałobny. Sołtys odwrócił się do braci i skinął głową w ich kierunku. Na ten znak, starszy, Ludwik, przyśpieszył kroku w stronę chałupy, gdzie na progu stali zdziwieni i milczący, Kasia, Władek i Michał.
- Co to je?- spytała Kasia- gdzie Kaźmirz?Ludwik nic nie odpowiedział, tylko zwrócił się szorstko do chłopców
- Idźta do chałupy, raz, dwa!- prawie krzyknął.Przestraszyli się go obaj.
- Taki inny ten stryj- trzask zamykanych drzwi od izby, oznajmił wykonanie polecenia.Postać sołtysa, zasłaniała Kasi widok na furmankę, ale teraz, gdy skierował się w stronę Janka, stojącego cały czas za furą, Kasia dostrzegła, że na furmance coś leży,ponakrywane starymi workami. Gdzieniegdzie worki były przesiąknięte brunatną barwą.
- Krew?- pomyślała.
- Świnieśta przywieźli?- spytała ruszając do fury.Odpowiedzi jednak nie dostała. To, co najgorsze, dotarło do jej świadomości. Rzuciła się biegiem do furmanki.
Kilkoma ruchami, zrzuciła zakrwawione worki na ziemię, odsłaniając półnagie zwłoki męża. Bez twarzy( widocznie efekt granatu), skulone w pozycji embrionalnej. Jedynie skulone nogi, spodnie, chociaż pokrwawione, nadawały ludzkich kształtów, mieszaninie mięsa, kości i wnętrzności, które częściowo wyłaniały się spod ciała.Nic nie krzyknęła. Wzrok stał się nieobecny i tak patrząc gdzieś w dal, przed siebie, osunęła się powoli na ziemię. Może kilka sekund trwała w pozycji kucznej, potem bezwiednie przewróciła się na plecy.
- Dajta wody!- krzyknął sołtys, podbiegając pod Kasię. Klęknął przy niej i podniósł jej głowę, na swoje kolana.Z chałupy wybiegli Władek i Michał, z dzbankiem. Widocznie wszystko obserwowali i słuchali. Także klękneli przy matce. Władek podał dzbanek sołtysowi, ale patrzył nie na matkę, tylko na furmankę.Kasia miała otwarte oczy i patrzyła w niebo. Nieobecna, spokojna, nawet jakby lekko uśmiechnięta.
- Pomóżta chłopy!- powiedział sołtys, biorąc Kasię pod pachy i próbując ją podnieść. Była przytomna ale bezwładna. Wzięli ją we trzech na ręce i ponieśli w kierunku chałupy.Chłopcy bez żadnych poleceń, wyprzedzili biegiem dzwigajacych matkę i pootwierali drzwi. Michał stał i je trzymał a Władek wpadł do izby, zabierając się za przygotowanie łóżka. Odgarnął pierzynę, dwie poduszki zrzucił z piramidki na podłogę, zostawiając tylko jedną. Zdążył. Ułożyli Kasię na łóżku. Ona ciągle patrzyła w górę, w dal, niemal nie mrugając oczami.
- Ostańta z matko!- pierwszy raz odezwał sie stryj Janek. Obaj przerażeni chłopcy, kiwnęli tylko głowami, bez słowa.Tego samego dnia, ciało Kazimierza, zostało pochowane na obrzeżach cmentarza, na łące. Żeby nie zaogniać i tak napiętej atmosfery we wsi. Na ,,pogrzebie,, był Władek, Michał, Ludwik z Jankiem i dziadek Piotr. Ludwik i Janek, na drugi dzień po pogrzebie, zniknęli ze wsi. Kasia, tak jak ją położyli, tak leżała. Bez słowa, bez kontaktu, wpatrzona w sufit.
Chłopcy zostali sami z matką, której nie było. Władek wiedział, że musi dorosnąć. Jedyne co mieli, to ziemniaki i to końcówka. Poszedł po tygodniu do dziadka Piotra, ale ten wybiegł z chałupy, zanim Władek się zbliżył i wygonił go.
-Żeby ja cie tu wiencyj nie widział!- krzyczał- paszoł, paszoł!
Kolejny wieczór. Ktoś w nocy podrzucił za furtkę, dużą butelkę mleka i dwa chleby. Zjedli i właśnie kładli sie spać. Spali razem, we trójkę. Władek, w nogach mamy, a Michał obok niej. Kasia podniosła się. Chłopcy najpierw się przestraszyli, ale zaraz potem uśmiechy pojawiły się na ich dziecięcych buziach. Mama popatrzyła na nich, już normalnie, nawet się uśmiechnęła. Chłopcy przylgnęli do niej.
