blizniego jak SIEBIE samego
dodane 2014-08-09 14:10
Bezsensownie stracilam wczorajszy dzien..w czwartek porobilam sobie kilka planow...w piatek "przygladalam" sie jak wszystko rozsypuje sie w pyl...byl moment takiej rzeczywistej zlosci na siebie sama.."tak nie funkcjonuje "swiety" w tym (we mnie) nie ma nawet punktu zaczepienia do swietosci..nie ma niczego ,co mogloby zapoczatkowac chocby ten proces"..oczywiscie jak zawsze tak i wtedy pojawily sie mysli z przemyslen minionych dni--"a chcesz tego?"...chciec to za malo,nie potrafie,nie mam pojecia od czego zaczac,chocby cos najdrobniejszego,nie wiem co..nie wiem w jakim kierunku,to niechciejstwo we mnie,nie dopusci mnie do niczego "ale czy chcesz tego?"--jak bardzo trudno jest prosic o laske swietosci,wiedzac w jakim sie jest polozeniu fizyczno-duchowym...."TY mnie powolales..TY mnie chcesz..inaczej moje mysli krazylyby wokolw wszystkiego,ale nie Ciebie..TY pierwszy wychodzisz..nie stworzylam sobie tych pragnien,TY je we mnie rozniecasz...wiec Ty najlepiej wiesz jak mnie do Siebie przyprowadzic...Zrob to..ja chce".....bardzo pomocna w chwilach zwatpienia jest mysl..ze Bog nas pragnie...nieistotnym staja sie nasze wady i slabosci..my nie damy rady,ON tak...ja w to wierze ;)
Niemniej jednak tracilam dzien do samego konca..wszystko na pol gwizdka..nieuwaznie,w rozkojarzeniu....gotowane jajka daly mi o sobie znac smrodem przypalenia garnka(na szczescie tym razem nie zdazyly wybuchnac i rozsypac sie po calej kuchni;p )...spalona pizza ,przez przypadek odkryta w drodze na siku (mam lazienke za kuchnia)..a tacy byli glodni i nie mogli sie doczekac i prosze.pozamykani w swoich pokojach ,zajeci wlasnymi sprawami nawet glodne brzuchy zamilkly;/
Nie daje rady z wlasnym zyciem...chcac byc perfekcyjna (samotna) pania domu,pokazuje jedynie wlasne porazki...."przydalaby mi sie jakas regula tego domu;)...cos co bedzie wystopniowane ,cos na co glownie powinnam klasc nacisk,i nie oczekiwac ze wszystko bedzie doskonale ...bo nie bedzie..przydalaby mi sie pomoc,chocby w jasnych zasadach i punktach.."...jaka jest regula zakonu do ktorego kiedys chcialam isc?...wertowanie netu...z wertowania dowertowalam sie do apostolek zmartwychwstania...do swieckich kobiet ,zon i matek ..formacja ktora powstaje przy zakonach siostr Zmartwychwstanai Panskiego...o fajnie;)..a moze by tak?..po czym czytam zasady,,,no i niestety,nie dla mnie...roczne przygotowania z co miesiecznymi spotkaniami..nierealne;/...po jakims czasie powrocilamprzed laptop..moze sa tez w UK?..no i sa..w Londynie wprawdzie ale sa i to dwa domy w jednym 3 polki(+2inne)..w drugim 4(+3inne)....napisalam meila z pytaniem..moze odpisza ?
