SAGA-KRWAWE ROZTOCZE. Część 3 z 5

dodane 10:32

Nowy dzień

Półmrok jeszcze kury pieją 
echo gdzieś w przestrzeni tonie 
gwiazdy gasną lecz z nadzieją 
że czerwienią świat zapłonie 

pojedyncze światła w oknach 
rannym ptakom Stwórca daje 
dym po niewidzialnych stopniach 
do chmur wolno przedostaje 

jak u fotografa w ciemni 
Bóg czerwone światło świeci 
ojciec z matką dziś nie zdrzemnie 
niech poleżą jeszcze dzieci 

i słonecznik kwiat podnosi 
wraz ze słońcem ruszą w drogę 
mgła do nieba się unosi 
w nowy dzień co żyje z Bogiem 

Zbynio518 
  
Szczekanie Reksa, obudziło Władka. Usiadł na łóżku, zobaczył matkę, krzątającą się przy kuchni i ojca siedzącego i pijącego coś przy stole. Ojciec też podniósł się i w tym samym momencie, ktoś zapukał mocno do drzwi. 
- Kaźmirz !- zawołał znajomy głos stryjka Janka. Ojciec wyszedł  z izby do sieni, wpuścić gościa. Teraz i Michał obudził się i usiadł na łóżku. Poznał głos dobiegający z podwórka. To jego kochany stryjek. Właściwie, młody chłopak, około 20- letni. Często bawił się z chłopcami, a Michał był jego pupilkiem. Po chwili weszli do izby, stryj Janek, za nim stryj Ludwik, na końcu ojciec. 
- Siadajta, może zacierki zjeta?- spytała Kasia. 
- Nie trzeba, Kaśka- odpowiedział jej nieco starszy od Janka, Ludwik - prendzyj pódziem, prendzyj bedziem nazat- zakończył.- niechaj sie zabiero i pudziema 
-Uważajata ino. Teroski wieta jak jest- powiedziała Katarzyna- wy łoba młodeśta z Ludwikiem i kawaliry, a łon ma chałupe, dzieci i trza mu domu patrzeć, nie gorzoły- mówiła dalej i słychać było w jej głosie niepokój, mimo stanowczości stwierdzenia. 
-Dobra, dobra- przerwał jej Kazik- nic nie boj. Ta jo nie głupi i wiem, co trza, a co nie. Bozia da, obrócim i może jaka robota sie trafi, a i chleba kupi. W Pustomyty dobry chleb majo.Kazik wziął marynarkę z wieszaka przy drzwiach, narzucając ją na plecy, ruszył w kierunku łóżka, na którym siedzieli jego synowie i Janek. 
- No chłopaki, patrzta tu chałupy i słuchajta sie matki- zwrócił się do synów- pomagajta jej. 
- A tobie Wlładziu- zwrócił się do starszego chłopca- niech do łba nie przyjdzie, grzebać mi w klamotach.A ty Miśku, pilnuj go- skierował wzrok na Michała, uśmiechając się.Janek podniósł się z łóżka 
- Cześć chopy- powiedział do chłopców, pochylając sie ku nim, z wyciągniętą ręką na pożegnanie. 
- Cześć stryjko- odpowiedzieli niemal równocześnie. 
- Przyjdziesz jeszcze?- spytał Michał 
- Pewno tak- odpowiedział Janek z uśmiechem.Ludwik, stojący juz przy drzwiach, otworzył je i wyszedł, pochylając głowę. Za nim młodszy i nieco wyższy Janek. Kazik wyciągnął rękę, złapał delikatnie Kasię z tyłu głowy, przytulił i pocałował, najpierw w czoło, potem w czubek jej nosa.Uśmiechnęli się oboje. 
- Po połedniu ju beda- powiedział odwracając się, wyszedł za Jankiem. Kasia też wyszła za nimi do sieni. Chłopcy, jak na komendę, razem wyskoczyli z łóżka na podłogę i w swoich długich, białych koszulach, wybiegli za matką. Razem z nią stanęli w otwartych drzwiach chałupy, żegnając wzrokiem ojca z jego braćmi. 
- Bądźta grzeczne- krzyknął Kazimierz do chłopców, odwracając się, już po drugiej stronie podwórza- to może i cukierki bedo.Chłopcy spojrzeli na siebie, szeroko się uśmiechając. 