- Może mlika, mama?- spytał Władek- dać ci jeszcze?Kasia jednak nie odpowiedziała, tylko sama spytała
-Jak tam Reks?
- Reks jak Reks, normalny- odpowiedział Władzio- a co przygonić go?-spytał zdezorientowany.
- Nie, nie- odparła Kasia- jakby byli bardzo głodne, to Reksa też możecie zjeść. Bedzieta pamiętać?
Obaj zdziwieni i przerażeni chłopcy, tylko przytaknęli.
- To spiemy-skończyła i położyła sie spowrotem na wznak,ale zamykając oczy,jakby dając znak,że koniec rozmowy. Pierwszej rozmowy od przeszło dwóch tygodni. Mieli nadzieję,że mama wyzdrowiała,a to tylko na chwilkę.
-Może jej pomału odejdzie?-ni to spytał,ni to stwierdził Władzio,mówiąc do Michała i układając się w nogach matki,w poprzek łóżka.Obudziło go wycie psa. Otworzył oczy. Na dworze było już widno. Resztki nocy znikały razem z szarością świtu.
-Czemu wyje?-myślał-pewnie głodny. Nie miał zamiaru jeszcze wstawać,wsunął się głębiej pod pierzynę,niechcący dotykając stóp matki. Były zimne.
-Może zmarzła?-odganiał natrętną ,pierwszą myśl,jaka mu zaświtała. Wsunął rękę pod pierzynę. Zaczął łaskotać matkę pod stopą. Nic.
Potem objął swoją dłonią, na wysokości kostek. Zimne, wyżej, zimne. Dotknął pod kolanem, zimne.Wyskoczył jak oparzony, spod pierzyny i tak jak stał, na boso, w długiej do kolan, białej koszuli, puścił się biegiem, na skróty, przez łąki, w kierunku chałupy dziadka Piotra, krzycząc na całe gardło, w kółko jedno i to samo
- Mama zimna, mama pomarła, dziadek!
- Mama zimna, mama pomarła, dziadek!
-...........
Nie czuł chłodu rosy porannej, nie czuł mokrej już koszuli, tylko biegł przed siebie i krzyczał,
- Mama zimna, mama pomarła, dziadek!
Po pogrzebie, dziadek odwiózł ich do chałupy.
- Złaśta i idźta doma. Tylko tyle.Poszli. Głód zmusi człowieka do rzeczy, których nie jest sobie w stanie nawet wyobrazić.Reks wiedział, gdzie i po co idzie. Sam, posłusznie położył łeb na pniaku. Nawet posunął się do przodu, wyciągając szyję, tak mi opowiadał mój tato, mały Władzio.Tylko jedno uderzenie ostrzem siekiery i głowa Reksa odpadła. W rękach Michała, został tylko sam łańcuch.Ktoś regularnie, przynosił nocą jedzenie za furtkę. Minęła zima, przyszło lato 1944. Szedł front. 26 lipca jednak, znowu zobaczyli, niedaleko ich domu, jak mordowano Polaków. To był uciekający oddział SS-GALIZIEN. Wielu zastrzelili. Nauczyli się już, dawać sobie radę, ale chyba tylko dzięki nocnemu aniołowi, który dbał chociaż o ich żołądki.Aż pewnego dnia, na podwórek wjechała wojskowa ciężarówka, a za nią dziadek Piotr furmanką.
- No chłopaki, pakujem się i jedziem- zdecydowanie powiedział i równie zdecydowanie, ruszył w kierunku chałupy, razem z dwoma wojakami z gwiazdami na czapkach.
Zdezorientowani tak nagłym i niespodziewanym pojawieniem się dziadka i wojska, stali bez ruchu, na środku podwórka i patrzyli,jak ich dobytek,pakowany jest na pojazdy.
- Zabieram was ze sobą, na ziemie zachodnie, czy odzyskane- mówił- tera tam nam żyć i wam.