Przy okazji nie dawania rady z domem i soba..zawsze wyskakuja wyrzuty w stosunku do dzieci..moje zaniedbania--nie tak dawno rozmawialam o kuchni z jedna z tutejszych polek...narzekala ze tak przyzwyczaila swoja rodzine ze zawsze sniadanie,dwudaniowy obiad,kolacja...ze chetnie dalaby sobie z tym spokoj..ale rodzina tak nauczona,wiec juz tak zostac musi---sie nie odzywalam ;)...dwudaniowy obiad? (chora nie jestem..i jeszcze codziennie?)..codzienne sniadania i kolacje?..i moze jeszcze ciasto co niedziele?.....tak funkcjonuje moja siostra (mama zdecydowanie brala przyklad ze mnie;p )..te niemal codzienne "co ja mam dzis ugotowac na obiad?..co ty gotujesz?..juz nie wiem co nowego wymyslic"..ja wiem ze wiele kobiet stawia to sobie za priorytet zycia rodzinnego ...i jesli to lubi i sie w tym spelnia?..to czemu nie?...ale jesli ma to byc codziennym ciezarem.i "jak ja tego nienawidze" to jaki w tym sens?...takie cierpietnictwo z obowiazku?
czesto miewalam telefony od znajomej.."co robisz na obiad?"bo ja nie wiem co ugotowac..odpowiedz..frytki..przyjmowala ze zrozumieniem..odpowiedz-nic-i zalegala cisza po drugiej stronie..jak to nic?..no nic,dzis mi sie nie chce...koniec rozmowy ;p.
zasada otwartej lodowki..dobrze sie sprawdza..nie kazde lubi to samo..nie kazde ma ochote akurat na to co mam do zaproponowania...kazde z nich potrafi zrobic kanapki,jajecznice,ugotowac makaron,ugotowac zupe,zrobic nalesniki,przygotowac sos czy kotlety...maja to chyba w genach po ojcu,ze lubia w kuchni tracic czas...ja nie lubie.(oczywiscie maluchy same sobie pozostawione nie sa ;) )
ale bywaja dni gdy z tego wlasnie powodu dopadaja mnie wyrzuty..ze skoro nie pracuje ,to moim psim obowiazkiem sa te trzy posilki dziennie podane pod nos..czasem nie mam na nich pomyslu,czesto nie mam pomyslu..pozwalam im siedziec w swoich pokojach,z ksiazka w reku..z konsola do gier,z internetem..z bajkami...no nudy...czasem mam wyrzuty ze nie pilnuje ich jezyka ojczystego,ze nie siedze codziennie z kazdym nad polska ksiazka,ze nie wymagam codziennego pisania "wypracowan"...z ortografia nie walcze;)..przez 40lat mnie ona nie pokonala ;p,to i oni dadza rade z bledami..
Rozpisalam sie ,ale do czego daze?..do tego co mnie wczoraj dopadlo..tak oczywistego przykazania "a blizniego swego jak siebie samego"...to ze widze zaniedbania..to dobrze..to ze oskarzenia siebie bywaja sluszne,tez nie zaprzecze...to ze w kazdej spowiedzi zawsze jest to samo,to jest dolujace...ze od tylu lat nie widze wiekszej w tej materi poprawy...przyszla mi mysl"dlaczego spowiednicy nie pytaja nas o milosc wlasna?"..zeby sie wiecej modlic,zeby sie wiecej starac,zeby dawac z siebie wiecej..itp...to pada zawsze z ich ust..a dlaczego nie zwracaja uwagi na to,ze wiele z naszych zaniedban,niekoniecznie wynika z lenistwa(choc na to wyglada) ,ale z braku milosci do siebie---kochaj jak siebie samego..-nakaz Boga--nie mniej..wtedy zaciagasz wine..ale nie musisz wiecej..tak jak siebie ,na tym samym poziomie..bo wiecej i tak nie umiesz...bo to wiecej i przekraczanie siebie,to juz inna milosc..to juz milosc ktora pokonuje nature,,,
tak jak siebie samego....moj maz lubi dobrze zjesc..i lubi odpoczywac lezac,lubi gry,lubi filmy---automatycznie Fuska bedac z tata...co chwila miele cos w ustach,oglada nowe bajki sciagniete przez ojca lezac z nim na lozku,..chlopcy co jakis czas dostaja od ojca kolejna gre--kochaj jak siebie samego.
