czwarty dzień po Mszy... Nic nie wraca nie ma lęku oswajam siebie ... nie znam się .... lekkość umysłu łatwość spojrzenia...i ten świeży powiew gdzieś nad głową.Nie ma planowania nie ma chorych wręcz przewidywań każdego kroku.Czuje się dziwnie,trochę jak królik a raczej ptaszek doświadczalny.Można mnie zamknąć w klatce na 30 dni jak kanarka.30 dni tyle sobie dałam a raczej swojej chorobie na odrodzenie się tynku na moim ciele i duszy.Teraz radość była by przedwczesna.... spokojnie i powoli muszę oswoić ten stan.Przypomniałam sobie o modlitwie codziennej.Tak jak kilkanaście lat temu.Usypianie synka to najlepszy moment na rozmowę z Najwyższym.A jak zasnę w trakcie usypiania synka to w nocy jak tylko się przebudzę zaczynam Aniele Boży Stróżu Mój....
Na mszy za miesiąc też będę choćby nie wiem co... jasność powróciła w moje myśli.... uśmiech powoduje ból kącików ust i jest mi pięknie...