Doboszowice, tak nazywała się wioska, w powiecie ząbkowickim, gdzie znaleźli się razem z dziadkiem i babką, Władek i Michał. Było lato 1946 roku. Jednak nie chodziło, nawet tym razem, o gest współczucia i chęci pomocy. Trzeba było, rąk do pracy.Gehenna chłopców trwała do lata 1947 roku, wtedy to, na podwórek ogromnego gospodarstwa, wjechał wojskowy ,,Gazik,, , z którego wysiadł syn starszego brata Piotra, komandor Jan Bezrąk, dowódca Garnizonu Gdynia, Marynarki Wojennej. Nikt nie wie, jak, kto i dlaczego, dał znać o losie Michała i Władka, tak daleko, na drugi koniec Polski.W Ząbkowicach Śląskich, działały wtedy dwa domy dziecka. Państwowy i tzw. Kościelny. Komandorowi bardzo zależało, żeby trafili do domu, prowadzonego przez siostry zakonne. Tak też się stało. Dzięki dalekiemu krewnemu, a może znowu, nocnemu aniołowi, ojciec i stryjek Michał, otrzymali w darze, nie tylko wartości chrześcijańskie. Otrzymali miłość, dom i wykształcenie. A Kościół łączy. Dokładnie, chór kościelny. To tam, mały Władzio, poznał małą Marysię, to w tym kościele, Św.Anny, wzięli ślub w pierwszą niedzielę po Wielkiej Nocy 1956 roku.W tym kościele, byli kolejno chrzczeni ich trzej synowie, ja Zbigniew, brat Zenon i brat Mirosław.Z dala od krwawego Roztocza. Jednak Bóg przypisał to miejsce na tej planecie, właśnie nam.Teraz, tu na Roztoczu, urodziły się moje trzy córki, Małgorzata, Sylwia i Izabela oraz jedyny syn, Grzegorz. Też wszyscy w tej samej miejscowości, w Szczebrzeszynie i wszystkie ochrzczone w tym samym kościele, w parafii Św. Izydora w Topólczy. Tu mieszka mój brat Mirosław z żoną i synem.
Chichotem losu pozostał fakt, że dom, w którym mieszka teraz moja średnia córka Sylwia w Topólczy, jest tym samym domem, gdzie jej babcia, mała Marysia, służyła gospodarzom, którzy nigdy nie doczekali potomstwa i gospodarstwo sprzedał córce, ich daleki krewny, spadkobierca. Nie ma na Roztoczu, ani jednej rodziny bez znamienia krwawej jego historii. Mieszkamy z żoną w Wywłoczce, tej spalonej 31 marca 1943 roku, gdzie na podwórzu, biegał jej 8-letni, mały Józek, najmłodszy z trzech braci. Który pamiętał to zdarzenie i pobyt ,,za drutami,, w obozie w Zwierzyńcu. Rozbierałem starą piwnicę, z czarnym, okopconym stropem, gdzie teść spędził wiele miesięcy, traktując piwnicę 2-5 m. jako ich dom. Już nie słychać pisku łapanych, młodych dziewcząt w Szozdach, gdzie urodziła się również moja żona i jej mama, też Marysia, przez Sowietów, którzy byli spragnieni kobiet. Wówczas teściowa miała 23 lata. Cudem uciekła i dwa tygodnie, tułała się po okolicznych lasach, bojąc się wyjść do ludzi.
Koło historii nie przestaje się toczyć
chociaż pokój zły może zawsze zaskoczyć
każdy kamień i wzgórze dobrze pamięta
Bóg Roztocze kocha to jest ziemia święta
rzeki lasy stawy wzgórza czasem gładkie
kościółek na wodzie wpadnij tu przypadkiem
siądź w altance skosztuj wody tej źródlanej
przekaż wnukom historię ziemi kochanej.
Zbynio518
Gdzie słona ziemia
Tutaj ziemia ma smak słony
Matka Boża tu płakała
kolor ziemi jest czerwony
ludzka krew ją zabarwiała
tu się mówi ,,za drutami,,
Róża Jan i Szepietowski
ludziom życie ratowali
ci szli do spalonej wioski
przeminęły lat dziesiątki
nadal ziemi smak słonawy
Ksiądz Kościółko Królowej Polski
w miejscu łez wzniósł kościół nowy
Zbynio518
Zapach dźwięków Roztocza
Wciąż pamietam dawne dźwięki
zapach prawie każdej wioski
w lesie piły równe jęki
w polu czuć obornik koński
i pobudki przy kogucie
zapach podpałka i kaszy
chleb prosto z pieca i bułkę
w żniwa dźwięk ostrzonej kosy
i skoki z wąwozów leśnych
chałupy słomiane dachy
wspomnień choć starych to pięknych
dźwięków Roztocza zapachy
Zbynio518
Latawce
Dotąd żywa i wesoła
dzisiaj popada w depresję
wieś Roztocza życia woła
bo ma na życie koncesję
puste zagrody w pokrzywach
para staruszków na ławce
gdzie konie kto zrobi żniwa
na niebie młode latawce
dziadkowie już mają z górki
a nikt na górkę nie wchodzi
dziś zamiast kopert komórki
latawce znikły i młodzi
chleb z pieca ze swoim masłem
rżenie gdakanie beczenie
już ciuchci w piecu wygasło
tego nie będzie w skansenie
Zbynio518