Jak siebie kochasz?..znasz siebie?...to co lubisz,nie lubisz,twoj styl,twoje podejscie do zycia...owocuje twoja miloscia do innych..dasz innym tylko to co sam w sobie posiadasz.......kiedys bylam bardzo aktywna sportowo..kiedys codziennie moje dzieci byly poza domem..na rowerach,na rolkach,na spacerach dlugich,po polach po lesie.
jak mam umiec wymagac od innych (np,codzienne czytanie i pisanie po polsku)..jesli od siebie nie potrafie?...przyszla mi dzis na meila kolejna 127ma juz lekcja angielskiego..i co?...mam wyrukowana pierwsza..wisi na tablicy nad laptopem..wisi juz kolejny miesiac...przysiadlam nad nia raptem dwa razy---kochaj jak siebie.
jak mam byc kucharka..nienawidzac gotowania?..jedzac posilek raz dziennie,i nie przykladajac zbytniej wagi do tej czynnosci zyciowej?--kochaj jak siebie.
Wojtek jest bardzo przewrazliwony na punkcie swojego zdrowia..odkad w koncu zrobil sobie badania,zaczal brac regularnie leki...stal nie do zniesienia w doszukiwaniu sie chorob u Fuski..oj ona kaszle,oj ona ma czerwone pliczki,oj ona ma zimne rece..ojjjjj..trzeba z nia do lekarza "to idz,ja nie mam ochoty"--no wiesz?,ty siebie slyszysz?,jak ty mozesz tak mowic?--kochaj blizniego jak siebie.
czemu wczesniej nie zauwazylam tej zaleznosci?..nie wbijalabym siebie w poczucie winy--jaka jestem wredna matka,nie potrafiaca kochac wlasnej rodziny...bo zaniedbania,choc i sluszne..niekoniecznie sa zaniedbaniem w stosunku do moich bliskich...ale do siebie samej..niekoniecznie problem w tym ze nie umiem kochac dzieci...ale..ze nie kocham siebie.---i owszem ja moge probowac,i sie sprezac,i przez jakis czas "udawac" ze mi sie udaje,ze jest juz inaczej..po czym przyjdzie moment klapy,i przydusi.."jestes do niczego"
Bog..otwarcie na Jego milosc,i przyjmowanie Jego milosci
Ja..przyjmujac Jego milosc,zaczynam kochac siebie..zaczynam tez od siebie wymagac..zaczynam cos w zyciu i sobie zmieniac..ON mnie napelnia,bez Niego jest pustka,...sa wady i slabosci.
blizni..po przyjeciu Jego milosci,po nauce kochania siebie..po napelnieniu Jego laska...jestem w stanie madrze kochac drugiego.
jasne ze starac sie trzeba caly czas;)..mozesz dac z siebie wiecej,jesli widzisz,,ale i rozumiesz ta potrzebe...wtedy pokonujesz siebie (swoja nature,swoje lenistwo,swoje ja) i dajesz milosc wieksza,niz kochasz siebie.
Kochaj blizniego jak siebie samego..nie stawia blizniego przede mna-pokochac kogos jak siebie,wymaga poznania siebie..i poznania milosci jaka siebie samego obdarzasz..moze nie kochasz siebie w kazdej dziedzinie jednakowo?..moze nie wszystko w tobie jest dla ciebie wazne i warte kochania?..moze akurat lekcewazysz i pomijasz w sobie cos,co jest bardzo wazne dla twojego bliskiego?(meza,dziecka,przyjaciela)...nie kochasz w sobie czegos,co domaga sie pelnej milosci w twoim bliznim?...ale mozesz dac,tylko to co posiadasz
Naprawde szkoda,,ze nigdy nie spotkalam sie z takim pytaniem spowiednika.."jak wyglada twoja milosc wlasna w tej sferze?..czy dla ciebie samej jest wazne zaspokojenie tej potrzeby w sobie?"...mysle,ze to naprawde bardzo duzo wyjasnia..dlaczego nasza milosc blizniego jest taka a nie inna....i czasem naprawde..szarpiemy sie ze swoim sumieniem i wyrzutami,bez powodu....jesli nie rozumiemy siebie,nie znamy siebie...nie poznamy przyczyny naszej "wadliwej" milosci,upadkow i slabosci..