- No chodźta- powiedziała Kasia do chłopców, kierując się w stronę izby- dam wam zacierki. Władek i Michał podążyli posłusznie za matką. Po niecałej godzinie marszu, Kazik, Janek i Ludwik, dotarli do pierwszych zabudowań Pustomyty. Dużej wioski, położonej na południe od Lwowa. Mogli wskoczyć po drodze, na jedną z mijających ich furmanek, ale postanowili pójść pieszo, żeby po drodze porozmawiać. Dużo złego ostatnio dzieje się w ich okolicach. Nienawiść między Ukraińcami i Polakami, podsycana przez ,,miejscowych,, Niemców. Praktycznie nie było dnia, żeby nie docierały wieści o kolejnych aktach okrutnych zbrodni, na przemian po stronie, to polskiej, to ukraińskiej. Błędne koło. Już nikt nie wiedział, kto zaczął, kto winien? Jedno i to samo zdarzenie, docierało do ludzi, w tylu wersjach, ilu sprawozdawców. Jedno było pewne, Ukraińcy uwierzyli w wolną samostijną Ukrainę, gdy pozbędą się Polaków. Okrucieństwa z ich strony, siały przerażenie. ,,Pomysłowość,, i sadyzm w zabijaniu ludzi, szczególnie kobiety i dzieci, ale nie tylko, przerażało nawet samych Niemców. 
Strach i nieufność między dotąd żyjącymi w zgodzie od pokoleń ludźmi. Często pomieszanymi tak, że przynależność narodowa, zależała od wyboru samego zainteresowanego bądź oprawcy. Dzisiejszy dzień, był dniem targowym w Pustomytach. Na drodze wiodącej przez wieś, było sporo ludzi. Mijali znajomych, na krótko zatrzymywali się, witali, zamieniali kilka zdań i szli pomału w kierunku miejscowej knajpy-sklepu w jednym. Kazik miał nadzieję, że może tam, przy kuflu kwasu chlebowego, znajdzie sposobność do zarobienia pieniędzy. Może jakis wóz naprawić, czy uprząż, a może jakiś piec zrobić? Miejscowi znali go i jedni lubili i szanowali, inni zazdrościli a nawet nienawidzili. Gwar dobiegający z wnętrza budynku, słychać było już na około 30 metrów niego. Śpiewy, kłótnie i jeden wielki jazgot. Weszli do zadymionego pomieszczenia. 
-Ja do sklepu, kupia chlieba, a wy weźta mi szklanku. Zara beda- powiedział Kazik do braci, otwierając drzwi z boku, najwidoczniej tam prowadzące. 
- Ino raz, dwa- odparł mu Janek z uśmiechem- bo stygnie. 
- O! Kaźmirz!- Kazik usłyszał głos, dobiegający z pod okna. Stało tam trzech mężczyzn. Na parapecie wysoka, litrowa butelka samogonu, z boku szklanka( musztardówka) ,tak ją nazywano. Mężczyzna podszedł do Kazika z wyciągniętą do przodu ręką. 
- Kopa liet- powiedział witając się.
- Ano cześć, kopa- odpowiedział Kazik.Znali się, byli przecież z tej samej wioski. On, Iwan, Wańka, jak na niego mówili, mieszkał na północnym krańcu wsi. 
- Szo u tiebia?- spytał Wańka- robi chodaki, a?- ciągnął z uśmiechem. 
-A robi, i chodaki robi, i wsio robi- odparł Kazik niechętnie. Chciał kupić chleb i wyjść. Domyślał się, że Wańka jest albo u Sałyszyna, albo w UPA. 
-A mi zrobi?- nie dawał za wygraną Wańka. 
-A czemu by nie, pewnie że zrobi-odpowiedział Kazik.-wiesz dzie moja chałupa, to przynieś, a zrobi. A pieniądze ma, czy ino buty?-zażartował Kazik. 
- Ot i Poliak, ino by piniendzy- nie dawał za wygraną Wańka- a ot tak, po staroj znajomosti, nie budiet?- spytał. 
- A tom, dieti żyti nie budu- odparł Kazik 
-A szo ty taki draźliwy? Ja honornyj, u mienia dieńgi jest- odrzekł, dumnie wypinając pierś Wańka. 
- Ta i ja nie draźliwy, prijti a budiem rabotaty- powiedział Kazik, robiac krok w kierunku lady sklepu. Wańka podążył za nim. 
- A szo ty kupowaty?- spytał Wańka 
- Chlieba doma- odpowiedział Kazik, kładąc torbę na ladzie. Sięgnął ręką do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wańka zostawił Kazika, podszedł do kompanów przy oknie. Złapał za butelkę i zaczął nalewać do szklanki. 
- Dawaj Kaźmirz, na nogu- zawołał do Kazika, który właśnie pakował chleb do torby. Chciał odmówić, ale zanim zdołał coś powiedzieć, Wańka mu przerwał 
- Dawaj, dawaj, na nogu, to kopa liet. Baba doma, nie uwidi- nalegał Wańka. Kazik nie wiedział, jak się zachować. Odmówi, to ich rozdrażni. Kto wie, co ma w głowie Wańka? Nie wiadomo, gdzie jest, co robi? Różne plotki krążą po wsi. 
- Ja z braćmi, one czekajo mnie- chciał zbyć Wańkę. 
-To i zara ty do nich pajdiosz, a z koliegoj nada napitsia- zapraszał Wańka, wyciągając do przodu rękę z pełną musztardówką. 
- Ale tolko adin- zgodził się Kazik. 
Podszedł, wziął szklankę, podniósł do góry 
-To zdarowie- powiedział, nachylił i wypił, po czym strzepnął resztę na podłogę i oddał szklankę Wańce. 
- No, maładiec-powiedział uśmiechnięty Wańka.Drzwi sklepu, otworzyły sie i do środka wszedł Ludwik. 
- Chodź Kaźmirz- zawołał do brata, ktorego zobaczył pod oknem, z trzema sąsiadami ze wsi. 
-Padażdi, Kaźmirz nie ubieżajet, on za nieskolko prijdu- odpowiedział zamiast Kazika, Wańka. 
- Idu, idu- przerwał mu jednak Kazik, kierując sie w stronę Ludwika.  
- A kak moje chodaki?- spytał Wańka 
- Ta znasz ty, gdie maja chałupa- odparł mu z uśmiechem Kazik. Wyszli razem z Ludwikiem, zamykając za sobą drzwi sklepu. Tu jednak było znacznie głośniej. Janek siedział przy stoliku, w kącie pomieszczenia. Na stole stały trzy kufle, dwa z nich upite do połowy. Podeszli i usiedli. 
- I co, kupił ty chlieb?- spytał Janek brata 
- A kupił- odparł Kazik 
- Ta kupił, ale i ju go podłapały- powiedział Ludwik- stoi tam Wańka i te dwa Kurzyki z końca wsi. Tak nazywali Kurzyńskich na końcu Siemianówki. Każdy niemal, miał tu swoje przezwisko. Na nich, na Bezrąków z Zagrebla, mowiono, Bolibrzuchy. Tak juz było od zawsze. Ale już Kazik, że mieszkał na rynku, choć Bezrąk, do Bolibrzuchów już nie należał. Miejsce było powiązane z przezwiskiem, a gospodarstwo gdzie mieszkał, było prezentem ślubnym od teściów Kazika, Bielińskich. Ukraińskiej rodziny, ale jak każda tutaj, pomieszanej na przestrzeni wieków z Polakami. Praktycznie wybór narodowości, był uzależniony wyłącznie od upodobania zainteresowanego. Zdarzało się bowiem, że w jednym domu, rodzeni bracia, jeden uważał sie za Ukraińca, gdy drugi, za rdzennego Polaka. Tak było na całym obszarze Wschodniej Galicji. Kazik chciał jeszcze zajrzeć do miejscowego rymarza, kolegi z kawalerstwa. Razem chodzili po zabawach, lubili się. Zawsze coś podrzucił Kazikowi do roboty. 
Dlatego tu dzisiaj przyszedł. Wypili jeszcze po kuflu. Znajomy rymarz, dał Kazikowi do remontu naszelnik koński. Razem we trójkę, wracali od niego przez Pustomyty, mijali sklep-knajpę. 
- Kaźmirz !- usłyszeli wołanie Wańki. Stał w uchylonym oknie sklepu. Zatrzymali się. 
-Padajdi siuda !- wołał Wańka. Kazik zawahał się, spojrzał na braci pytającym wzrokiem. 
- Idi, spytaj czewo chocziet, my postoim- powiedział Ludwik. Kazik ruszył w kierunku okna. Bracia patrzyli, jak Kazik o czymś rozmawia z Wańką. Śmiali się obaj. Po chwili Kazik odwrócił się do braci i zawołał
- Idźta, ja was dogonię- i wszedł do wnętrza budynku. 
- To pójdziem pomału-Janek szarpnął Ludwika za rękaw.-idi, tam w lesie siądziem i poczekamy, nie bojsia, Kaźmirz nie głupi- powiedział i ruszył w kierunku wylotu drogi ze wsi, za nim Ludwik. Ładny, ciepły, słoneczny  czerwcowy dzień. Śpiew ptaków w lesie. Gdzieś daleko słychać kukułkę. Janek położył się na trawie, patrząc w niebo na przepływające po niebie białe bałwany chmur. 
-Ja by tu tak ostał- powiedział do Ludwika, który siedział z boku i grzebiąc patykiem w mchu, patrzył na drogę, która biegła za drzewami. 
- Gdzież łon je- niecierpliwie pytał Ludwik, ani siebie, ani Janka.Usłyszeli nagle głosy, dzwonienie i klekot furmanki. Podnieśli się obaj i obaj nagle przycupnęli na widok tego, co zobaczyli. Jakieś pięćdziesiąt metrów od nich,stanęła furmanka. Konia za lejce trzymał Wańka, a obaj Kurzaki zrzucali z wozu coś jakby człowieka, do pół nagiego. Janek i Ludwik, położyli się na brzuchach, wstrzymując oddech ze strachu. Po chwili usłyszeli 
- Wio Baśka !- głośny krzyk Wańki i klekot odjeżdżającej furmanki i oddalające się śmiechy i śpiewy Kurzaków. Po dłuższej chwili, zapanowała cisza. 

- Idziem,oboczym- powiedział Janek do Ludwika- to nie może być Kaźmirz, chodź- podniósł się, po czym schylił i szarpnął Ludwika nadal leżącego na brzuchu i trzymającego się oburącz za głowę. Zerwał sie jednak, jak oparzony, po szarpnięciu Janka. Ruszyli w kierunku, gdzie przed chwilą miała miejsce dziwna dla nich scena. Coraz wyraźniej, w miarę zbliżania się, było słychać ludzkie jęki i charczenie. Człowiek, który leżał w rowie, mial związane z przodu ręce, ktòre trzymał w ustach i grzebiąc nogami, leżąc na boku, obracał się odpychając na przemian, raz jedną, raz drugą nogą. Bez przerwy jęcząc i parchając, jakby plując. Zbliżyli się. Tak, to był ich brat Kazik. W samych spodniach, boso. Cały we krwi, jednak plecy pozbawione skóry i zabłocone, w kolorze niemal brązowym, z prześwitującymi w kilku miejscach żebrami. W momencie, gdy prostował się, odpychając nogą, było widać szerokie rozcięcie na brzuchu, z którego płynęła obwicie krew. Twarz opuchnięta i zakrwawiona. Oczy tak spuchnięte, że nawet nie widział stojących nad nim braci. W dłoniach brakowało końcówek palców, które poodgryzał sobie z bólu. Ludwik stał i trząsł się jak galareta, płakał wydając jakieś dziwne jęki. Janek ruszyl biegiem, w kierunku zabudowań. Gdy wracał biegiem, już z SS-manem, Ludwik nadal stał i trząsł się nad bratem, a ten ciągle przebierał nogami i obracał dookoła na boku. Ziemia już była zryta w kształcie szerokiego koła, poplamionego krwią. 
- Panie, pomóżta coś, błagam- wołał Janek do umundorowanego. SS-man stanął koło Ludwika. Ten jakby oprzytomniał, przestraszył się i cofnął o krok. 
- Iditie, ukryties- powiedział SS- man do braci, wyciągając granat. 
- Nu dawaj!- wrzasnął, gdy ci nadal stali oniemieli. Sam oderwał zawleczkę i z granatem w ręku, zaczął tyłem cofać się w poprzek drogi, na drugi jej brzeg. Rzucił granat i wskoczył do rowu, obok skulonych, Janka i Ludwika. Huk, krótki, głuchy, nawet nie bardzo głośny. Potem cisza. Pomału podnieśli się. Patrzyli na drugi brzeg drogi. Jednak nic nie było słychać. 
Pierwszy wyskoczył SS- man, podszedł do zwłok Kazika, po przeciwnej stronie drogi, upewniwszy sie, że nie zyje, wykręcił w kierunku Pustomyty. 
-Zabirajty brata i uchaditie!- krzyknął na braci.

Deszcz na Roztoczu

W lesie inaczej deszcz pada
więcej ma w sobie urody
różne też szumy układa
i różne są krople wody

symfonia różnorodności 
strumyki kropelki krople
i różne jego ilości
są nawet wodniste sople

w liściastym lesie najgłośniej
mrzawka i drobne kropelki
krzyk liści woła litości
choć zlewa tu deszcz niewielki

w iglastym jest więcej ciszy
ale deszcz bardziej rzęsisty
chowam się pod świerk najbliższy
gałęzie ma nieprzejrzyste

prawie jak parasolka
za kołnierz czasem coś wpadnie
pokrywam się gęsią skórką
w Roztoczu i w deszcz jest ładnie

Zbynio518

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024